Krzyż to nie bezsensowne cierpiętnictwo
Krzyż to nie bezsensowne cierpiętnictwo, ale droga miłości. Również tej czysto ludzkiej
Magdalena Urbańska 12 września 2024, 10:03 źródło: https://deon.pl/
W najbliższy weekend wspominamy w Kościele katolickim coś niezwykle ważnego, co niejednemu wierzącemu może sprawiać ogromną trudność. W sobotę obchodzimy święto Podwyższenia Krzyża Świętego, w niedzielę wspomnienie Matki Bożej Bolesnej. Krzyż, boleść, śmierć, cierpienie, ból. Coś, od czego normalnie uciekamy i jest to zupełnie naturalny i zdrowy odruch, a z drugiej strony – to też prawda, do której kontemplacji zachęca nas Kościół. Po co?
Pamiętam pewną rozmowę, gdy młoda kobieta – pełna żalu – opowiadała, że jako dziecko nie rozumiała, dlaczego musi śpiewać gorzkie żale, chodzić na drogi krzyżowe i cieszyć się z tego, że Jezus dla niej umarł. Okrucieństwo, bezsens, dramat. Niestety nikt nie pokazał jej tego, że krzyż to nie bezsensowne cierpiętnictwo, ale droga miłości. Również tej czysto ludzkiej…
Gdy w życiu spotyka nas nieszczęście, naturalnym odruchem jest chęć ucieczki, zagłuszenia bólu, żal i niemoc. Każdego z nas, wcześniej czy później, dotknie jakieś cierpienie. Wielu dezerteruje. Porzuca rodzinę, gdy rodzi się niepełnosprawne dziecko. Ucieka w pracę, gdy relacje w domu dalekie są od wymarzonych. Zapija smutek. Zagłusza się hałasem, internetem, telewizją – byle by nie czuć, zapomnieć choć na chwilę. Krzyż jednak wraca. Chciany czy nie, będzie krzyczał: jestem tutaj, nie uciekniesz!
Gdy w wakacje wybierałam się na rekolekcje ignacjańskie (8 dni milczenia i rozważania Słowa), powiedziałam znajomej, że jadę na III Tydzień Ćwiczeń, którego tematem przewodnim jest droga krzyżowa i cierpienie Jezusa. Spojrzała na mnie jak na kosmitę. W Wielkim Poście to i owszem, zgadzamy się na np. adorację krzyża, choć czy z pełnym przekonaniem w sercu? Ale w wakacje, z własnej woli, w dodatku po bardzo trudnych i bolesnych osobistych doświadczeniach? Wiedziałam jednak, że nie ma lepszego momentu, ale nie każdy był w stanie to zrozumieć i przyjąć. Krzyż budzi lęk. Cierpienie to coś, od czego się ucieka. Jak więc wytłumaczyć, że ktoś świadomie chce go kontemplować? Nie będę opisywać osobistych doświadczeń z rekolekcji, ale to co we mnie zostało, to głębokie poczucie miłości. Gdy doświadczymy takiego spojrzenia, łatwiej jest stawać każdego dnia do walki, w swoim własnym trudnym doświadczeniu codzienności.
Dlaczego nie tłumaczy się nam czym naprawdę jest krzyż, ten w ujęciu prawdziwie chrześcijańskim? Dlaczego każe nam się na niego patrzeć, całować go, a nie uczy nas jak przeżywać cierpienie w sposób, który przybliża do Boga? Może jednak jest odwrotnie, być może Kościół tego uczy, tyle że my tego nie chcemy widzieć? Może łatwiej jest uciec, nie dotykając głębi naszej wiary?
Gdy pojawiają się różne trudności, warto zatroszczyć się o własne serce. Nie tylko (choć to też jest bardzo ważne!) korzystać ze wsparcia przyjaciół, bliskich, terapeutów. Nie tylko sięgając po kolejne środki przeciwbólowe. Warto też zatrzymać się, wziąć Pismo Święte, usiąść w ciszy i przeczytać np. fragment Ewangelii o modlitwie Jezusa w Ogrójcu, o tym jak pocił się krwią, z bólu i strachu. Czy nie jest nam to skądś znane, bliskie? Czy patrząc na Maryję, wspominaną w niedzielę jako Matkę Bożą Bolesną, która stoi pod krzyżem swojego jedynego dziecka, która współcierpi, która rozumie – czy nie zmienia się nam perspektywa i myślenie, że Bóg mnie pokarał, opuścił, zapomniał o mnie? Pozwolenie sobie na taką modlitwę, pełną szczerości, może okazać się przewrotem w myśleniu i przeżywaniu, nie tylko na poziomie duchowym. Nie jest łatwo kontemplować prawdę o krzyżu. Również wszystko to, co może zostać powiedziane, jeśli nie jest w jakiś sposób doświadczeniem drugiej strony, może zostać tylko suchą, oderwaną od życia teorią. Faktem jest jednak to, że Kościół pokazuje teraz na krzyż, zachęca byśmy się przy nim zatrzymali. Co to dziś dla mnie oznacza?
Autor: Magdalena Urbańska