Grzech zamyka, Miłość otwiera

ks. Mateusz Tarczyński 9 czerwca 2024, 09:04 źródło: https://deon.pl/

Dzisiejszą liturgię słowa otwiera fragment Księgi Rodzaju, w którym opisana jest sytuacja ludzi po pierwszym grzechu. Widzimy, co dzieje się z człowiekiem, który odłącza się od Boga: chowa się, wstydzi się, próbuje znaleźć dla usprawiedliwienie dla swoich czynów i decyzji, zwalając winę na kogoś innego i próbując tym samym zmniejszyć swoją odpowiedzialność. Widzimy też, jak zachowuje się Bóg: odzywa się do człowieka, nawiązuje z nim kontakt, wchodzi w dialog. Grzech dużo zmienia, ma swoje opłakane konsekwencje, ale jednego nie zmieni nigdy – miłości Stwórcy do stworzenia.
Pierwsi ludzie dość szybko zdali sobie sprawę z tego, że pójście własną drogą, wbrew Bożemu przykazaniu, otworzyło im oczy, ale nie w takim wymiarze, jakiego się spodziewali. Wcale nie zaczęli widzieć świata tak, jak go widzi Bóg. Zaczęli go jednak postrzegać z perspektywy braku miłości. I okazało się, że tam, gdzie jej nie ma, na pierwszy plan wychodzą lęki i poczucie zagrożenia: „Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się” (Rdz 3,9). Nie można już nikomu ufać, drugi człowiek jest niebezpieczeństwem, którego należy unikać, a Pan Bóg – ze swoją karzącą ręką sprawiedliwości – przeraża najbardziej, dlatego też najlepiej będzie się przed Nim ukryć, zaszyć gdzieś w najciemniejszym zakątku świata, bo może tam nie sięgnie Jego oko. I to jest rzeczywiście pierwsza rzecz, którą niszczy w ludzkim sercu grzech – przestajemy patrzeć na Boga jako na Miłość.
Kolejnym, co niszczy grzech, jest otwarcie na drugą osobę. Skoro jest ona zagrożeniem, to muszę się przed nią bronić. Na pierwszy plan wysuwa się więc moje „ja”, o które muszę zadbać, które też staje się dla mnie punktem odniesienia: „Mężczyzna odpowiedział: «Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem». (…) Niewiasta odpowiedziała: «Wąż mnie zwiódł i zjadłam»” (Rdz 3,12.13). Zaczynam Boga, ludzi i świat oceniać właśnie z perspektywy, w której to ja jestem w centrum. Jest na to ładne słowo: egocentryzm. Odrzucam wówczas wszystko, co jest inne, co różni się ode mnie, co nie pasuje do mojego pojmowania świata. Pełny jestem uprzedzeń, ocen i osądów, które mogą być bardzo krzywdzące, ale ja tego nie dostrzegam, nie zdaję sobie sprawy z tego, że mogę kogoś bardzo skrzywdzić, bo liczy się tylko „ja” i „moje”.
Widzimy to w wypowiedziach dotyczących Jezusa, które przytacza Marek w swojej Ewangelii: „Mówiono bowiem: «Odszedł od zmysłów». A uczeni w Piśmie, którzy przyszli z Jerozolimy, mówili: «Ma Belzebuba i mocą władcy złych duchów wyrzuca złe duchy»” (Mk 3,21-22). Jest w tym pewien paradoks, bo nie znam dobrze samego siebie, a wydaje mi się, że innych poznałem już na wylot. Nie ma wtedy miejsca na dialog, na twórczą wymianę, bo nie widzę w tym szansy na ubogacenie swojego serca, lecz zagrożenie obrócenia w ruinę tego, co wypracowałem i zbudowałem, a co daje mi złudne poczucie bezpieczeństwa. Okopany w stworzonym przez siebie świecie tkwię w błędnym przekonaniu, że lepszego dla mnie nie ma i nie będzie.
I to bardzo zamyka na Dobrą Nowinę o zbawieniu, które przecież polega na pozostawieniu tego, co moje, dla tego, co Boże. Ewangelia jest opowieścią, jest słowem, wobec którego człowiek musi zdecydować, czy je przyjmie, czy też odrzuci. Ale za tym słowem idzie też Słowo pisane wielką literą – Jezus Chrystus, czyli pełna miłości odpowiedź Boga na grzech człowieka: „Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten jest Mi bratem, siostrą i matką” (Mk 3,34-35). Przechodząc przez ten świat, wcielony Boży Syn głosił, że jest przyszłość, ale dla niej trzeba zostawić to, co się ma, żeby posiąść jeszcze więcej: „Niewielkie bowiem utrapienia nasze obecnego czasu gotują bezmiar chwały przyszłego wieku dla nas, którzy się wpatrujemy nie w to, co widzialne, lecz w to, co niewidzialne. To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś, co niewidzialne, trwa wiecznie” (2 Kor 4,17-18). Na dowód tego, że można Mu zaufać, wydał samego siebie na śmierć, by potem zmartwychwstać i w ten sposób pokazać, że Ewangelia, którą przynosi, jest rzeczywistością, a drzwi do zbawienia są już otwarte na oścież: „(…) Ten, który wskrzesił Jezusa, z Jezusem przywróci życie także nam i stawi nas przed sobą razem z wami” (2 Kor 4,14).
Grzech zamyka też przede mną samym dostęp do własnego wnętrza. Wybierając zło, pozwalam, żeby w moim sercu zagnieździła się śmierć – zaczynam obumierać. Czasami nawet mogę się nie zorientować, że duchowo jestem już trupem, bo zewnętrznie wszystko jest w porządku, jakoś się toczy z dnia na dzień, a do tego jaz zbytnio nie podejmuję refleksji nad tym, czy to wszystko ma sens. Stąd też warto do siebie samego odnieść pytania, które kieruje Bóg do pierwszych ludzi w rajskim ogrodzie, tuż po tym, jak zgrzeszyli: „Gdzie jesteś? (…) Dlaczego to uczyniłaś?” (Rdz 3,9.13). Widać w nich miłość. Bóg nie obraził się i nie przestał się odzywać do ludzi, którzy zgrzeszyli, nie strzelił na nich focha, ale chce im pokazać, że miłość jest czymś, co pozwala powracać do życia – nawet z najgłębszej otchłani śmierci: „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie, Panie, wysłuchaj głosu mego. (…) Jeśli zachowasz pamięć o grzechach, Panie, Panie, któż się ostoi? Ale Ty udzielasz przebaczenia, aby Ci służono z bojaźnią. (…) U Pana jest bowiem łaska, u Niego obfite odkupienie. On odkupi Izraela ze wszystkich jego grzechów” (Ps 130,1-2.3-4.7-8).
Dla Boga-Miłości nie ma sytuacji bez wyjścia. On otwiera to, co było zamknięte na cztery spusty. Wpuszcza światło tam, gdzie zdawało się, że mrok już zwyciężył na amen. Grzech nie musi być końcem, ale może być początkiem głębokiej autorefleksji, która pozwoli przyjąć Zbawiciela i dać Mu się poprowadzić przez życie. Gdzie dziś jestem? Dokąd poprowadziły mnie decyzje, które podjąłem? Dlaczego takich właśnie wyborów dokonałem? Odpowiedzi na te pytania mogą być niekiedy bardzo trudne do przyjęcia, ale taki właśnie rachunek sumienia ma mnie otworzyć na przyjęcie Boga. Bo żyjąc w relacji z Nim, jestem człowiekiem odkupionym i mającym przed sobą jakąś przyszłość. W sumie nie „jakąś”, ale wspaniałą – taką, o którą warto zabiegać ze wszystkich swoich sił: „Wiemy bowiem, że kiedy nawet zniszczeje nasz przybytek doczesnego zamieszkania, będziemy mieli mieszkanie od Boga, dom nie ręką uczyniony, lecz wiecznie trwały w niebie” (2 Kor 5,1).

Autor: ks. Mateusz Tarczyński

 

Skip to content