Dziel się tym, co przeżywasz

Dziel się tym, co przeżywasz. Nie wiesz, kogo poruszą twoje zmagania i wątpliwości

Agata Rusek 16 września 2025, 10:40 źródło: https://deon.pl/

Gdy mówisz o swoim życiu, możesz zmienić życie innych.
Jesteśmy utkani z relacji, a Pan Bóg przychodzi do nas bardzo często przez drugiego człowieka. Ale nie da się doświadczyć poruszenia czyimś świadectwem, jeśli nie znajdziemy czasu i motywacji, nie pokonamy trudności, by je usłyszeć. I nie zgodzimy się na to, że możemy usłyszeć niewygodne stwierdzenia, które „zmuszą” nas do namysłu pomagającego odkryć, co naprawdę mamy w sercu.
W miniony weekend mieliśmy razem z mężem okazję uczestniczyć w Międzynarodowym Zjeździe Animatorów Ruchu Spotkań Małżeńskich we Wrocławiu. Ogrom refleksji i emocji, jakich doświadczyłam, wciąż i wciąż kotłuje się w mojej głowie i sercu i pewnie minie jeszcze dużo czasu zanim się to wszystko ułoży w jakieś spójne wspomnienie. Tymczasem jednak przybywam z trzema myślami, którymi chcę podzielić się na gorąco z Wami, Czytelnikami Deonu.
W trakcie zjazdu mieliśmy okazję wysłuchać wielu świadectw małżeństw i osób konsekrowanych z Polski i ze świata. Słuchając ich, nie raz, nie dwa przemykała mi przez głowę myśl, jak niezwykłe jest to, że nasze ludzkie potrzeby, pragnienia i wyzwania są tak uniwersalne, choć tak bardzo, jako ludzie i jako nacje, różnimy się między sobą w wymiarze indywidualnym. Choroby, kryzysy, wątpliwości, troski, ale i radości, sukcesy czy nadzieje – przeżywamy w jakimś wymiarze wszyscy. I choć właściwie z kilkudziesięciu wysłuchanych osób nikt nie opowiadał podobnej historii, a mnogość ścieżek prowadzących do nadziei (bo to ona pozostawała główną osią naszego dzielenia) przyprawiała o zawrót głowy, to jednak w każdym z wysłuchanych świadectw byliśmy w stanie jakoś się przejrzeć i coś dla siebie zabrać.

Nigdy nie wiadomo, kogo poruszą moje zmagania i wątpliwości
Wypowiedzi wybrzmiewały w różnych językach, a mówili je ludzie, których nie znajdziecie na liście prelegentów TED Talks, zatem ani to nie były profesjonalne przemówienia, ani stand-upowe występy. Moc wiarygodnego, szczerego świadectwa była jednak niezwykle poruszająca i trafiająca prosto w serce, nawet przy niedoskonałym tłumaczeniu. I niby wszyscy wiemy, że jako chrześcijanie jesteśmy wezwani do świadczenia o naszej wierze, ale sama po sobie widzę, że to jest prawda, która raz po raz muszę sobie głośno uświadamiać. Nawet jeśli w moim odczuciu nie mam czym wartościowym się podzielić, to nigdy nie wiadomo, kogo poruszą moje zmagania, wątpliwości, wiary-godna opowieść o tym, co przeżywam i co noszę w sercu. Jesteśmy utkani z relacji, a Pan Bóg przychodzi do nas bardzo, bardzo często przez drugiego człowieka – przez to, co mówi, co odkrywa przed drugim człowiekiem i co ofiarowuje mu prosto z potrzeby serca (a czasem z wezwania lidera). Pan Bóg w swej potędze jest w stanie owocnie wykorzystać najcichsze i najskromniejsze dzielenie tym, co przeżywamy. Do nas należy jednak decyzja, czy zechcemy je zwerbalizować. Nie da się usłyszeć dobrej nowiny o Jezusie, jeśli nie jest ona wypowiedziana na głos.

Nie rezygnuj ze słuchania, gdy wszystko wokół chce cię zniechęcić
Podobnie nie da się poruszenia czyimś świadectwem doświadczyć, jeśli nie znajdziemy czasu i motywacji, by je usłyszeć. Podczas tych trzech dni wiele razy przemknęła mi przez głowę myśl, że gdybyśmy z mężem nie podjęli decyzji i szeregu starań związanych z wzięciem udziału w zjeździe, ominęłoby nas wiele cennych i inspirujących doświadczeń. A tyle przemawiało przeciwko i tak bardzo trudno było podjąć tę decyzję! Uderzało mnie (nie pierwszy raz podczas tego typu wydarzeń), jak wiele dzieje się poza słowami i jak bardzo na oddziaływanie świadectwa danej osoby ma wpływ to, że ktoś pomoże mi w… słuchaniu: a to instrukcją słuchania (tak! Mieliśmy takie!), a to zadbaniem o ciszę lub o to, bym miała szansę zrozumieć dobrze to, co jest mówione. Widziałam też, jak wielkie znaczenie miało to, że z tymi, którzy do nas mówili, mogliśmy potem w kuluarach spotkać się, przytulić, dopytać, wymienić doświadczeniami i jak kapitalnie można było wykorzystać w tym celu technologię (np. po to, by wsłuchać się w świadectwa osób z zagranicy, które w sposób ograniczony, ale jednak w czasie rzeczywistym, na miarę swoich możliwości były z nami). Przez tą żywą obecność tkała się więź. Niewysłowiona potęga wspólnoty.

Niewygodne stwierdzenia, które wymagają przemyślenia, są cenne
Podczas zjazdu wielokrotnie miałam okazję zmierzyć się z niewygodnymi prawdami, niedzisiejszymi wartościami i rozmaitymi paradoksami. Oszałamiające bogactwo ludzkich osobowości i tematów, które wyłaniały się z naszych rozmów i wysłuchanych wystąpień, uświadomiły mi, o jak wielu sprawach nie myślę. I jak dobrze jest dla mojego serca znaleźć czas, by je w sobie zwerbalizować i metodycznie się im przyjrzeć. Choć w Kościele przeżywamy rok jubileuszowy pod hasłem „Pielgrzymi nadziei”, to jestem przekonana, że większość z nas nie znajduje zbyt wiele czasu, by zastanowić się nad tym, czym nadzieja jest, czym może być i jak ją w sobie rozwijać, odnawiać, budować. Sama przeżywałam w tym roku pielgrzymkę jubileuszową, a jednak minione trzy dni rozkładania na czynniki pierwsze cnoty nadziei pokazały mi, jak wciąż niezgłębiony to przeze mnie temat.

To, że mam nadzieję, nie musi oznaczać, że czekam na happy end
Dzięki temu, że zdecydowałam się wziąć udział w Zjeździe, a ktoś świetnie przemyślał jego merytoryczną tematykę, odkryłam wiele cennych wskazówek dla swojej małżeńskiej codzienności i mojej posługi innym ludziom. Pytacie, co mnie w tym kontekście zatrzymało najmocniej? Na przykład to, że to, że mam nadzieję, nie musi być tożsame z oczekiwaniem happy endu moich trudnych doświadczeń.
Podczas Zjazdu najmocniej zatrzymywały mnie właśnie tego typu niewygodne stwierdzenia – myśli, których nie da się tu i teraz opakować w krótkie, clickbaitowe slogany i upchać w czarno-białe wizje, ale które potrzebują namysłu (ergo – trzeba znaleźć czas i warunki, by się z tym zmierzyć). Jeśli jestem przekonana, że wierne małżeństwo ma sens, to co stoi za tym przekonaniem? Czy potrafię to zwerbalizować? Albo – gdy patrzę na siebie, jako lidera wspólnoty, to gdzie się bardziej widzę – po stronie zdania „ja i Duch Święty postanowiliśmy” czy „my i Duch Święty”? Jakie uczucia wzbudza we mnie ten chrześcijański paradoks, że służąc bliźniemu z jednej strony muszę coś zrobić, a z drugiej… nie muszę, bo mogę?

Biegnąc przez codzienność, nie myślimy o tym, co jest naszym paliwem
Powszechnym współczesnym ludzkim doświadczeniem jest to, że biegniemy przez naszą codzienność. Koncentrujemy się na działaniu i bardzo często w podejmowanych decyzjach nie poświęcamy uwagi na to, co jest naszym paliwem, motywacją i uzasadnieniem. Co (KTO!) i dlaczego nadaje nam sens. Świat wartości wydaje się efemeryczny i daleki od konkretnego wymiaru mojego tu i teraz. Mnie osobiście przeżyty Zjazd przypomniał, jak wielkie znaczenie ma podejmowanie nieustannego, wytrwałego wysiłku namysłu nad tym, co większe od mojego ego, moich doświadczeń i mojego sposobu przeżywania wiary. To wielka przygoda, która prowadzi do prawdziwego bogactwa. Takiego, którego ani nie zeżre mól, ani nikt nie ukradnie (Mt 6, 19).

Autor: Agata Rusek

 

Przejdź do treści