Jak dbać o życie duchowe

Pośpiech, zabieganie, przytłoczenie obowiązkami. Jak dbać o życie duchowe, gdy nawet na modlitwę nie masz siły?

Magdalena Urbańska; Agata Rusek 1 kwietnia 2025, 10:53; źródło: https://deon.pl/

Jak znaleźć czas na życie duchowe, gdy jesteś matką i brakuje ci czasu na wszystko?
Jak znaleźć czas na życie duchowe, żeby ono w ogóle istniało? Trudna prawda jest taka: w rodzicielstwie nie da się wszystkiego ze sobą pogodzić. Ale gdy nie można znaleźć dłuższej chwili na modlitwę, są inne sposoby, które ratują naszą duchowość, wiarę, relację z Bogiem. Nawet, gdy na niedzielnej mszy biegamy za maluchem i nie możemy się za nic skupić.
We wtorki Wielkiego Postu na macierzyńsko-duchowy cykl tekstów zapraszają nasze publicystki: Magdalena Urbańska i Agata Rusek. Odpowiadają w nim na pytania naszych czytelniczek i swojej społeczności, dotyczących duchowości matki i trudności, które przynosi życie, gdy się pojawiają dzieci. Dziś rozmawiają o pośpiechu, zabieganiu, uczuciu przytłoczenia i sposobach, które pozwalają wciąż mieć życie duchowe, gdy wcale nie ma się na to siły ani czasu.

Jak mieć czas na życie duchowe w natłoku codziennych obowiązków?
Jak znaleźć czas na życie duchowe, żeby w ogóle ono było? Czasem w ogromie wszystkich obowiązków (dzieci, dom, praca, terapia syna, w tym też zadania do realizacji w domu, zalecenia lekarskie dla mnie, jak np. spać co najmniej 7h na dobę, wprowadzić dietę ustaloną przez dietetyka, co wiąże się z oddzielną kuchnią dla mnie, nie mówiąc o jakichkolwiek relacjach z innymi ludźmi) już nawet nie to, że nie mam czasu na modlitwę, ale po prostu nie mam na nią siły. Sprowadza się ona do jednej myśli skierowanej do Jezusa i zaśnięcia. A czuję się, jakbym była duchowo martwa.

Agata: Przyznam, że pierwsza myśl, która mi przychodzi do głowy po przeczytaniu tego pytania, brzmi: nie da się. I nie chodzi mi o to ulubione szatańskie szeptanie nam do ucha: “z tym nic się nie da zrobić”, tylko o takie naturalne zmierzenie się z prawdą o moim tu i teraz. Są takie etapy w naszym życiu, że ogrom obowiązków jest taki, że po prostu nie da się wszystkiego ze sobą pogodzić. Nie odmówisz pompejanki czy nowenny, bez rezygnacji z jednego czy dwóch zajęć, które wypełniają Twoją codzienną gonitwę. Nie nasycisz się rekolekcjami, jeśli nie wyautujesz się ze swojej codzienności na weekend czy choćby na pełne dwie godziny, co może oznaczać, że w tym konkretnym dniu pozwolisz sobie i swojej rodzinie zjeść np. gotowy obiad z supermarketu, a nie własnoręcznie przygotowane dania.

Najprostszy sposób? Być blisko Jezusa w swojej prozie życia
Czasem jest tak, że się po prostu nie da nic więcej, niż westchnąć do Nieba: “Jezu, jestem i Ty bądź przy mnie”. Tak. Tak też się zdarza, znam z autopsji. W takich najgorszych momentach natłoku myśli i obowiązków, czy w ogóle w tych dniach i tygodniach, gdy mam poczucie, że moja duchowość to tylko wydmuszka, bardzo pomaga mi powracanie do ewangelii o Chrystusie sądzącym ludzi z uczynków Miłości (Mt 25, 31-46) i rozważanie jej jako opowieści o tym, czego doświadczamy w domu, żyjąc pod jednym dachem. Przyglądam się, jak karmię (wiecznie) głodne nastolatki (“bo byłem głodny/spragniony a daliście mi…”), jak witam dzieci, gdy przybywają do domu ze swoich szkolnych wypraw (“bo byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie”), jak ubieram nasze najmłodsze pociechy (“bo byłem nagi, a przyodzialiście Mnie”), jak pomagam “uwięzionemu w swoim ciele” maluszkowi odkrywać pomocną dłoń rodzica, który pomoże postawić pierwsze kroki. Przyłożenie takiej matrycy Słowa do mojej codzienności zdejmuje ze mnie ciężar i ułatwia dostrzeganie czegoś, co może warto by nazwać liturgią codzienności. Byciem blisko Jezusa w mojej prozie życia.

Czujesz się „duchowo martwa”?
Magda: Pamiętam taki czas z mojego życia… Jeden z moich synów urodził się mocno niedotleniony, musiałam czuwać nad jego oddechem, nad terapią, kolejnymi badaniami. Sama po tym porodzie fizycznie dochodziłam do siebie przeszło rok. To był strasznie obciążający czas, nie miałam też znikąd pomocy, poza wsparciem męża. Jak wtedy wyglądało moje życie duchowe? Ono było, choć ja tego w ogóle nie czułam.

To doświadczenie było trudne, bo wiązało się z pierwszym dzieckiem, więc szybko musiałam przemeblować całą moją codzienność. “Duchowo martwa” – myślę, że określiłaś tymi słowami też moje spojrzenie na ten stan z tamtego czasu. Jednak dziś widzę to już nieco inaczej. W moim pragnieniu spotkania Boga, tak naprawdę już Go spotykałam. To On się upominał, przychodził z tą tęsknotą. Z uczuciem braku. Przecież mógł mi być obojętny… A nie był. Wierzę mocno w to, że Jezus widzi Twoją tęsknotę i jest w niej bardzo blisko Ciebie.

Nauczyć się modlitwy, która trwa kilkanaście sekund
Z czasem, w trudniejszych momentach życia, nauczyłam się pewnej formy modlitwy, która pomogła mi wyleźć z tej beznadziei, marazmu i pustki. Zatrzymywałam się kilka razy dziennie, na kilkanaście sekund, czasem na minutę. Zamykałam oczy i mówiłam “jesteś Jezu. Ja też jestem”. I wyobrażałam sobie, że On stoi obok mnie. Przecież wierzymy w to, że Bóg jest blisko – czemu więc nie zatrzymać się choćby na kilka sekund, nie wyobrazić sobie tego, że On stoi obok, trzyma mnie za rękę, przytula, jest w taki sposób, jaki dziś jest mi bliski? Spróbuj to sobie wyobrazić i nie bój się tego, co zobaczysz… Dla wątpiących w taki sposób modlitwy i zastanawiających się, czy coś się Urbańskiej nie pomieszało, dodam, że uczą tego na rekolekcjach ignacjańskich, można brać bez obaw! [śmiech]
Agata: To o czym mówisz, Madzia, to piękny i teoretycznie bardzo prosty sposób modlitwy (czy szerzej: rozwijania swojej duchowości) dostępny nieco od ręki. Ale w praktyce on może być także pewnym wyzwaniem, bo choć bardzo dużo się dziś mówi o uważności, mindfulnesach, konieczności zatrzymania i pielęgnowania choć paru minut zasłuchania w głębię naszych serc, to w praktyce często okazuje się to trudne w realizacji. Trudne, bo my się ciągle dajemy uwieść demonowi pośpiechu.

Życie duchowe jest jak ogród. Jego pielęgnacja trwa całe życie
Dlatego szczególnie mnie ujęło to, że powiedziałaś: “Z czasem nauczyłam się pewnej formy modlitwy”. Z czasem! Dałaś sobie prawo do uczenia się i do upływu czasu! To mi nasuwa takie skojarzenie rolnicze – wiesz, wiosna za oknem, grządki na działce wzywają [śmiech]. Niezależnie od tego, czy jesteś mamą miesięcznego bobaska z kolkami, czy „wielomamą” ze stadem dzieci na edukacji domowej, niezależnie od tego, czy jesteś mężatką, singielką, emerytką czy studentką – życie duchowe każdej z nas jest jak ogród. Jego pielęgnacja i rozwój trwają całe nasze życie, to coś, czego się uczymy i co się zmienia, co – także – przechodzi pory suszy i urodzaju. I wiadomo, że jak się taki okres posuchy przedłuża, to może dopadać frustracja, zniechęcenie, a może też takie wątpliwości, że mi ta uprawa w ogóle nie idzie. Tak sobie myślę, że w takich sytuacjach może warto też przejść się do “ogrodniczego” i rozejrzeć, czy jakaś nowinka do nawilżania gleby tam się nie znajdzie.

Może jakiś podcast, który mogę odsłuchać w aucie między terapią dziecka a swoimi badaniami, albo podsłuchana u kogoś playlista z piosenkami uwielbieniowymi będzie tym, co mi w tym konkretnym momencie pomoże. A może tym, czego potrzebuję, by odżywić nieco glebę serca, będzie zakup książeczki z ewangelią na każdy dzień i słowem komentarza do niej, którą postawię przy fotelu, gdzie najczęściej karmię maluszka. Warto spróbować różnych “firm”.

Poszukaj swojej formy z łaskawością dla samej siebie
Magda: To jest bardzo cenne co mówisz, Agato. Trzeba poszukać swojej formy, na tu i teraz, ale też z łaskawością dla samej siebie i dla tego, że to wszystko jest drogą, która czasem ciągnie się i ciągnie. Czasem nam się wydaje, że dla nas nie ma szans, nie ma formy dla mnie. Jest na pewno, choć dziś może być ją trudno znaleźć. Zapytałabym o tęsknoty, bo przez nie często mówi do nas Bóg – za jaką modlitwą tęsknisz? Jaka ona jest? Opisz ją. I spróbuj dziś choć trochę, nawet minutę. Wierzę, że Bóg wlewa w nas pragnienia, by pomóc nam je realizować, a nie po to, by się nad nami poznęcać. On nas szalenie kocha i czeka na spotkanie z nami. Choćby to miał być jeden kilkusekundowy akt strzelisty w ciągu całego dnia.

Biegasz za dzieckiem całą mszę i nie wiesz, czy to ma sens?
Czy bycie na Eucharystii, gdy się biega ciągle za maluchem, “się liczy”? Czy macie może jakieś swoje patenty na bardziej świadome przeżywanie mszy i modlitwy z dziećmi?

Agata: Myślę, że jeśli tylko idzie się na Eucharystię z pragnieniem spotkania z Bogiem i przeżycia jej jak najgłębiej, to warto mieć z tyłu głowy, że On każdy nasz okruch uwagi Sobą wypełni i to przyniesie owoc. Kto wie, może kiedy staniesz oko w oko w Najwyższym, okaże się, że wśród mnóstwa dobrych uczynków było i to, że przyprowadzałaś do kościoła uparcie i mozolnie to dziecko, które nijak na mszy siedzieć w miejscu nie chciało.
Magda: Po pierwsze: jeśli ze względu na opiekę nad małym dzieckiem nie jesteś w stanie uczestniczyć w Mszy, nie ma w tym moralnej winy, nie popełnia się grzechu ciężkiego. Mówię o tym dlatego, że wiele młodych mam nie zdaje sobie sprawy z tego, że tak wprost naucza Kościół. Każde nasze bycie na Mszy “się liczy”, jeśli tylko jest w nas pragnienie spotkania z Bogiem.

Agata: Dokładnie tak.

Kiedy nie jestem w stanie być skupiona godzinę, łapię mikrosekundy
Magda: Po drugie – choć sama mam już duże dzieci, to także miewam problemy ze skupieniem na mszy. Wiem, że jesteśmy w różnych sytuacjach, ale spójrz, droga mamo… Ty się nie skupiasz, bo biegasz za dzieckiem, ja się nie mogę skupić, bo mam cięższy czas. Czy to znaczy, że nie jesteśmy obecne na Mszy? Że to nie wystarczy? Myślę, że wręcz przeciwnie! Czasem w trudnych chwilach zostaje nam tylko i aż wierne trwanie. Ono wbrew pozorom wymaga czasem więcej wiary, wysiłku, zaangażowania niż “spokojna” msza, bez dziecka i innych “rozpraszaczy”.

Co do patentów na taki czas… Staram się skupiać uwagę na drobiazgach, np. bardzo świadomie robię znak krzyża wodą święconą w przedsionku kościoła. Bardzo świadomie skupiam się na końcowym błogosławieństwie, które też trwa tylko kilka sekund. Moment Komunii – staram się, idąc w procesji, pomyśleć o tym, że Jezus jest naprawdę blisko. Kiedy nie jestem w stanie być skupiona godzinę, łapię mikrosekundy i to pomaga mi często bardziej niż mogłoby się wydawać… Wiem, że biegając za dzieckiem ostatnią rzeczą, która przychodzi z łatwością, jest głęboka modlitwa. Ale spójrz też na to tak, że gdy przychodzi do ciebie przyjaciel, ktoś, przy kim czujesz się bardzo dobrze i swobodnie, a twoje dziecko akurat wtedy upomina się o uwagę, czy Ci to przeszkadza? Może rozpraszać rozmowę, ale gdy czujemy się przy kimś swobodnie, nie ma w nas napięcia, że muszę to i tamto. Po prostu jestem. Na tyle, na ile mi dziecko pozwoli. Myślę, że na Mszę też warto spojrzeć w ten sposób. Dla mnie cenną praktyką jest też samotna Msza święta w ciągu tygodnia, gdy ktoś inny może przejąć opiekę nad dziećmi – mnie te “samotne” Msze trzymają od lat w jakimś duchowym pionie. Choćby to była jedna Msza na miesiąc – spróbuj może o nią zawalczyć.

Gdy rozpraszają mnie dzieci, pomaga mi modlitwa psalmem 8
Agata: Mnie w takich momentach bardzo pomaga modlitwa wersetem psalmu. W naszym przypadku to bo to głównie maluchy najmocniej rozpraszają nas na Eucharystii swoim bieganiem, płaczem i nieustającą kakofonią potrzeb do spełnienia w trybie “na przedwczoraj”. Modlitwa wersetem Ps 8,3: ”Usta dzieci i niemowląt głoszą Twoją chwałę” albo Mk 10,14: “Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie” i powtarzanie w głowie tych słów pomaga mi skupić się na bożych sprawach i nie odgryźć głowy dwulatkowi, który za cel życiowy obrał wdrapanie się na ołtarz [śmiech]. Wierzę, że nawet wtedy Pan Bóg widzi, jak bardzo chcę być częścią liturgii. Dodam też, że z każdym z naszych dzieci musieliśmy rozgryźć i odkryć, co jemu (i nam) pomoże utrzymać go w ławce. Na niektórych działały książeczki, inni potrzebowali kolorowanek, mieliśmy nawet etap, gdy synek chodził do kościoła z własnym notesem i siadał w pierwszej ławce, by lepiej słyszeć i zapisywać (wcześniej – rysować) wszystkie pytania, które kłębiły się w jego głowie i prowokowały do chodzenia po kościele i weryfikowania, czy dobrze coś widzi, czy dobrze coś rozumie. Kapitalnie pomaga mi też praktyka przygotowywania dzieci do mszy, tzn. to, że czytamy z nimi Ewangelię i rozmawiamy o niej przed mszą. To podczas mszy pomaga wracać myślami i świadomością, do tego, co ma miejsce tu i teraz.

Magda: Tak, nie wiemy tylko, ile lat ma dziecko naszej pytającej. Maluch to maluch, wybiegać się musi [śmiech] i mówię to z całym przekonaniem. Moje dzieci też biegały, jeździłam z nimi do kościoła, gdzie było mało ludzi, a kościół miał sporo przestrzeni między ostatnią ławką a konfesjonałami pod ścianą – to dawało nam sporo swobody. Dziecko chodziło, ja mogłam słuchać Mszy, a jednocześnie nie plątało się nikomu pod nogami. Pamiętam ten czas i jego trud. Na szczęście dziś jedno z moich dzieci śpiewa w scholi, a drugie zaczęło chodzić na Mszę dla nastolatków, bo łatwiej mu się tam skupić. Dziś ja mogę spokojnie siedzieć w ławce, słuchać śpiewu mojego młodszego syna i dziękować Bogu, że przetrwaliśmy. Tak, to był ciężki czas. Warto jednak szukać choćby najmniejszych patentów, by go sobie ułatwić. My – matki – też jesteśmy ważne. Nasze pragnienie modlitwy jest ważne. Warto, byśmy o tym pamiętały.

Autor: Magdalena Urbańska
Z wykształcenia pedagog i doradca rodzinny. Z wyboru żona, matka dwóch synów. Nie potrafi żyć bez kawy i dobrej książki. Autorka książki „Doskonała. Przewodnik dla nieperfekcyjnych kobiet”. Prowadzi bloga oraz Instagram.
Autor: Agata Rusek
Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga „Dobra Wnuczka” i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha.

 

Przejdź do treści