Grzech ciężki czy lekki? Ks. Strzelczyk: O tym decydują trzy rzeczy

ks. Grzegorz Strzelczyk 25 marca 2024, 11:59 źródło: https://deon.pl/

Grzech ciężki czy lekki? Trzy elementy decydują o tej różnicy. Tak zwana „materia” grzechu (nie mylić z materią sakramentu), poziom świadomości i poziom dobrowolności – pisze ks. Grzegorz Strzelczyk w książce „Szósty zmysł codzienności”.

Czy ten sam czyn może być grzechem ciężkim albo lekkim?
Materią grzechu jest to, co faktycznie zrobiliśmy, i jaką te myśli, czyny, słowa czy zaniedbania mają „wartość” moralną, jak bardzo są złe. Materią jest np. kłamstwo, kradzież itd. Niektóre grzechy co do materii zawsze mają ciężki charakter: zabójstwo, cudzołóstwo, wyrzeczenie się wiary. Jeśli ktoś coś takiego zrobił, to zawsze na poziomie skutku jest to bardzo poważne zło, potencjalnie zrywające kontakt z Bogiem. Ale są też inne grzechy, które w zależności od tego, jakie faktycznie zło ze sobą pociągają, mogą być co do materii albo ciężkie, albo lekkie. Bo są takie kłamstwa, które są złe, ale to zło jest w istocie w skutkach niewielkie, nikomu nie wyrządza poważnej krzywdy – w sumie największą kłamiącemu – i jest też łatwe do naprawienia. Bywają jednak kłamstwa, które potrafią zniszczyć komuś życie, doprowadzić na skraj samobójstwa albo do rozpadu małżeństwa i są naprawdę poważnym złem.
W przypadku tych win decyduje pewna subiektywna ocena wsparta obyczajem kulturowym. Sam penitent ocenia przed spowiedzią, czy zło, które się stało za przyczyną takiego „skalowalnego” grzechu, jest poważne. Jeżeli mamy wątpliwość, to warto skorzystać z pomocy spowiednika. To oczywiście wydłuża spowiedź, ale przynajmniej w sumieniu potem ma się większy spokój. Trzeba tylko unikać przerzucania całej odpowiedzialności za ocenę z własnego sumienia na spowiednika, bo on ocenia na podstawie naszej opowieści, nie ma pełnego wglądu w sytuację.

A co, gdy nie wiedziałem, że to będzie złe?
Drugi warunek, który musi zaistnieć, aby grzech był ciężki, to pełna świadomość, że robię zło – świadomość, którą posiadam w momencie, gdy grzeszę. My czasami nie wiemy, że coś jest złe albo że pociągnie za sobą złe skutki, bo po prostu żeśmy – w dobrej wierze, z dobrymi intencjami – niektórych konsekwencji nie widzieli albo nie przewidzieli, albo w kulturze, w której żyjemy, coś nie było uznawane za złe. Może być też tak, że świadomość zaciemnia nam choroba, przyjmowane leki itd. I wtedy, jeżeli robimy nawet rzecz co do materii ciężką, ale bez pełnej świadomości, co rzeczywiście czynimy i jakie to ma skutki w momencie podejmowania decyzji, to nie mamy do czynienia z grzechem ciężkim. A jeśli świadomości nie było w ogóle, to i grzech nie zaistniał. Zło się stało, ale nie ma winy ten, kto je sprawił.
I wreszcie trzeci element: wolność. Aby był grzech ciężki, to musi być weń zaangażowana w pełni nasza wola. Podajmy przykład, absolutnie klasyczny: przychodzi pani w słusznym wieku do spowiedzi i wyznaje, że przez cztery niedziele nie była w kościele. Doświadczony spowiednik zwykle w takich sytuacjach pyta: „a czemu pani nie była w kościele?”. „No bo złamałam nogę i byłam w szpitalu” – słyszy w odpowiedzi. Nasza przykładowa staruszka w ogóle nie popełniła grzechu, bo jej wola przez moment nawet nie skłoniła się ku złu. Tak, ma poczucie winy związane z przekonaniem o przekroczeniu normy, ma dyskomfort, bo nie przyjęła Eucharystii i nie była we wspólnocie z innymi, ale niepokój nie jest znakiem grzechu, tylko raczej pragnienia dobra, które jej zostało zabrane przez złamane biodro. Grzechu tam nie było, bo istniała obiektywna okoliczność ograniczająca, a wręcz wykluczająca w tym zakresie wolność wyboru.

Co robić, jeśli masz wątpliwość, czy grzech był ciężki?
Oczywiście, udział naszej wolności – podobnie jak świadomości – jest stopniowany. To samo działanie może być podjęte w pełni wolności, z ograniczeniem, albo zupełnie bez, a więc może być albo grzechem ciężkim, albo lekkim, albo wcale nie być grzechem. Zdarza nam się popełniać zło ze strachu czy z lęku, np. kłamać, żeby coś ukryć. Wybieramy coś, o czym wiemy, że jest złe, bo ten strach jest tak duży, że nie potrafimy go przełamać. Ale potem zastanawiamy się przy rachunku sumienia, czy ten strach rzeczywiście był aż taki duży.
Jeżeli pojawiają się wątpliwości co do tego, czy świadomość była pełna, czy nie, czy wolność była pełna, czy jej nie było, czy coś się dało w tamtej sytuacji wtedy przezwyciężyć czy nie, to warto sprawę przedstawić spowiednikowi. Naprawdę, nie trzeba unikać mówienia o okolicznościach swoich grzechów, bo potem spowiednik czasem próbuje dopytywać, a to nie jest komfortowe ani dla niego, ani dla penitenta. Korzystanie z pomocy spowiednika jest ważne także dla całego procesu kształtowania sumienia. Penitenci uczą się dzięki temu samodzielnego rozróżniania pomiędzy grzechem a nie grzechem, pomiędzy ciężką odpowiedzialnością a mniejszą. A im bardziej się tego uczymy, tym łatwiej nam jest potem grzech identyfikować w czasie rachunku sumienia, a nawet wtedy, gdy pojawia się na horyzoncie jeszcze jako pokusa.

Jak ocenić, czy to jeszcze pokusa, czy już grzech?
Warto poruszyć jeszcze jeden wątek związany i z rachunkiem sumienia, i z wyznaniem grzechów. Ważne, żebyśmy odróżniali pokusy od grzechów. Pokusa nie jest grzechem – przecież Jezus również bywał kuszony. Właściwie życie jest jednym wielkim wystawianiem się na pokusy. W pewnym sensie są one skorelowane i nierozdzielnie złączone z dobrem. Na przykład jeżeli próbujemy się wysilić ku jakiemuś dobru, to sama perspektywa tego wysiłku będzie w nas generować pokusę po linii lenistwa: „a może jednak tego nie robić?”. Tak działa już pokusa przy rannym wstawaniu: „a może by tak sobie jeszcze poleżeć? Obowiązki mogą poczekać – nic się nie stanie, jeśli nieco się spóźnię”. Jeżeli mimo wszystko wstajemy, to była to tylko pokusa. Jeżeli za nią nie idziemy aktem woli, to nie ma mowy o grzechu, nawet jeżeli ona była sugestywna, intensywna albo nieprzyjemna, nawet jeśli generowała silne emocje.
Jest dość dobry przykład, który dotyczy bardziej chyba mężczyzn, ale to jest perspektywa, którą z konieczności znam nieco lepiej. Otóż Pan Jezus mówi, że kto pożądliwie spojrzał na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił cudzołóstwa z nią. Ale – czym innym jest pokusa, a czym innym jest grzech. Panowie wiedzą, panie prawdopodobnie też, że mechanizmy prokreacyjne sprawiają, że zupełnie bezwiednie oceniamy atrakcyjność spotykanych osób. Mężczyźni czynią to głównie wzrokiem, który mimowolnie przyciągany jest przez pewne części kobiecego ciała bardziej niż przez inne. To jest często najpierw zupełnie instynktowne. Spojrzeliśmy, a potem dopiero się orientujemy, żeśmy się zaczęli patrzeć… Ale ten moment, w którym zauważyłem, uświadomiłem sobie, że się patrzę na kogoś w ten sposób, uruchamia odpowiedzialność. To jest chwila decydująca: czy będzie to tylko pokusa, czy też to będzie grzech, o którym mówił Jezus, przez który kogoś sprowadzam do przedmiotu pożądania i dokonuję „cudzołóstwa w sercu”.
To warto odróżniać, kiedy robimy rachunek sumienia, bo też się zdarza, że ktoś jak jest zmęczony pokusami, to się z nich niepotrzebnie spowiada, bo urosło mu wokół nich poczucie winy. „Jakbym był porządnym chrześcijaninem, tobym nie miał takich pokus” – słyszą nieraz spowiednicy. Nic bardziej mylnego. W zasadzie jak się ktoś oparł pokusie, to ma raczej powód do radości i dumy (tyko trzeba uważać, żeby nie wyhodować na niej pychy, bo duma jest dla niej idealnym podłożem).

Tekst jest fragmentem książki ks. Grzegorza Strzelczyka „Szósty zmysł codzienności. Klucz do lepszego życia” wydanej przez Wydawnictwo WAM. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

 

Skip to content