Żyć z Bogiem to żyć na całego
ks. Mateusz Tarczyński 7 września 2025, 08:36 źródło: https://deon.pl/
Przewidziane na dzisiejszą niedzielę słowo stawia nas wobec mocnego stwierdzenia Jezusa. Towarzyszą Mu tłumy, a On – znając płytkość motywacji wielu podążających za Nim osób – odwraca się i mówi bez ogródek: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14, 26). I dodaje jeszcze: „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” (Łk 14, 27).
To nie są słowa wobec których przechodzi się obojętnie, wzruszając ramionami. Jezus nie gromadzi fanów, nie szuka sympatyków. On poszukuje uczniów i naśladowców, czyli ludzi, którzy pozwolą, by Jego miłość porządkowała całe ich serce – ich codzienne wybory i relacje z ludźmi.
Brzmi to bardzo ostro. Zdaje się, że to dość twarda miłość. Wielu z nas – mówię tu w pierwszej kolejności o sobie! – ma w sobie lęk: jeśli postawię Boga naprawdę w centrum swojego życia, to będzie Go „za dużo”. Zawładnie On moimi planami na życie, odbierze mi radość i ograniczy moją wolność. A Jezus jednak mówi bardzo jasno: najpierw On. Nie dlatego, że jest zazdrosny o naszą uwagę, ale dlatego, że wie, jak jesteśmy zbudowani. Gdy centrum naszego serca jest rozproszone, wszystko inne się sypie. Gdy jednak centrum stanowi On sam, to życie nabiera ładu i składu. To nie zaborczość, to Boża mądrość.
Księga Mądrości przypomina nam dzisiaj: „Nieśmiałe są myśli śmiertelników i przewidywania nasze zawodne, bo śmiertelne ciało przygniata duszę i ziemski przybytek obciąża lotny umysł” (Mdr 9, 14-15). I pyta retorycznie: „Któż poznał Twój zamysł, gdybyś nie dał Mądrości, nie zesłał z wysoka Świętego Ducha swego?” (Mdr 9, 17). Bez Ducha kręcimy się wokół siebie, mylimy „pilne” z „ważnym”, gubimy perspektywę. Z Duchem widzimy dalej i głębiej. Dlatego Jezus zachęca do tego, by budować z Nim na skale, liczyć swoje zasoby i poznawać braki – i iść z Nim do końca. To przeciwieństwo do życia w relacjach „na próbę”, które rozpadają się przy pierwszym mocniejszym wietrze. Chrystus chce relacji poważnej i na całego – wiernej i szczerej, bo tylko wtedy można ją rozwijać.
W Ewangelii Mistrz z Nazaretu kreśli dziś dwa obrazy: budowę wieży i przygotowania króla do wojny. Nie chodzi tu o rachunek ekonomiczny, ale o stanięcie w prawdzie przed Bogiem: taki jestem, na tyle mnie dzisiaj stać. Chodzi o to, by nie budować wiary na marzeniach i emocjach, lecz na wierności i wytrwałości. Nie da się zbudować relacji na słomianym zapale wzniosłych idei i wyobrażeń. Nie da się też rozwijać więzi, karmiąc ją jedynie uczuciami. Gdy podczas budowania relacji z Bogiem zabraknie konsekwencji, to człowiek wycofuje się od razu wtedy, kiedy coś mu „nie gra” – rozbiera rusztowania szybciej niż je postawił. Dlatego Zbawiciel mówi wprost: „Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem”. To zachęta do bezgranicznego zaufania.
A jednak wciąż targa nami pokusa wiary powierzchownej. Chcielibyśmy, żeby Pan Bóg sprawnie „ogarniał” to, co nas boli – tu i teraz, natychmiast: niech rozwiąże problem, da zdrowie, spokój, dobrą passę. I On naprawdę niekiedy to daje. Ale jeśli wiarę zredukujemy do oczekiwania szybkich interwencji, do wypatrywania kolejnych cudów, to zabraknie w nas przestrzeni na Królestwo. Zaczniemy traktować obietnicę życia wiecznego jak opowieść „z mchu i paproci” – ładną, lecz bez mocy, bez wpływu na naszą codzienność. Ewangelia koryguje ten horyzont: bycie uczniem Chrystusa to decyzja na całe życie, która daje perspektywę wychodzącą poza doczesność.
Wróćmy do trudnego słowa o „nienawiści”, które pojawia się w Ewangelii. Jezus nie wzywa do pogardy dla siebie i bliskich. To mocna semicka figura, która uczy porządku miłości. Chodzi o to, by pierwsze było pierwsze. Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy kocham żonę, męża, dzieci i rodziców mądrzej i czyściej. Nie robię z nich bożków. Nie wiążę ich moimi oczekiwaniami. W sercu rodzi się wolność, która umie dawać, a nie tylko brać. Wtedy też krzyż – codzienna trudność, odpowiedzialność, wierność – nie jest dekoracją na ścianie, ale drogą miłości, która dojrzewa w wyrzeczeniu się siebie.
Zobaczmy, jak ta logika przekłada się na międzyludzkie relacje. Paweł Apostoł, w swoim krótkim Liście do Filemona, wstawia się za Onezymem: „Jego ci odsyłam; ty zaś jego, to jest serce moje, przyjmij do domu. już nie jako niewolnika, lecz więcej niż niewolnika, jako brata umiłowanego” (Flm 12. 16). I dodaje: „Jeśli więc się poczuwasz do łączności ze mną, przyjmij go jak mnie” (Flm 17). Kiedy Jezus stoi w centrum, zmienia się spojrzenie na człowieka: przestaje być narzędziem, a staje się bratem. Bycie uczniem Jezusa buduje braterstwo, które wykracza poza klasy społeczne, układy i interesy.
No dobrze, ale co można konkretnie zrobić, żeby Boga postawić na pierwszym miejscu? Po pierwsze: nazwać swoje lęki przed Panem. Powiedzieć Mu wprost: „Boję się, że będzie Ciebie w moim życiu za dużo, że tego nie zniosę, że będą mnie wytykać palcami. Boję się oddać Twojej woli, bo nie chcę stracić kontroli”. Bóg nie obraża się na naszą szczerość. Po drugie: zrobić mały, ale realny krok posłuszeństwa. Wybrać przestrzenie, w których spróbuję postawić Go na pierwszym miejscu: określony czas na modlitwę, wpisany w plan dnia, jak inne zajęcia; uczciwość i rzetelność w obowiązkach, choćby strasznie kusiło, by pójść na skróty; praca nad przebaczeniem, na które nie potrafię od lat się zdobyć; pójście do spowiedzi, którą wciąż odkładam, bo brakuje mi odwagi.
I jeszcze jedno: nie bójmy się krzyża! To nie jest czarna wizja życia. Krzyż Jezusa to znak miłości, która nie cofa się w połowie drogi. Kiedy niosę swój krzyż, to nie po to, by coś Bogu udowodnić, ale po to, żeby Go naśladować i po prostu iść za Nim. On pierwszy wyrzekł się wszystkiego – samego siebie! – by nas ocalić. Dlatego droga ucznia Jezusa, to nie ograniczanie i krępowanie życia zasadami, ale dochodzenie do jego pełni. Ta droga czasami rozkłada nas na części, ale po to, żeby na nowo scalić, by dać pokój, którego nie zabierze niepowodzenie ani krzywdząca opinia innych.
Życie poukładane według Bożej miłości jest naprawdę piękne. Nie dlatego, że bezproblemowe, ale dlatego, że blisko z Panem. Gdy On jest pierwszy, radość nie jest przelotnym „fajnie”, ale wynika z wdzięczności za doświadczane dobro. Praca nie jest wówczas jedynie „harówką”, lecz staje się przestrzenią współpracy z Bogiem. Dom nie jest już tylko kłębowiskiem emocji, które wybuchają i niszczą, lecz przestrzenią dojrzewania w szczerości i czułości. A Kościół nie jest już więcej wyłącznie instytucją, lecz wspólnotą grzeszników, którym darowano winy i którzy uczą się przebaczać sobie nawzajem.
Autor: ks. Mateusz Tarczyński