Być dla drugiego bliźnim

ks. Mateusz Tarczyński 13 lipca 2025, 10:21 źródło: https://deon.pl/

Kościół w swojej liturgii słowa zaprasza nas dzisiaj do tego, by wsłuchać się w bicie Bożego serca. Choć na pierwszy rzut oka może wydawać się, że chodzi o przykazania i ich przestrzeganie, to jednak jeżeli zatrzymamy się choćby na chwilę, zobaczymy, że tak naprawdę te natchnione słowa Pisma Świętego pozwalają nam zanurzyć się w oceanie nieznającego granic Miłosierdzia Bożego.
Mojżesz woła w Księdze Powtórzonego Prawa, że Słowo „(…) polecenie to, które Ja ci dzisiaj daję, nie przekracza twych możliwości i nie jest poza twoim zasięgiem. Nie jest w niebiosach, by można było powiedzieć: «Któż dla nas wstąpi do nieba i przyniesie je nam, a będziemy słuchać i wypełnimy je»” (Pwt 30,11-12). Paweł Apostoł zachwyca się Chrystusem, w którym „zamieszkała cała Pełnia” (Kol 1,19). Sam Jezus natomiast, odpowiadając na pytanie uczonego w Prawie, rysuje przed słuchaczami przepiękną ikonę miłości – miłosiernego Samarytanina. Te trzy głosy układają się w jedną spójną linię melodyczną: Prawo jest darem miłosiernego Ojca, Wcielenie Syna Bożego jest wyrazem miłosierdzia Boga wobec człowieka, a każda decyzja, by stać się dla drugiego bliźnim, jest z naszej strony owocem głębokiej relacji z Panem, która uzdalnia do postaw ponadprzeciętnych.
Mojżesz wie, że Prawo może zamienić serce człowieka w granit. Dlatego zanim wymieni zasady, przypomina ludowi o relacji: „(…) słowo to jest bardzo blisko ciebie: w twych ustach i w twoim sercu, byś je mógł wypełnić” (Pwt 30,14). Serce to centrum decyzji, emocji i pamięci, a usta to miejsce kontaktu z drugim, do którego kieruje się słowo. Przykazania nie powstały w jakiejś sterylnej poradni, w boskim biurze, lecz w relacji Przymierza – Bóg wypowiada je w tonie pełnym czułości: „Daję ci je, bo zależy Mi na tobie, bo chcę, żebyś żył pełnią życia, a nie dryfował od jednego do następnego dnia”. Zauważmy, że wymagające słowo Boga jest zarazem przestrzenią budowania ufności wobec Niego. Nie trzeba być akrobatą moralnym, jakimś wielkim herosem, żeby żyć według przykazań – to „nie przekracza twych możliwości i nie jest poza twoim zasięgiem” (Pwt 30,11). Bóg daje kompas i zarazem siłę, by iść we właściwym kierunku. U korzeni każdego przykazania stoi więc miłosierdzie wyrażające się w trosce Pana o naszą integralność, w czułości, którą mamy naśladować, by nie zjadać siebie nawzajem i w wyznaczeniu granic, których przekroczenie rani przede wszystkim tego, kto je przekracza.
Jednak nawet najlepsza instrukcja nie wystarczy, jeśli wadliwe jest serce człowieka. Dlatego Bóg nie poprzestał na kamiennych tablicach Dekalogu. Apostoł Paweł odsłania przed nami tajemnicę Chrystusa: „Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie” (Kol 1,16-17). Wyjaśnia także powód przyjścia Syna Bożego na świat w ludzkim ciele: „aby przez Niego znów pojednać wszystko z sobą: przez Niego i to, co na ziemi, i to, co w niebiosach, wprowadziwszy pokój przez krew Jego krzyża” (Kol 1,20). Wcielenie jest najradykalniejszym gestem miłosierdzia: Stwórca z własnej woli przyjmuje ograniczenia stworzenia, by człowiek uwierzył, że w Bogu ma nieograniczone możliwości doświadczania i naśladowania miłości. Słowem-kluczem, pozwalającym zrozumieć tę Bożą logikę, jest „kenoza”, której najbardziej zwięzłą definicję znajdziemy w Liście do Filipian: „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi” (Flp 2,7). To nie literacka hiperbola, ale program zbawienia: miłość zawsze wiąże się ze stratą. Od chwili Wcielenia każde przykazanie ma twarz i głos Jezusa. Prawo staje się mapą Jego serca.
Biorąc to wszystko pod uwagę, możemy przenieść się na drogę z Jerozolimy do Jerycha, przy której rozgrywa się akcja Jezusowej przypowieści. Uczony w Prawie pyta o drogę do osiągnięcia życia wiecznego, a potem – jak sprytny prawnik – szuka granicy obowiązywania przykazań: „A kto jest moim bliźnim?” (Łk 10,29). Jezus odpowiada opowieścią, która odwraca to pytanie, pokazując, kiedy to ja sam staję się dla innego bliźnim – bliźni to ten, kto podjął ryzyko bycia blisko drugiego człowieka. Kapłan i lewita widzą człowieka w potrzebie, więc ich problemem nie jest brak wzroku, lecz zwykła kalkulacja: obowiązki kultu, przepisy czystości, presja czasu. Tymczasem Samarytanin – a więc z żydowskiego punktu widzenia heretyk i wróg – „wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany” (Łk 10,33-34).
Warto zwrócić uwagę na cenę okazanego miłosierdzia, na to, ile Samarytanina to kosztowało: „(…) opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: «Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał»” (Łk 10,34-35). Zużył na niego środki opatrunkowe, wykorzystał do transportu własne zwierzę, wiele godzin czuwał przy nim, zapłacił przynajmniej dwa denary (czyli dwie „dniówki) za nocleg w gospodzie i za opiekę gospodarza. To nie była jałmużna z tego, co zbywa, lecz z samego siebie – ze swoich środków, sił i czasu.
Ta przypowieść mówi o Jezusie – to jasne. Dlaczego Jezus aż tak ostro kontrastuje jej bohaterów? Bo pragnie, abyśmy zrozumieli ważną rzecz: wierność literze Prawa bez miłości zamienia się w parodię wiary. Kapłan był zobowiązany do czystości, by móc służyć w świątyni – wypełnia Prawo, a jednak traci okazję do dotknięcia w drugim człowieku samego Boga. Samarytanin natomiast łamie bariery etniczne i kultowe, ale jednocześnie dotyka Bożego serca. To jest właśnie sedno chrześcijaństwa: relacja musi być zawsze ważniejsza niż procedura, a twarz drugiego człowieka niż kolejny paragraf z przepisów. Św. Janowi od Krzyża przypisuje się piękne powiedzenie, które współgra z tą dzisiejszą Ewangelią: „Pod wieczór życia będziemy sądzeni z miłości”.
Niech więc to dzisiejsze Słowo zamieszka w naszych ustach – wypowiedzmy na głos (może przynajmniej szeptem) imię osoby, którą omijamy, bo jest dla nas trudna, bo nie pasuje do naszego świata. Potem zaprośmy Słowo do naszych serc – poprośmy Ducha Świętego, aby poruszył nasze wnętrzności, dając nam łaskę empatii, wczucia się w drugiego. Na koniec natomiast podejmijmy decyzję straty siebie dla drugiego w czasie na rozmowę, w materialnej pomocy, a może i w czymś tak trudnym jak przebaczenie, które zburzyłoby dzielący nas z kimś mur pretensji i uprzedzeń. W miłosiernym Samarytaninie nachylonym nad rannym zobaczmy najpierw Chrystusa, a potem siebie. I przestańmy pytać: „Kogo muszę kochać?”, lecz pytajmy: „Kogo jeszcze mogę kochać?”. Zacznijmy być ludźmi, z których miłość wypływa naturalnie, prawie bezwiednie, jak zapach chleba z piekarni.

Autor: ks. Mateusz Tarczyński

 

Przejdź do treści