Syndrom milczącego wózka, czyli jak zepsuć sobie dziecko

Marta Łysek 19 lipca 2025, 06:00 źródło: https://deon.pl/

Daj mu telefon, bo marudzi i nie ma chwili spokoju.
Psucie dziecka nie jest trudne i w 2025 roku nie ma nic wspólnego z rozpieszczaniem i kupowaniem za dużej ilości słodyczy. Wystarczy do tego smartfon. A skutki są straszne.
Ten obrazek przewija się przez polską codzienność od kilku lat, ale w tym roku mam wrażenie, że osiągamy jakieś apogeum. Być może do etapu rodzicielstwa doszło pokolenie wychowane ze smartfonami (w końcu mamy je jako naród od kilkunastu lat), a może została przekroczona jakaś społecznie ważna granica. Obstawiam to drugie.

Syndrom milczącego wózka
Czym to skutkuje, to, że smartfony stały się jak powietrze – przezroczyste i konieczne? W kontekście rodzin – milczącymi wózkami, milczącymi dziećmi w restauracji, ciszą w pociągach i autobusach, „nieprzeszkadzaniem” w rozmaitych poczekalniach i jednym słowem – świętym spokojem dorosłych. I piekielnym spokojem dzieci.
Piekielnym to mocne słowo – powiecie zaraz, ale naprawdę uważam, że jest adekwatne, gdy widzę rodziców wciskających dzieciom ekranik z bajeczką po to, by mieć spokój. By się nie zajmować przez chwilę marudzącym przychówkiem. By nie wyjaśniać świata jego młodemu obywatelowi, ale móc spokojnie zająć się…scrollowaniem i łykaniem wyjaśnień dla dorosłych w zgrabnych i nie kończących się pigułkach wideo.
Więc siedzi sobie matka. I obok niej dziecko. Dziecko ma lat trzy i jest ciekawe świata, tego, jak działa przycisk nad drzwiami, co to za zwierzę widać za oknem i dlaczego pan chrapie. Matka ma wyrąbane i chce oglądać na Instagramie rolki ze wskazówkami psychologicznymi i stylizacją ubrań.

Daj mu telefon, bo to dziecko jest takie męczące
Tak, może jest zmęczona, może ma dość, może dziecko ma ciężki charakter, może miała straszne dwa tygodnie i to jej pierwsza chwila oddechu, w tym pociągu, z tym telefonem pozwalającym oderwać się na chwilę od zmartwień, pytań, fochów. A może nie. Może to nawyk, który za chwilę rozwali jej relacje z żywymi ludźmi obok, takimi jak ta urocza blond trzylatka z rezolutną grzywką, która teraz bardzo chce być w kontakcie z mamą, ale jeszcze cztery lata i dostanie swój telefon, i nagle ważniejsi od matki staną się twórcy kanałów na YT, tych kanałów dla małych dziewczynek, które kochają koty, koniki, trzy hitowe kreskówki i żarciki z italian brainrotem. To oni będą do niej mówić, to oni będą ją dobrze znać i rozumieć, to oni będą tłumaczyć jej świat: dla kasy, nie z miłości. To ich zdanie będzie się liczyć, nie zdanie rodziców. A wtedy będzie za późno.
Teraz nie jest za późno: teraz można odłożyć telefon i pogadać ze swoim własnym dzieckiem, przemęczyć się z tymi wszystkimi wyjaśnieniami, poprzewracać oczami i powzdychać, jakie to nużące: rozmawiać z trzylatkiem, który znowu czegoś od ciebie chce zamiast zająć się sobą. Jakby to rodzicielstwo było za karę, jakby było grą w simsy, jak w tym słynnym memie krążącym po sieci: czy jak się już ma dzieci, to trzeba się nimi jakoś zajmować, czy wychowują się same?

Bez bajki dziecko nie będzie jeść? Brawo, droga mamo
Patrzę na rodziców w ich letnich podróżach z dziećmi i mam coraz częściej poczucie, że od kilku lat gramy w jakieś cholerne simsy, tylko stawką jest nasze własne życie.

Nasze relacje, w które tak głęboko weszła technologia, że stała się przezroczysta i nikt jej nie zauważa, ale wszyscy używają jej do kupowania świętego spokoju, do minimalizowania oporu przy wyzwaniach takich jak załatwianie się, jedzenie, spanie czy spacerowanie. Że to potrzeby fizjologiczne? Tym gorzej dla nich. Że bez bajeczki dziecko nie chce spać, jeść ani robić kupy? Brawo dla ciebie, droga mamo. Gratulacje, drogi tato. Ten wyczyn zapisze się w historii ewolucji, w kategorii „Nagroda Darwina II”.

Nie marudź, zobacz, jaki śmieszny kotek
Więc mijam milczące wózki, w których półroczne, ledwo siedzące dzieci są wgapione w migający ekranik. Mijam place zabaw, na których część dzieci gania po drabinkach i zjeżdżalniach, a część chowa się pod zjeżdżalniami i gra w Brawl Stars. Patrzę na dzieci w poczekalni – jeszcze nie zdążą dokończyć zdania „Nudzi mi się” i już dostają telefonik – a obejrzyj sobie coś, obejrzyj. Dziecięcy śmiech i hałas w publicznej przestrzeni słychać coraz rzadziej i to wcale nie tylko dlatego, że leci nam na łeb, na szyję demografia. Po prostu dzieci milczą, bo są zajęte oglądaniem. Mijam stoliki przed knajpkami, w których dzieci dostają wspaniałe lodowe pucharki z owocami, bitą śmietaną, posypką i sosem czekoladowym, ale nawet nie zwracają uwagi na to, co przed nimi stoi, tylko na ślepo grzebią w lodach łyżeczką, oglądając balerinę kapuczinę albo oldschoolowy Psi Patrol. Obok siedzą dorośli, tak samo zagapieni w swoje ekrany – różnica jest taka, że na oślep sięgają po szklankę z latte, a ekran trzymają w pionie, nie w poziomie.

Jest ci smutno albo źle? Obejrzyj sobie bajeczkę
Za największą krzywdę uważam jednak uciszanie wszystkich emocji ekranem. Boli i płaczesz? Tu bajeczka. Jesteś wściekły, bo koniec zabawy? Zobacz, ciocia przysłała filmik ze śmiesznym kotem. Jest ci smutno, bo koleżanka była niemiła? Nie martw się, pozwalam ci na dodatkowy odcinek Peppy, tu i teraz, na ławce przy placu zabaw. Boisz się pociągu? A obejrzyj sobie swoje ulubione piosenki i nie zwracaj na pociąg uwagi. Jak te dzieciaki będą sobie radzić ze swoimi emocjami, gdy wejdą w nastoletni wiek i nadejdzie tornado, jeśli przez całe dzieciństwo dorośli nie dawali im nawet tych emocji zauważyć, a co dopiero poczuć, o zrozumieniu już nie mówiąc?

Wódka dla niemowlaka, ekran dla przedszkolaka
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu niemowlakom dawało się na wsi do ssania pieluszkę nasączoną wódką, żeby były cicho i nie przeszkadzały. Światli rodzice XXI wieku uważają to za coś strasznego, bo wiadomo, że alkohol uzależnia i ma katastrofalne skutki dla dziecka, jacy ci ludzie byli wtedy głupi!. Tak przynajmniej mówi ta babka-psycholog na TikToku, co ci się zawsze pojawia przy scrollowaniu, gdy się budzisz o drugiej w nocy i sięgasz po telefon.

Autor: Marta Łysek

 

Przejdź do treści