Hałas świata kradnie nam radość życia
Hałas świata kradnie nam radość życia. Przestajemy słyszeć własne serce
Agata Rusek 8 lipca 2025, 11:30 źródło: https://deon.pl/
Hałas bywa podstępny i metodycznie okrutny. Zabiera nam radość życia, skutecznie męczy, sączy niespokojne myśli, dusi oparami fatalnych doniesień i medialnego zgiełku. Bywamy tak przytłoczeni zgiełkiem i jazgotem świata, że dajemy mu się ponieść i nie jesteśmy w stanie usłyszeć ani głosu rozsądku: jesteś zmęczona, to stąd twoje fatalne samopoczucie, ani racjonalnych argumentów: nie musisz jechać na Bari, żeby odpocząć, ani żadnej dobrej nowiny, która przypomni, że to, czego właśnie doświadczasz, minie, jest chwilowe, to nie koniec świata.
Nie da się odzyskać sił witalnych, gdy nie uciszysz najpierw hałasu świata
Czytam Ewangelię o wskrzeszeniu córki Jaira i uderza mnie, jak bardzo jest ona tu i teraz dla mnie… wakacyjna. Mateusz relacjonuje: „Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, rzekł: Odsuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi. A oni wyśmiewali go. Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała” (Mt 9, 23-25). Hmm… jak wielu z nas może się przejrzeć w tej sytuacji. Bo – tak sobie myślę – czasem nie da się odzyskać sił witalnych i życia, dopóki nie uciszysz tych wszystkich dźwięków, którzy wprowadzają w twoje życie hałas.
Bywa przecież tak, że jesteśmy tak przytłoczeni zgiełkiem i jazgotem świata, że dajemy mu się ponieść i nie jesteśmy w stanie usłyszeć ani głosu rozsądku („jesteś zmęczona, to stąd twoje fatalne samopoczucie”), ani racjonalnych argumentów („nie musisz jechać na Bari, żeby odpocząć”), ani żadnej dobrej nowiny („to, czego właśnie doświadczasz, to minie, to chwilowe, to nie koniec świata”). Siedzę sobie w tej ewangelicznej scenie i przyglądam się z uwagą poszczególnym kadrom. One mogą być o nas wszystkich, którzy „jedziemy już na oparach”, którzy borykamy się z chorobą bliskich albo z cierpieniem zamykającym nas w klatce naszych własnych ciał czy serc. Ba! Patrzę na córkę Jaira i widzę, że ona może mieć twarz pewnego znanego mi nastolatka. Też go codziennie trzeba dosłownie wyciągać do żywych. Bo jego świat wypełnia milion decybeli w słuchawkach: albo po prostu wystarczająco dużo, by nie słyszeć bicia własnego serca.
Hałas zabiera nam radość z życia i karmi niepokojem
Hałas bywa podstępny i metodycznie okrutny. Zabiera nam radość życia, skutecznie męczy, sączy niespokojne myśli, dusi oparami fatalnych doniesień i medialnego zgiełku. Na ogół jednak zauważamy to dopiero wtedy, gdy skonfrontujemy się z ciszą. Tylko… jak trudno tę ciszę dziś znaleźć! Nie wiem, jak wy, ale ja mam jakoś osobiście takiego pecha, że nawet jak już mi się uda na samotny spacer wybrać, to gdzieś zawsze albo trafię na fanów jakiejś muzyki, którzy ze swojego głośnika muszą nią „ubogacać” całą przestrzeń, albo na rozchichotane towarzystwo wrzeszczące na pół parku, albo – co w sumie nieustająco mnie zaskakuje – na ekshibicjonistów telefonicznych (to wszyscy ci, którzy namiętnie uprawiają konwersacje na głośnomówiących zestawach niezależnie od tego, czy podróżują komunikacją publiczną, siedzą na plaży czy czekają na pociąg). To boli, zwłaszcza, że gdy mieszka się pod jednym dachem z mężem muzykiem, czwórką małych dzieci, dwoma kotami i chomikiem, który swoją klatkę non stop traktuje jak harfę, o ciszę naprawdę nie jest łatwo i te chwile samotnego spaceru bywają niezbędne dla podtrzymania względnej równowagi ducha. Może dlatego we wspomnianej ewangelicznej scenie uzdrowienia córki Jaira tak bardzo przemawia do mnie zwłaszcza obraz usuwania „fletnistów i tłumu zgiełkliwego”. Nie wiem, jak ten proces odbył się tam, w domu Jaira, ale wiem, jakimi sposobami ja staram się wyprosić tę ekipę ze swojego.
Wyrzuciłam z domu radio, bo bycie na bieżąco mnie przytłacza
Przede wszystkim, wyrzuciłam z naszego domu radio (i gdybym ją miała, to pewnie objęłabym tym ruchem również telewizję). Zauważyłam, że w sytuacji, w której kakofonia potrzeb naszych dzieci rozbrzmiewa nieustająco, a kotłujące się w rodzeństwie emocje i ich rozmaite konfrontacje nigdy nie dzieją się bezgłośnie, wszelkie dźwięki w tle – nawet ulubionej muzyki czy sensownych podcastów – zamiast mnie odprężać i koić, powodują tylko zmęczenie, rozproszenie i irytację. Oczywiście, jak pewnie wiele mam malutkich dzieci, lubię usłyszeć coś, co niekoniecznie nawiązuje do onomatopei czy najnowszych przygód Pucia. Jednocześnie „bycie na bieżąco” z wiadomościami i nowinkami ze świata wcale nie wnosi pokoju w moje serce i nijak nie dodaje mi skrzydeł. Wręcz przeciwnie – nachalne reklamy i sączący się z głośników potok frustracji i złych informacji – sprawiały, że często czułam się ponad miarę przytłoczona. O świecie staram się zatem dowiadywać na moich warunkach. Na ogół nie słuchając, ale czytając te czy inne newsy.
Wyłączyłam kakofonię powiadomień w telefonie
Z tego samego powodu wyłączyłam również wszystkie dźwięki powiadomień w moim telefonie. Dopóki nie zredukowałam hałasu nieustającego „pipkania” i „bzyczenia”, nie zdawałam sobie sprawy ze skali obciążenia moich uszu i uwagi, jaką one powodują. Wyciszony telefon leży sobie dziś spokojnie na półce i nie informuje ani dźwiękiem, ani mrugającym światełkiem, że oto pojawiło się 45 nowych, niecierpiących zwłoki powiadomień na moim pulpicie. Długo nie mogłam wyjść z zadziwienia, że świat jest w stanie funkcjonować bez moich natychmiastowych reakcji. Ale jak już do mnie ta prawda dotarła z całą mocą, poczułam prawdziwą radość i niezwykły pokój serca. Cisza naprawdę kapitalnie ten stan konserwuje.
Wstaję, gdy miasto jeszcze śpi
Dołączyłam też do klubu fanów Dobrowolnego Wstawania Przed Kurami. Ten moment przed świtem, gdy dzieci jeszcze smacznie śpią, a moje kochane miasto jeszcze nie wybudziło się na dobre, to realna szansa, by zetknąć się z ciszą, która pozwala usłyszeć głos z Góry. Nie, nie mam objawień. Ale rzeczywiście widzę, jak inna jest moja modlitwa rano, a jak inna wieczorem. Bardzo długo wydawało mi się, że gdy ułożymy wszystkie dzieci do snu, uporamy z pracą i domowymi obowiązkami, wymienimy relacjami z dnia z mężem, to na wielki finał dnia, spotykając się z Panem Bogiem, usłyszę Jego konstruktywne uwagi dotyczące mojego powołania i spędzę ożywiający czas w Jego Obecności. No cóż. Tak nie było. W praktyce mój mózg miał jakby specjalnie na ten moment dnia przygotowane pokrętełko, którym konsekwentnie dodawał bitów i pogłosu szalejącym w mej głowie fletnistom i jazgotliwym tłumom myśli wszelakich…Zmiana modlitewnych nawyków pozwoliła jegomościów skutecznie usunąć. Przynajmniej na chwilę.
Spokój, koncentracja, wyciszenie. To jest możliwe
Te trzy patenty pomagają mi wyciszać się na co dzień, a w konsekwencji być spokojniejszą, bardziej skoncentrowaną i sprawniej zarządzającą swoimi emocjami. Są ponoć badania, które pokazują, że dbanie o ciszę wokół siebie pomaga zredukować nadciśnienie, problemy ze snem i rozmaite ograniczenia poznawcze. W tym kontekście zadziwia, że tygodniowe rekolekcje w milczeniu nie są przepisywane przez lekarzy na receptę. Oczywiście, żartuję – choć, prawdę mówiąc, nie znam nikogo, kto nie wróciłby po nich do życia niby nowonarodzony. Realia są jednak takie, że ta opcja ucieszenia się ciszą bywa dla wielu z nas z różnych powodów niedostępna. Czas urlopu może być jednak szansą, by spróbować wywalczyć więcej ciszy w swoim życiu choćby na chwilę. Może wygospodarowany czas na adorację, może wybranie niezbyt popularnego miejsca na odpoczynek, może zabranie bliskich na męczący szlak (gdzie po 5 godzinach wędrówki z plecakiem nawet dzieciom nie będzie chcieć się gadać…), może ustalenie Rodzinnego Wakacyjnego Regulaminu Odpoczywania, w którym określi się okresy milczenia (słono płatne do słoika na lody za złamanie jakimkolwiek „mamowaniem” czy „tatowaniem”)… Pomysły można mnożyć. Grunt, żeby przestać gadać i je po prostu wdrożyć w życie. A jak już zadbamy o przestrzeń bez fletnistów i zgiełkliwego tłumu, to Jezus będzie mógł zadziałać. Kto wie, co usłyszysz… Może: „mówię ci, wstań!”.
Autor: Agata Rusek