Lęki i radości posłanego z Ewangelią
ks. Mateusz Tarczyński 6 lipca 2025, 10:28 źródło: https://deon.pl/
Dzisiejsza liturgia słowa ma dwojakie oblicze. Z jednej strony czuć w niej powiew świeżego, Bożego powietrza; kiedy Jezus posyła uczniów na żniwo, a oni „jarają się” swoją misją i widocznymi jej efektami. Z drugiej jednak strony, gdy odniesiemy dzisiejsze Słowo do siebie samych, możemy dostrzec kurz lęku, który osiadł na naszych sercach.
Jezus mówi: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Łk 10,2). Nie chodzi Mu o statystyki. Chodzi o to, że Ewangelia to nie starożytne pismo, które opowiada dawną historię, lecz Dobra Nowina, która czeka na głoszenie wszędzie tam, gdzie pojawiają się chrześcijanie – w szpitalnej sali, w autobusie, a nawet w kuchni mojego domu. Niestety, niekiedy my – ochrzczeni i posłani – siedzimy tak długo z założonymi rękami, że palce nam drętwieją, a dusza przyzwyczaja się do bezruchu. I zaczynamy wierzyć, że brak świadectwa to normalność, a głoszenie Ewangelii to zadanie dla nielicznych, którzy zajmują się tym „zawodowo”.
Ewangelia ukazuje dziś niezwykły moment. Chrystus nie ogranicza misji głoszenia Królestwa Bożego jedynie do Dwunastu: „Jezus wyznaczył jeszcze innych siedemdziesięciu dwóch uczniów i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał” (Łk 10,1). Ci „inni” to ludzie z kościelnej ławki, nie z prezbiterium. To ci, którzy podczas liturgii może zazwyczaj jedynie słuchają – raz z zainteresowaniem, raz z wątpliwościami, a jednak słyszą wyraźnie: „Idźcie”. Kościół ma w swoim DNA powszechność misji – chrzest włącza każdego z nas w ten sam strumień posłanych do świata z Ewangelią. Nie może być chrześcijanina-widza, który tylko siedziałby na trybunach i dopingował zawodników. Są tylko gracze, którym Mistrz wręczył piłkę i powiedział: „Rozgrywajcie akcję miłości”.
Dlaczego więc tylu z nas trzyma Ewangelię między książkami na półce? Dlaczego wciąż zbiera ona kurz zamiast zbierać nowych uczniów dla Chrystusa? Czasem to wynik zwykłego wstydu i zastanawiania się, co powiedzą znajomi, gdy wspomnę o Jezusie. Innym razem to być może po prostu brak wiary w siebie: „Nie potrafię, inni pewnie zrobią to lepiej”. Albo do głosu dochodzi perfekcjonizm: „Najpierw muszę być idealny, wtedy dopiero będę mógł świadczyć o Jezusie”. Zdarza się, że paraliżuje nas lęk przed odrzuceniem. Jezus przewidział tę blokadę: „Lecz jeśli do jakiego miasta wejdziecie, a nie przyjmą was, wyjdźcie na jego ulice i powiedzcie: «Nawet proch, który z waszego miasta przylgnął nam do nóg, strząsamy wam»” (Łk 10,10-11). Nie mówi: „Obraź się”, czy też: „Uciekaj”. Mówi: „Zostaw i idź dalej”. Odrzucenie nie jest końcem misji, lecz jej etapem, bo słowo, które nie trafia do jednego serca, znajdzie potem drogę do innego.
Paweł Apostoł odsłania przed nami źródło takiej wewnętrznej wolności: „Nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata” (Ga 6,14). Nie uważa krzyża za ozdobę ani porażkę. Krzyż jest jego trofeum – dowodem, że miłość wytrwała do końca i zwyciężyła. Paweł znał smak otrzymanych policzków, doświadczył więzienia i kpin. Odkrył jednak, że krzyż zwycięża lęk. Chlubić się krzyżem to zgodzić się, że nie potrzebuję niczyjego aplauzu, by czuć się wartościowym, bo jestem dzieckiem Ojca.
Pierwsze czytanie jest wielkim wołaniem: „Radujcie się wraz z Jerozolimą, weselcie się w niej wszyscy, co ją miłujecie. (…) To bowiem mówi Pan: «Oto skieruję do niej pokój jak rzekę i chwałę narodów jak strumień wezbrany»” (Iz 66,10.12). Bóg podnosi wzrok człowieka przygniecionego życiem i jego trudnościami. Psalmista dopowiada do słów Izajasza swoje: „Z radością sławcie Boga, wszystkie ziemie” (Ps 66,1). Kto wierzy, patrzy szerzej niż sugerują mu to nagłówki na portalach. Dostrzega wschód słońca i wsłuchuje się w wodę płynącą ku morzu, widząc w tym rękę Stwórcy. Patrzy na cichego starca z różańcem i widzi tę nieoczywistą współpracę człowieka z Bogiem przy odnawianiu świata.
Może widzisz, że praca cię wykańcza, a po niej marzysz już tylko o wygodnej kanapie. Wystygł więc też i wszelki ewangelizacyjny zapał. Co zrobić? Jezus podpowiada dwie proste rzeczy. Po pierwsze – idź po drugiego, spotkaj się i pogadaj z kimś, dla kogo wiara jest równie ważna. Potrzebujesz choćby tej jednej osoby obok, która pomoże ci zrozumieć, gdzie jest Bóg w twoim życiu, która dla ciebie będzie bratem – i już ta relacja sama w sobie będzie dla innych świadectwem. Po drugie – nie targaj ze sobą bagażu: „Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów” (Łk 10,4). Najcięższym jest ciągła potrzeba udowadniania, że jestem bez skazy. Wyrzuć tę presję, a imię „Jezus” zabrzmi na twoich ustach jak imię Przyjaciela, którego dobrze znasz.
Jest jeszcze coś, o czym rzadko się mówi: wrócić i opowiedzieć o radości bycia świadkiem Pana. Siedemdziesięciu dwóch wróciło zachwyconych: „Panie, przez wzgląd na Twoje imię nawet złe duchy nam się poddają” (Łk 10,17). Jezus cieszy się z nimi, ale dodaje: „Jednak nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10,20). Dostrzegalny sukces podjętej misji to dodatek, nie podstawa. Fundamentem jest relacja z Bogiem. Z niej płynie odwaga. Ale mogę zapytać, skąd brać siły do głoszenia, skoro efekty mizerne lub nie widać ich wcale. Kropla drąży skałę cierpliwością spadania. Codzienna wierność rodzi owoce w ukryciu. Paweł siał wytrwale, doznając licznych przeciwności, a dziś jego listy karmią Kościół na wszystkich kontynentach. Kto wie, może jedno twoje słowo, jedna modlitwa będzie dla kogoś znakiem obecności i działania Pana?
Dotknijmy jeszcze lęku przed odrzuceniem, lęku przed społecznym wykluczeniem. Ewangelia ma na to radę: „Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: «Pokój temu domowi». Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was” (Łk 10,5-6). Świadek wchodzi z błogosławieństwem, nie z prośbą o akceptację. Jeśli pokój zostanie odrzucony, wraca do ciebie. Odwróćmy perspektywę. Nie tylko my jesteśmy posłani – być może także ktoś został posłany do nas. Czy potrafię przyjąć brata, który zaryzykuje i powie do mnie słowa, które w moim sercu zabrzmią jak slogan: „Jezus cię kocha”? Czy umiem przyjąć Dobrą Nowinę dla mnie?
Autor: ks. Mateusz Tarczyński