Burza może być cennym doświadczeniem

ks. Mateusz Tarczyński 24 czerwca 2024, 15:00 źródło: https://deon.pl/

Raz na jakiś czas otrzymujemy z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa na nasze telefony takie i podobne powiadomienia: „Uwaga! Dziś i w nocy burze z gradem i silny wiatr. Możliwe przerwy w dostawie prądu. Zabezpiecz rzeczy, które może porwać wiatr”.
I nikogo takie ostrzeżenia nie dziwią, bo w rzeczy samej burze bywają bardzo niebezpieczne – potrafią człowieka zabić lub przynajmniej pozbawić zdrowia, odbierają ludziom dobytek życia, niszczą infrastrukturę, powodując ogromne materialne straty. Dlatego kryjemy się przed burzami, unikamy ich, jak tylko się da, chowając się w bezpiecznym miejscu. Sztuka ta nie udała się jednak Apostołom z dzisiejszej Ewangelii, którzy podczas burzy znajdowali się na samym środku jeziora: „A nagle zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź już się napełniała wodą” (Mk 4,37). Burza przyszła bez ostrzeżenia, nie otrzymali wcześniej żadnego alertu. W jednym momencie znaleźli się w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia.
Jednak nie podchodźmy do tej ewangelicznej opowieści o burzy na jeziorze jak do relacji z przygód Apostołów. Dostrzeżmy w niej głęboką analizę tego, co dzieje się we wnętrzu człowieka starającego się dotrzeć z jednego brzegu na drugi: „Przeprawmy się na drugą stronę” (Mk 4,35). Burza staje się częścią przeprawy przez jezioro, to opis drogi rozwoju człowieka w relacji z Bogiem i napotkanych na niej trudności. Burza obnaża ludzkie wnętrze. Choć jest doświadczeniem trudnym, a czasami wręcz skrajnym, może być jednak przeżyciem bardzo cennym i znaczącym w dalszym rozwoju, jeśli oczywiście podejdzie się do niej z refleksją.
Uczniowie próbują ratować się sami. Robią, co mogą, żeby nie utonąć. Współdziałają ze sobą, ale zdaje się, że nie przynosi to większych rezultatów. „On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu” (9Mk 4,38). Kiedy przechodzi się w swoim życiu przez burzę, można mocno zwątpić w Bożą opiekę. „Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: «Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?»” (Mk 4,38). Podczas życiowej burzy jest miejsce na wyrzucenie z siebie żali do Boga. To bardzo oczyszczające i potrzebne, bo pozwala stanąć przed Nim w totalnej szczerości, bez udawania. Burza zrywa z człowieka maskę. Warto jednak zauważyć, że samo mówienie do Boga pośród trudności jest odkryciem, że On jest, choć wydaje się obojętny na to, co przeżywam. Samo uznanie Jego obecności to już bardzo dużo. Bywa, że pośród burzy człowiek zapomina całkowicie o Bogu, dlatego też sam fakt, że w trudnościach zwracam się do Niego, nawet jeśli są to mało dyplomatyczne słowa, świadczy o tym, że widzę w Nim Osobę, z którą mogę wejść w relację.
Nie mam traktować burzy jako zagrożenia z zewnątrz, od którego powinienem uciekać i schować się, ale mam wejść w burzę, być na środku jeziora, dać się „wytrząchać” przez fale aż do mdłości. Nie chodzi o to, że mam się narażać, ale o to, że jest ze mną Chrystus, który panuje nad burzą. Zresztą to sam Jezus „wpakował” swoich uczniów w tarapaty: „Owego dnia, gdy zapadł wieczór, Jezus rzekł do swoich uczniów: «Przeprawmy się na drugą stronę». Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi” (Mk 4,35-36). Czyżby Pan całego stworzenia nie wiedział, że zbliża się niebezpieczna burza? On jest pedagogiem. Z języka greckiego oznacza to nauczyciela czy wychowawcę, który prowadzi swoje dzieci za rękę. Widzimy to w historii Hioba przypomnianej w pierwszym czytaniu: „Z wichru Pan zwrócił się do Hioba (…)” (Hi 38,1). Jezus chciał, żeby Jego uczniowie doświadczyli burzy, to było zaplanowane. Zdaje się, że w ten sposób spełniają się słowa Psalmisty: „Rzekł, i zerwał się wicher, burzliwie piętrząc fale. (…) Zamienił burzę na powiew łagodny, umilkły morskie fale” (Ps 107,25.29).
Doświadczenie burzy na jeziorze następuje w Ewangelii Marka zaraz po tym, jak Jezus skończył swoje nauczanie w przypowieściach, w których wyjaśniał, czym jest Królestwo Boże i w jaki sposób wzrasta w ludzkich sercach, popychając je do rozwoju w miłości i głoszenia Dobrej Nowiny. Burza jest sytuacją, w której teoria Jezusowego nauczania zostaje poddana praktyce przeżywanej próby, rodząc pytania: Na jaką glebę padło ziarno Słowa w sercach uczniów? Czy są gotowi świadczyć o tym, że Jezus jest Mesjaszem? Czy dadzą się Chrystusowi poprowadzić, czy Mu zaufają aż do końca?
Na dowód tego, że przypowieści to nie tylko ciekawe wywody niosące ze sobą pouczającą treść, ale nade wszystko mówią o konkretnej Osobie i Jej działaniu, Jezus wypowiada słowa będące niejako rozkazem wydanym naturze: „«Milcz, ucisz się!». Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza” (Mk 4,39). Bóg interweniuje, ucisza burzę, pozwalając wybrzmieć Jego Słowu. To, co w tej scenie ma przykuć naszą uwagę, to cisza. Bez niej trudno mówić o relacji, bo bez ciszy nie ma słuchania, a bez słuchania nie ma dialogu, natomiast bez dialogu nie ma wzajemności i budowania więzi. Dlatego tak bardzo potrzebna jest cisza w liturgii i na modlitwie, bo to są spotkania, podczas których mamy budować relację z Bogiem, który mówi i słucha, zachęcając nas do podobnej postawy, by mogła narodzić się wzajemność. Cisza niezbędna jest też do tego, żeby zajrzeć w głąb samego siebie, zyskując możliwość autorefleksji, namysłu nad własnym życiem: „Radowali się ciszą, która nastała, przywiódł ich do upragnionej przystani” (Ps 107,30).
Gdy burza znika, na twarzach Apostołów pojawia się zdziwienie tym, co widzą i czego właśnie przed chwilą stali się świadkami. Z ich ust pada również bardzo uzasadnione pytanie o tożsamość Jezusa: „Kim On jest właściwie, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?” (Mk 4,41). Przejście przez życiową burzę pozwala poznać samego siebie. Pomaga też odkryć, kim jest Bóg w ogóle i kim jest dla mnie – jakie miejsce ma w moim życiu. To jest pytanie, które powinniśmy zadawać sobie bardzo często, nie uciekać od niego, żeby uchronić się przed tym, by nie sprowadzić Boga do roli „bozi”, której czasami przy ołtarzu zapalamy nędzną świeczkę mającą świadczyć o naszej wierze. Ale jej płomień pali się poza naszym sercem, na zewnątrz, nie rozgrzewa nas – nie zabieramy Boga ze sobą, zostaje tam, gdzie świeczka, trzymamy Go na dystans.
Apostołowie, którzy wspólnie z Chrystusem przeszli doświadczenie burzy, czują się teraz bardziej z Nim związani. Zaczynają coraz lepiej rozumieć, że Jezus z Nazaretu to nie tylko wspaniały kaznodzieja, który porywa tłumy swoją nauką o Królestwie Niebieskim, ale że to wyczekiwany Mesjasz, Boży Syn panujący nad naturą. Owszem, jeszcze nie było krzyża, jeszcze nie zmartwychwstał i jeszcze nie posłał im Ducha Świętego, ale przez to wydarzenie buduje w ich sercach – powoli, lecz konsekwentnie – świadomość, z kim tak naprawdę mają do czynienia. Pewnego dnia będą już całkowicie przekonani o tym, że Jezus Chrystus to Bóg bogaty w Miłość i Miłosierdzie, że to Słowo Wcielone, o którym nie można innym nie opowiadać, bo „To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe” (2 Kor 5,17).

Autor: ks. Mateusz Tarczyński

 

Skip to content