Ani Halloween, ani Holy Wins.

Ani Halloween, ani Holy Wins. Ten czas nie potrzebuje hałasu

Agata Rusek 30 października 2024, 09:04; źródło: https://deon.pl/

Nie mam nic przeciwko modzie na organizowanie pochodów świętych w stylu „Holy wins”. Nie rozdzieram też szat, gdy dzieci przynoszą z przedszkola zaproszenia na „halloweenowe” imprezy. Ale te dwa dni, kiedy odwiedzamy cmentarze, potrzebują nieco ciszy, nieco wzruszeń, nieco przestrzeni. Bo trudno mówić o śmierci, tęsknocie i niebie, zajadając chipsy i podrygując w takt „ooo – chocolate”.

Czy jak umrzemy, to będą dziady?
– I jak tam, Iwanku, było dziś w przedszkolu? – zapytałam syna.
– Fajnie, mamuś. O umarnięciu rozmawialiśmy.
– Ooo! – zainteresowałam się – I czego się ciekawego dowiedziałeś?.
– No, że w Afryce, jak ktoś umrze, to mu się jedzenie przynosi, a u nas tylko kwiatki i świeczki.
I wtedy do rozmowy wtrącił się zainteresowany z nagła tematem Borys.
– Mamo! A dlaczego, jak my umrzemy, to będą o nas mówić dziady?
Przez moment zgłupiałam, ale po chwili trybiki zaskoczyły i skojarzyłam, że gumowe ucho naszego dziesięciolatka najwyraźniej zarejestrowało rozmowę ze znajomym księdzem.

Kościół ma coś lepszego: nabożeństwo wypominkowe
Spotkaliśmy księdza Z. na spacerze. Wracał właśnie ze szkoły i przy okazji napomknął o tym, jak to na lekcji religii uczniowie zapytali go, czy mogą odprawiać dziady. A on ze spokojem stwierdził, że nie ma takiej potrzeby, skoro Kościół daje nam coś o niebo lepszego: nabożeństwo wypominkowe. Zbyt łatwo zapominamy – podkreślał – że Kościół to nie tylko my, żyjący, ale też te całe zastępy ludzi, którzy już odeszli. I którzy też nierzadko nadal naszej modlitwy potrzebują. I po to są wypominki. Tyle że – zakończył – jeśli nie pokażemy tego bogactwa naszym dzieciom, to istnieje realne ryzyko, że zamiast modlitwy, nad naszym grobem rzeczywiście odbędą się dziady. Pytanie, czy to nam w czymś pomoże.
Przyznaję bez bicia, że nigdy nie uczestniczyłam w nabożeństwie wypominkowym. Potrzeby takiej nie miałam, tym bardziej, że w mojej rodzinnej parafii istnieje zwyczaj, że piętnaście minut przed mszą odczytywane są nazwiska zmarłych, których bliscy o to poprosili, a następnie modlimy się za wszystkich wspomnianych. Bardzo to lubię. W naszej rodzinie często powierzamy też zmarłych Bożemu Miłosierdziu. Ta pamięć o tych, którzy odeszli i świadomość, że zarówno żywi, jak i umarli jesteśmy jednym, wielkim pielgrzymującym Kościołem, który troszczy się wzajemnie o siebie bez zwracania uwagi na takie błahostki jak czas i przestrzeń, napełnia mnie otuchą i radością.

Ani Halloween, ani Holy Wins
Nie mam nic przeciwko modzie na organizowanie pochodów świętych w stylu „Holy wins”. Chętnie bierzemy w nich udział. Wydaje mi się to o niebo lepsze niż ganianie z dynią i proszenie sąsiadów o cukierki. Przy czym nie rozdzieram szat, gdy dzieci przynoszą z przedszkola zaproszenia na „halloweenowe” imprezy. Pan Jezus zwyciężył śmierć i grzech już dawno, więc jestem spokojna, że poradzi sobie z pociętą dynią w walce o dusze naszych pociech. Staram się więc po prostu spokojnie i rzeczowo wytłumaczyć, dlaczego nie bierzemy udziału w takich zabawach i dopytuję dzieci, co – ich zdaniem – jest fajnego w tym, że ktoś przebiera się w kościotrupa albo potwora. Czy naprawdę im się to podoba? Czy rzeczywiście chciałyby spotykać takie brzydkie postaci koło siebie? Różne bywają odpowiedzi. Póki co, udaje nam się zachęcić je do przeżywania uroczystości Wszystkich Świętych tak, jak im to proponujemy. Radośnie, ale bez fety.
Co tydzień wyznajemy, że wierzymy w święty Kościół powszechny, świętych obcowanie, ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny – nie ma chyba lepszego momentu w kalendarzu liturgicznym, by o tym z dzieckiem nie porozmawiać. Próbujemy więc – mniej lub bardziej udolnie – mówić naszym szkrabom o tym, że to święto przypomina nam, że nie jesteśmy sami. Że ci, którzy odeszli, nie zniknęli w odmętach kosmosu, ale towarzyszą nam w innej postaci. Pokazujemy piękno spotkań nad grobami i wspominamy. Nie ukrywamy, gdy za kimś bardzo tęsknimy albo gdy nie rozumiemy czyjejś śmierci. Pozwalamy sobie powiedzieć: „Nie wiem”, po którym zawsze pada: „ale ufam”. Trudno o takich sprawach mówić, zajadając chipsy i podrygując w takt „ooo – chocolate”. Wiem, że dzieci też potrzebują przestrzeni, która umożliwi im takie rozmowy.

Weź oddech, daj sobie przestrzeń na wzruszenie
Te dwa dni, kiedy odwiedzamy cmentarze, potrzebują nieco ciszy, nieco wzruszeń, nieco przestrzeni. By zaczerpnąć oddechu wieczności. By z pokorą pomyśleć o kruchości życia i tajemnicy śmierci. By zmusić głowę, by zechciała pomyśleć o tym, co dalej, co za grobem i usta, by porozmawiać z bliskimi o sprawach ostatecznych. By ogarnąć wspomnieniem tych, których obraz staje się coraz bardziej zamazany i tych, których nigdy nie widzieliśmy. By doświadczyć troski i bliskości w każdym wymiarze. I życia, które przepełnia Miłość.

Autor: Agata Rusek

 

Skip to content