Bój się Boga, człowieku!
Jakub Kołacz SJ 21 lutego 2025, 20:47 źródło: https://deon.pl/
Niewiele było trzeba i świat wokół nas stał się bardzo niepewny: boimy się wojny, boimy się tego, co dzieje się w polityce (i to nie tylko naszej), martwimy się o nasze rozpieszczone dzieci, o których mówi się, że są pierwszym w historii pokoleniem, któremu zawsze było dobrze. Znów jak kiedyś boimy się utraty pracy, inflacji i choroby. Coraz więcej spraw napawa nas lękiem. A czy w tym wszystkim pamiętamy jeszcze o tym, co nam wpajały nasze babcie – czy jeszcze boimy się Boga?
Stary Testament: pomiędzy miłością a lękiem
W Starym Testamencie czytamy o tym, że Bóg wybrał sobie na własność lud, który ukochał i który prowadził. Dla pierwszych Izraelitów przymierze z Bogiem stało się punktem odniesienia i podstawą narodowej tożsamości. Szybko jednak akcent ten przesunął się z Boga na społeczeństwo, wspólnotę (tak zresztą jest do dziś, bo wielu Żydów identyfikuje się po więzach krwi i przynależności do wspólnoty, podczas gdy w Boga w ogóle nie wierzą). Bóg wiele razy upominał się o należne mu uczucie i o przywiązanie, ludzie jednak pomimo iż korzystali z dobrodziejstw Bożej opieki, znajdowali setki powodów, aby swoją uwagę – i uczucia – kierować w innym kierunku. Stąd w słowach Boga, kierowanych do Izraelitów przez proroków, wiele razy pojawia się ostrzeżenie: „Strzeż praw i nakazów, które ja dziś polecam tobie pełnić, by dobrze ci się wiodło i twym synom po tobie” (por. Pwt 4, 40). I rzeczywiście echo tego pobrzmiewa w wielu miejscach Starego Testamentu – ludzi przy Bogu trzymał lęk przed tym, że stracą przywileje Przymierza. Wprawdzie był to motyw postępowania mało wzniosły, ale za to skuteczny.
Rewolucja Nowego Testamentu
W Nowym Testamencie relacja człowieka z Bogiem wygląda zupełnie inaczej. Jezus, w którego piersiach bije ludzkie serce, nie budził już zabobonnego lęku, z jednej strony pozwolił na to, aby kochać go jak równego sobie, a z drugiej – co jest absolutnym ewenementem – dopuścił otwarte manifestowanie wobec niego-Boga jednoznacznie negatywnych emocji (na które wcześniej nikt by sobie pozwolił z czystego wyrachowania: czyli z lęku o siebie i swój los). Ludzie go kochali (wystarczy wspomnieć Magdalenę, kobietę o gorącym sercu), słuchali go z uwagą i przyjemnością (wielkie tłumy gromadziły się wszędzie, gdzie pojawiał się Jezus), wierzyli w jego wizję świata (dlatego stawali się uczniami i postępowali za nim), prosili go o pomoc, gdy życie im doskwierało. Jeśli się go bali, to tylko ci jak opętany z Gerazy, którzy działali pod natchnieniem odwiecznego wroga Boga – diabła, albo ci, którzy – jak ówczesna elita polityczna – zajęli miejsce należne Bogu i rządzili ludem wprawdzie powołując się na prawo Boże, ale w rzeczywistości nie mając z nim nic wspólnego. Ci, którzy mieli dobre serca, bali się „o niego”, ale nie bali się „jego”. Bo Jezus pokazał, że Bogu nie sprawia przyjemności lęk jego ludu, ale miłość.
Dlaczego więc uczono nas bać się Boga?
A jednak nasze babcie często mówiły: „bój się Boga!”, i to zwykle wtedy, gdy zrobiliśmy coś złego. Dlaczego? Trochę dlatego, że pomimo wszystkich tych lat, jakie upłynęły od Zmartwychwstania, my-katolicy, ciągle jedną nogą tkwimy w Starym Testamencie, z upodobaniem podkreślając przypomniany w Liście do Hebrajczyków „wzór Melchizedeka” (o którym, nawiasem mówiąc, nic nie wiemy). Z drugiej jednak strony ten lęk, a może lepiej powiedzieć: „bojaźń Boża” to nic innego, jak przypominanie o należnym szacunku wobec Boga, o szacunku wobec jego przykazań, wobec Ewangelii. Dobrze więc robiły nasze babcie, bo Boga wprawdzie nie trzeba się bać, ale trzeba go szanować. Babcie więc mówiły z troską: jak ty, taki niegrzeczny, pokażesz się Bogu? Jak ty przed nim staniesz?
Dziś, patrząc na świat, który tak bardzo odziera nas z poczucia bezpieczeństwa, w zamian oferując jedynie lęk, i patrząc na tych, którzy za ten bałagan w polityce i mediach są odpowiedzialni, myśląc konkretnych ludziach, z troską powinniśmy powiedzieć: „Bójcie się Boga!”, albo: „Jak wy kiedyś staniecie przed Bogiem?”…
Autor: Jakub Kołacz SJ