Czy proboszczowie powinni mieć superwizję
Czy proboszczowie powinni mieć superwizję i badania okresowe? Dziesięć zdań diagnozy i cztery propozycje leczenia
Marta Łysek 2 sierpnia 2025, 06:00 źródło: https://deon.pl/
Bycie proboszczem jest spełnieniem marzenia o kapłańskiej niezależności. Nie każdemu księdzu to służy.
To nie jest tekst przeciwko proboszczom. To jest tekst dla nich. Napisany dlatego, że może być lepiej. I dlatego, że często nie jest. To tylko wycinek tematu i obserwacje ze świeckiego punktu widzenia, który jest najczęściej ignorowany, a tylko z rzadka brany pod uwagę, a w tekście słychać głosy osób, które nigdy nie dostały szansy, żeby móc powiedzieć wprost o tym, czego doświadczają w swoim parafialnym kościele.
Dziesięć zdań diagnozy
1. Bycie proboszczem jest spełnieniem marzenia o kapłańskiej niezależności. Nie każdemu księdzu to służy. Nie każdy posiada odpowiedni poziom dojrzałości, pokory i samodyscypliny, by dobrze sobie poradzić. Braki kadrowe i diecezjalne zwyczaje (jak kolejka oczekujących ułożona rocznikami itp.) nie zawsze pozwalają wybierać najlepszych, a probostwo bywa też nagrodą za zasługi na innym polu bez refleksji, czy na tę „nagrodę” zasłużyli także parafianie.
2. Nie jest łatwo wystartować w posłudze proboszcza, gdy dotąd przez lata marzyło się o samodecydowaniu, ale życie zawodowe i prywatne było nieustannie podporządkowane decyzjom (i często widzimisię) szefa. To sytuacja podobna do tej, gdy syn w słusznym wieku nagle wyprowadza się z domu i dostaje majątek z jego mieszkańcami do gospodarowania. Jeśli nie nauczył się wcześniej zarządzania i współpracy z innymi oraz nie doszedł do dobrego poziomu ludzkiej dojrzałości, nie ma dobrych doradców, a do tego nie ma nikogo, kto by mu szczerze powiedział, co mu idzie dobrze, a co źle – i jemu, i parafii będzie trudno.
3. Nie każdy, kto ma dojrzałość, pokorę i zadatki na proboszcza i dostanie tę władzę, nie ulegnie jej na szkodę wiernych i swoją. Sytuacja, w której jest się trochę jak udzielny książę i odpowiada się wyłącznie przed biskupem, którego bywa, że bardziej interesują liczby i kwoty niż relacje z ludźmi i wyzwania w posłudze, skłania bardziej do takich działań, które pozwalają dobrze wypaść przed szefem, niż do tych, których wymaga realne dobro parafian. Zbyt często zdarza się, że proboszcz uważany przez kurię za świetnego administratora, budowniczego i solidne źródło dochodu jest nie do zniesienia dla wiernych – i odwrotnie: bywa, że dobry i mądry proboszcz współdziałający z wiernymi nie podoba się „górze” z przyczyn bardzo ludzko prozaicznych.
4. Jeśli nowy proboszcz ma wokół siebie wspierających ludzi, jest otwarty na cudze zdanie, w tym na rady starszych „kolegów w posłudze”, do których ma zaufanie, ma spore szanse na sukces w rozumieniu dobrego zaopiekowania w wierze swoich parafian i siebie też. Jeśli do wszystkiego musi dochodzić sam metodą prób i błędów i nie zauważa potrzeb ludzi nawet wtedy, gdy ludzie mówią o nich wprost, a swoje zdanie uważa za najtrafniejsze i ostateczne – parafia na tym ucierpi.
5. Jeśli proboszcz jest jedynym księdzem na parafii i ma trudny charakter, parafianie, mówiąc wprost, mają przerąbane. Jeśli jest surowym cholerykiem, który uważa, że wszystko wie najlepiej, mają przerąbane podwójnie. Do wyboru pozostaje im albo się dostosować i nieustannie podporządkowywać niezależnie od tego, czy się im dana propozycja podoba, czy nie, albo nie włączać się w inicjatywy i bytować na peryferiach wspólnoty. Sam proboszcz w takim układzie traci szanse na wszystkie przyjaźniejsze niż skarga do kurii informacje zwrotne na temat jakości sprawowania urzędu.
6. Wypełnianie przez lata tej samej posługi, w tym samym miejscu, z tymi samymi ludźmi nie jest łatwe. Wymaga dbania o świeżość swojej wiary i rozsądny odpoczynek, osobistej pracy nad sobą i właściwej motywacji. W niektórych przypadkach byłoby lepiej, gdyby proboszczem uczynić kogoś młodego i pełnego gorliwości, choć bez wielkiego doświadczenia, niż żeby zgorzkniały starzec dożywał swoich dni odhaczając byle jak obowiązki stanu i zniechęcając kolejnych wiernych swoim urzędniczym i wygasłym duchowo podejściem do Kościoła.
7. „Władza ma tendencję do korumpowania, a władza absolutna korumpuje absolutnie”. Władza proboszcza jest półabsolutna i takie też ma moce psucia ludzi, którzy ją otrzymują. Korozja zaczyna się dyskretnie i często długo pozostaje w cieniu, bo zakłada się, że kto sprawuje urząd, ten z założenia prezentuje sobą wyższy poziom moralny i duchowy i pilnuje się, by żyć porządnie i uczciwie. O tym, że to złe założenie, pisał dosadnie w tym samym akapicie autor powyższego cytatu, XIX-wieczny brytyjski katolik lord Acton: „Nie ma gorszej herezji niż to, że urząd uświęca sprawującego go”. Wydaje się, że pierwszym krokiem jest zwalnianie się z duchowych obowiązków stanu, potem są drobne nieuczciwości finansowe jak mieszanie pieniędzy swoich i parafialnych ze stratą dla parafii, a później wszystko zależy od człowieka i kierunku jego nieuporządkowanych pożądliwości. Wzmacnia ten schemat przekonanie, że nikt poniżej biskupa nie może proboszcza i jego decyzji sprawdzić i ocenić.
8. Trzeba być bardzo pokornym człowiekiem, żeby stawić duchowy opór pokusom, które się rodzą z posiadania władzy. Pokusom, które dyskretnie przypominają o tym, że w łatwy sposób można sobie zapewnić komfort życia i spokój. I że można udawać, że w tych dla-siebie decyzjach chodzi o rzeczy bardziej pobożne i święte. I że nikt nie musi się o tym dowiedzieć, poza paroma kolegami, którzy zrozumieją.
9. Jest bardzo wielu dobrych, pobożnych, „zwykłych” proboszczów, którzy oddali serce parafii i to parafia jest ich życiem. Spora część z nich ma przy tym zdrowo krytyczne spojrzenie na Kościół i dlatego w diecezjalnych układankach zazwyczaj są na przegranej pozycji, bo tak zwane „otoczenia kurii” wolą współpracować z pochlebcami niż z realistami. Rozgrywki te i układanki odbywają się często poza biskupami miejsca, choć czasem niestety z ich pełną świadomością, a w ich efekcie niektórzy proboszczowie doświadczają poczucia osamotnienia, bycia niechętnie widzianymi i „znoszonymi” przez strukturę tylko dlatego, że „jeszcze się przydają”. Obawa przed tym, że zostaną uznani za nieprzydatnych skłania do ukrywania trudności, bo trzeba sobie z nimi poradzić samodzielnie, by udowodnić, że się „nie straciło powołania”. A gdy się nie udaje pokonać trudności i przychodzi życiowy kryzys, razem z nim pojawiają się mniej lub bardziej rozpaczliwe sposoby na odnalezienie sensu życia i zagłuszenie bólu istnienia; część z nich kończy się dramatem księdza i jego wspólnoty.
10. Bardzo złą sytuacją jest sytuacja parafian, którzy wolą „przeczekać i znieść” trudnego, złego, niepokornego i grzeszącego proboszcza niż wejść z nim w konflikt, by uporządkować psujące parafię sprawy i obawiać się z jego strony nieprzyjemności, szykan i utrudnionego dostępu do posług i sakramentów. W najgorszej sytuacji są parafianie z małych wsi, w których kościół jest jeden na okolicę i proboszcz też, a zmiana parafii wymagałaby przeprowadzki. Sytuacja nazywana czasem lekko przez ludzi spoza parafii „próbą wiary” jest bardzo gorzkim doświadczeniem, nie pomagającym parafianom w rozwoju duchowym i zniechęcającym część z nich do kościoła i do Kościoła. Poczucie bezkarności, które prezentują niektórzy księża pełniący urząd proboszcza, i związane z tym pogardliwe i krzywdzące traktowanie parafian, jest o wiele częściej przyczyną rezygnacji z codziennych praktyk wiary niż wielkie skandale opisywane w mediach. Równocześnie występuje też zjawisko „wracania do kościoła” parafian po zmianie proboszcza na dobrego i otwartego na ludzi duszpasterza.
Cztery propozycje leczenia:
1. Superwizja, ale nie w sensie kontroli i rozliczania, tylko podobna jak w zawodzie terapeuty. Jej celem byłoby wtedy wsparcie człowieka pełniącego urząd proboszcza, rozmowa o spostrzeżeniach dotyczących posługi, rozładowanie emocji, minimalizowanie ryzyka prowadzenia parafii metodą prób i błędów i refleksja nad tym, co w opiece nad parafianami idzie dobrze, a co może wymagać zmiany. A wszystko to w dobrych, wspierających warunkach, bez stania na baczność przed „wyższą władzą” i sztucznego performowania wyników, które zadowolą biskupa.
2. Wspólnoty dla proboszczów. Może fraternie, może cykliczne spotkania w stałych grupach, może jeszcze coś innego. Cokolwiek, co nie wrzuca człowieka w przymus formacji w odgórnie nakazanej grupie ludzi, których niekoniecznie się lubi, ale nie ma się wyboru. I co daje przestrzeń do swobodnego dzielenia się: sukcesami bez obawy o zazdrość kolegów oraz wyzwaniami i trudnościami bez zawstydzenia i bez obawy o to, że ktoś doniesie szefowi, a szef uzna, że „ten proboszcz sobie nie radzi”. Myślę o tym, że mnie jako matce bardzo służą przestrzenie, w których mogę opowiedzieć o swoich błędach i niedoskonałości i być z tym przyjęta i wsparta, a nie oceniona i zdyscyplinowana: i jestem przekonana, że takie przestrzenie bardzo służyłyby także proboszczom.
3. Skuteczne wsparcie w kryzysie bez podważania powołania. Kryzysy są różne: duchowe, zdrowotne, osobiste, psychiczne i święcenia przed nimi nie chronią. Bardzo wiele kłopotów w parafiach wynika w mojej ocenie z tego, że gdy proboszcza coś przerosło, został z tym sam i radził sobie jak mógł, a że sposoby, które znalazł, bardzo odbiegały od przyjętego „wizerunku kapłana”, to oddalał się od ludzi, żeby nikt nie zauważył, że nie jest idealny. Kończy się to albo moralnie podwójnym życiem (należy pamiętać, że to nie oznacza wyłącznie łamania celibatu!), albo straszliwą samotnością, albo traktowaniem urzędu proboszcza jako roboty pozwalającej zarabiać na życie, które toczy się całkiem gdzie indziej (na przykład w odległym duszpasterstwie albo ekipie dzielącej jedno hobby, w której ma się przyjaciół).
4. Zwyczajne, regularne badania kontrolne. To pewnie dla wielu księży może zabrzmieć oburzająco (co też jest symptomatyczne). Ale skoro można wymagać badań lekarskich w innych zawodach, co jest wyrazem troski o pracującego, pracodawcę i człowieka, który korzysta z efektów pracy pracownika, dlaczego nie wymagać podobnych od proboszczów, których zadaniem jest w utrzymywanie w dobrostanie bazowych jednostek Kościoła, czyli parafii? Nie po to, by „wyrzucić” proboszcza z pracy, ale po to, by na czas zdiagnozować kłopoty. Wyobrażam sobie, ilu dramatów unikałby Kościół rozumiany jako wspólnota wiernych, gdyby na czas dostrzegano, że ksiądz wpada w alkoholizm, ma depresję, stan przedzawałowy, demencję, popadł w długi, jest uzależniony od pornografii, ma kłopoty z prawem i gdyby proboszczom z tych kłopotów odpowiednia część wspólnoty Kościoła pomagała wyjść na czas, zanim sprawy zajdą za daleko.
Autor: Marta Łysek