Przeżył czołowe zderzenie pociągów pasażerskich
Przeżył czołowe zderzenie pociągów pasażerskich. Ocaliła go modlitwa składająca się z trzech słów
Zbigniew Augustynek 24 marca 2025, 15:12; źródło: https://deon.pl/
„Ból całego potłuczonego ciała narastał z każdą sekundą. Wokół było prawie ciemno. Krzyknąłem: «Ratunku!», ale znikąd nie nadeszła pomoc. Nie było nikogo oprócz ludzi jęczących lub niedających żadnych oznak życia. Z jednej strony las, z drugiej nasyp kolejowy. Zrozumiałem, że na pomoc ludzką mogę liczyć tylko przez Pana Boga. Przyszły mi na myśl trzy słowa, które wielokrotnie wypowiadałem w modlitwie”. Zbigniew Augustynek od lat należy do straży porządkowej w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Przychodził i przychodzi tu często. A Boże Miłosierdzie i trzy proste słowa – „Jezu, ufam Tobie” – uratowały mu życie.
• 3 marca 2012 roku Zbigniew Augustynek jechał pociągiem z Warszawy do Krakowa. W miejscowości Szczekociny doszło do czołowego zderzenia dwóch pociągów, w wyniku którego mężczyzna doznał poważnych obrażeń i wypadł z wagonu na niedostępną dla ratowników stronę nasypu kolejowego.
• Ranny i odcięty od pomocy pan Zbigniew modlił się słowami „Jezu, ufam Tobie”. Wkrótce pojawił się młody mężczyzna, którego mężczyzna początkowo postrzegał jako Pana Jezusa Miłosiernego.
• Dwóch nastolatków – Sławek i Mateusz – udzieliło rannemu pomocy, przeniosło go w miejsce dostępne dla służb ratunkowych i zapewniło transport karetką. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie, a jeśli miał przetrwać, groził mu trwały paraliż.
• Mimo licznych złamań i ciężkich obrażeń pan Zbigniew przeżył i po latach rehabilitacji odzyskał częściową sprawność. Uważa swoje ocalenie za cud i podkreśla, że Boże Miłosierdzie oraz pomoc dobrych ludzi pozwoliły mu przetrwać najtrudniejsze chwile.
Katastrofa pod Szczekocinami
Trzeciego marca 2012 roku pan Zbigniew wracał pociągiem z Warszawy do Krakowa. „Do Kielc czytałem materiały ze szkolenia ubezpieczeniowego, na którym byłem. Jechałem w pierwszym wagonie, tyłem do kierunku jazdy” – rozpoczyna swoją opowieść. Po stacji Włoszczowa pan Zbigniew zadzwonił do żony, aby się z nią umówić, gdzie i o której godzinie ma go odebrać w Krakowie. „Odcinek z Kielc do Krakowa postanowiłem przedrzemać” – wspomina. Niestety drzemka nie trwała długo. W miejscowości Szczekociny doszło do czołowego zderzenia dwóch pociągów pasażerskich. „Najpierw usłyszałem ogromny huk. Nim pomyślałem, co się stało, poczułem silne uderzenie w tył głowy i wielki ból. Ogarnęła mnie ciemność. Straciłem przytomność” – przywołuje tragiczne chwile mężczyzna.
Pan Zbigniew najprawdopodobniej wypadł przez podłogę złamanego wagonu. Na swoje nieszczęście wypadł na stronę, na którą nie mogli dotrzeć ratownicy. „Obudziłem się na dole nasypu kolejowego, który był bardzo wysoki. Na górze leżał pociąg, przechylony w moją stronę. Wtedy dotarło do mnie, co się stało. Uświadomiłem sobie, że jechałem tym pociągiem, a teraz leżę na nasypie kolejowym na skraju lasu. Myślałem, że ucięło mi nogę, bo na niej leżałem. Ból całego potłuczonego ciała narastał z każdą sekundą. Wokół było prawie ciemno. Krzyknąłem: «Ratunku!», ale znikąd nie nadeszła pomoc. Nie było nikogo oprócz ludzi jęczących lub niedających żadnych oznak życia. Z jednej strony las, z drugiej nasyp kolejowy. Zrozumiałem, że na pomoc ludzką mogę liczyć tylko przez Pana Boga. Przyszły mi na myśl trzy słowa, które wielokrotnie wypowiadałem w modlitwie: «JEZU, UFAM TOBIE!». Zacząłem modlić się nimi na głos, może nawet krzyczeć” – wspomina pan Zbigniew, dodając od razu, że po chwili z lasu wyszedł człowiek. On jednak widział Pana Jezusa Miłosiernego, takiego jakiego oglądał nieraz w bazylice Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Ów mężczyzna swoje kroki skierował prosto do poszkodowanego w wypadku.
Ratunek
Dopiero kiedy pan Zbigniew usłyszał głos mężczyzny, zrozumiał, że Pan Jezus, którego widział, przysłał mu pomoc. Młody chłopak przedstawił się z imienia i nazwiska i zapytał pana Zbigniewa, kim jest. „Wtedy dotarło do mnie, że to człowiek, ale do dziś jestem przekonany, że przysłał go Pan Jezus” – wyznaje. Ów mężczyzna zapewnił pana Zbigniewa, że będzie go ratował. Przykrył go własną kurtką, a sam zorganizował deskę strażacką do przenoszenia rannych. Widział, że w pojedynkę nie da sobie rady, więc poprosił o pomoc kolegę, który od razu swoim szalikiem tamował krew mężczyzny. Od tego momentu szesnastoletni Sławek i siedemnastoletni Mateusz działali razem.
„Przetransportowali mnie na drugą stronę nasypu, gdyż tutaj, gdzie leżałem, niemożliwy był przyjazd karetki ratunkowej. Ja w tym czasie traciłem przytomność. Po drugiej stronie nasypu w świetle reflektorów odbywała się akcja ratownicza w wykonaniu służb zawodowych. Ratujący mnie musieli zorganizować mi karetkę, gdyż nie miałem opaski od ratowników medycznych, co mnie dyskwalifikowało do przewozu karetką. Słyszałem taką rozmowę: «Pan musi mu dać karetkę, on ma złamany kręgosłup, miednicę, nogi, żebro, które przebija mu płuco, rozciętą głowę, duży upływ krwi, obrażenia wewnętrzne i traci przytomność». Odpowiedź była taka: «Nie zawracaj mi głowy, ja tu jestem dowódcą». Ja nie mogłem potwierdzić, gdyż nie miałem siły. Jednak szeptem powtarzałem: «JEZU, UFAM TOBIE». Jak się potem okazało, kiedy ja już przestawałem się modlić, modlił się mój ratownik, bo jak potem mi powiedział, bał się, że umrę” – mówi dziś z uśmiechem pan Zbigniew.
W końcu udało się wywalczyć transport dla rannego. Podeszli ratownicy, wzięli go na nosze i wnieśli do karetki. Młodzieniec, który uratował pana Zbigniewa, zdążył mu jeszcze powiedzieć: „Zbyszek, nic więcej dla ciebie nie mogę zrobić”.
Walka o życie
Wypadek wydarzył się o godzinie 21.12. O północy pan Zbigniew trafił do Szpitala św. Anny w Miechowie. Pacjent miał zanikające już ciśnienie. Lekarze dokonali centralnego wkłucia i próbowali go podtrzymywać przy życiu. Około trzeciej nad ranem przyjechała rodzina pana Zbigniewa, a lekarz powiedział jego zięciowi, że stan pana Zbigniewa jest beznadziejny i mężczyzna najpewniej nie dotrwa do rana. Dowiedzieli się też, że jeśli jednak jakimś cudem przeżyje, na pewno do końca życia będzie jeździł na wózku inwalidzkim. Po badaniach okazało się, że ma liczne złamania, niemal w proch rozsypaną miednicę i rozległe krwotoki. Nie wiedzieli, jakie narządy zostały uszkodzone…
Wbrew złym przewidywaniom lekarzy pan Zbigniew przeżył noc. Potem także kolejne dni. Nie było łatwo. Z jednego szpitala trafił do drugiego. Przeszedł niejedną operację. Ostatnią w 2015 roku. Wciąż jest pod kontrolą lekarzy, ale wstał już z łóżka. Najpierw jeździł na wózku inwalidzkim, obecnie chodzi o kuli. Jak mówi, obecny stan jest już do zaakceptowania.
Cud
Jakiś czas później odnalazł chłopaków, którzy uratowali go z wypadku i wsadzili do karetki pogotowia. Podziękował im za pomoc. Pan Zbigniew jest świadomy, jak wielkiej łaski dostąpił. „Dostałem od Pana Jezusa drugie życie. Uważam to za cud. Miałem małe szanse na przeżycie, a jeśli już, to na wózek inwalidzki. Dzisiaj po kilku operacjach poruszam się o kulach, ale wierzę, że będę chodził bez nich. Wierzę, że ustąpią też dolegliwości urologiczne, z którymi borykam się na skutek wypadku” – podkreśla i dodaje, że dostrzega także to, że Pan Jezus podsyłał i wciąż podsyła mu ludzi, którzy pomagają mu przeżyć to trudne doświadczenie. „To nie jest tak, że ja zapomniałem już o wypadku. Nie. On wciąż daje mi się we znaki i zmienił moje życie. Ale żyję i za to dziękuję” – mówi.