Jaki jest Bóg, w którego wierzę?
ks. Mateusz Tarczyński 12 stycznia 2025, 09:48 źródło: https://deon.pl/
Mocno mnie ostatnio nurtuje pytanie o to, czy rzeczywiście Bóg, w którego wierzę, jest dobry – czy ja tak naprawdę uważam? Bardzo często spotykam się bowiem z tym, że ludzie mają w sobie obraz Pana Boga, który rozlicza człowieka – taki „księgowy zbawienia”.
Zaliczy czy nie zaliczy tej Mszy, na którą się spóźniłem? Obrazi się na mnie za tę koronkę, przy której zasnąłem? Czy będzie zagniewany o plasterek szynki, który zjadłem w piątek przez roztargnienie? Opuściłem dwa poranne pacierze – czy On chce mnie jeszcze znać? Byłem chory, nie mogłem podnieść się z łóżka, miałem obiektywne przeszkody uniemożliwiające mi uczestnictwo w niedzielnej Eucharystii, ale jednak nadal za grzech uznaję to, że zamiast o resztce sił pójść do kościoła, narażając może nawet przy tym swoje zdrowie, obejrzałem jedynie telewizyjną transmisję Mszy. Jaki jest Bóg, w którego wierzę, skoro w ogóle przeszło mi przez myśl, że On mógłby mieć z tego powodu jakieś do mnie pretensje? Dlaczego taki Jego obraz mam w sobie? Skąd to się wzięło?
Chrześcijaństwo mówi przecież jasno o Bogu, który jest dobry, który kocha bezwarunkowo. Mówi o Ojcu szalenie zakochanym w swoim stworzeniu, o Synu, który dla zbawienia człowieka ograniczył samego siebie, stając się jednym z nas oraz poddając się czasowi i przestrzeni, o Duchu ożywiającym wszystko, co jest śmiercią. Z czego więc wynika to, że w tę Bożą miłość tak trudno nam uwierzyć? Może z tego, że nie czujemy się dziećmi Bożymi, lecz co najwyżej wyznawcami Boga, którego próbujemy zadowolić i sprostać wymaganiom, jakie nam postawił. Może z tego, że z Bogiem próbujemy handlować „zdrowaśkami”, dobrymi uczynkami, poświęconym mu na modlitwie czasem, postami i wyrzeczeniami, i innymi jeszcze sposobami mającymi za zadanie zwrócić Jego uwagę i uśmierzyć Jego gniew. Toć to pogaństwo w czystej postaci!
Dlatego Paweł Apostoł podkreśla: „Gdy ukazała się dobroć i miłość Zbawiciela naszego, Boga, do ludzi, nie ze względu na sprawiedliwe uczynki, jakie spełniliśmy, lecz z miłosierdzia swego zbawił nas przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym, którego wylał na nas obficie przez Jezusa Chrystusa, Zbawiciela naszego, abyśmy usprawiedliwieni Jego łaską, stali się w nadziei dziedzicami życia wiecznego” (Tt 3,4-7). Kontrolne pytanie, pozwalające ocenić stan mojej relacji z Bogiem, jest następujące: czy czuję się przez Niego kochany? Prorok Izajasz pięknie pisze o czułości Boga: „Podobnie jak pasterz pasie on swą trzodę, gromadzi ją swoim ramieniem, jagnięta nosi na swej piersi, owce karmiące prowadzi łagodnie” (Iz 40,11).
Dzisiaj nasze myśli kierowane są przez liturgię słowa w stronę tematu pierwszego z sakramentów, jakie przyjmujemy w swoim życiu. Według mnie, wciąż rozumiemy go zbyt mało i patrzymy nań zbyt płytko. Chrzest to nie tylko oznaka przynależności do Kościoła, to nie tylko rytuał przyjęcia nowego członka do wspólnoty, lecz coś o wiele większego. Chrzest jest zanurzeniem w życiu samego Boga, jest wejściem w Bożą przestrzeń przez drzwi uchylone przez Pana, który zstąpił z wysokości nieba na niskości ziemi. Jest to możliwe dlatego, że Bóg w Chrystusie stał się człowiekiem. Moja ostatnia wymiana wiadomości z przyjacielem na ten temat pokazała mi, jak bardzo ludzie nie doceniają faktu tego, że Jezus przyjął ludzką naturę, i konsekwencji z niego wynikających. Dla wielu (nawet dla osób uważających się za wierzące!) to nadal bajka, która nic nie zmienia – Bóg wciąż jest gdzieś tam wysoko w niebie, a my gdzieś tam na ziemi niedorastający do Jego doskonałości i frustrujący się tym, jak bardzo nie potrafimy kochać.
„Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest” (Łk 3,21). Jezus, wchodzący do Jordanu i pozwalający Janowi Chrzcicielowi zanurzyć się w wodach tej rzeki, jest Bogiem, który mówi bardzo wyraźnie: „Stałem się jednym z was, byście uwierzyli, że miłość nie jest ideą, lecz Osobą”. Trudno przyjąć, że da się naśladować miłość Boga. Ale to jest właśnie Dobra Nowina chrześcijaństwa: nie ma już oddzielenia między tym, co duchowe, a tym, co materialne! To tak nie może dalej działać, że Ewangelia sobie, a my sobie! Ona nie jest oderwana od rzeczywistości, ona nie jest nieżyciowa! Jest całkiem na odwrót: to dlatego, że jesteśmy od niej oderwani, nie mamy w sobie życia. Jeśli dostrzegam w swoim wnętrzu myśli, które podpowiadają mi, że nigdy nie będę taki jak Jezus, więc po co w ogóle mam próbować, to mogę być pewien, że mierzę się z pokusą niezwykle podstępną. Niby to pokorne uznanie własnych słabości i ograniczeń, ale w gruncie rzeczy jest to odrzucenie Bożej łaski, która może przemienić najbardziej zatwardziałe ludzkie serce – jest to rezygnacja z możliwości, jakie daje Ten, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych.
„Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. A gdy się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił nad Niego, w postaci cielesnej niby gołębica, a z nieba odezwał się głos: «Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie»” (Łk 3,21-22). Jaki ja głos słyszę nad sobą? Czy jest do głos kochającego Ojca? Czy są to te same słowa, które wypowiedział nad Jezusem? Czy jest on głośniejszy od czyichś opinii i osądów? Dlaczego tak bardzo liczy się dla mnie zdanie innych? W chrześcijaństwie chodzi o Prawdę, nawet jeśli wszyscy mieliby ją odrzucić. Nie możemy przestać Jej głosić, bo to Chrystus jest Prawdą. Nawet gdyby kościoły miały z tego powodu świecić pustkami, my nie możemy przestać głosić Prawdy, która jest Miłością.
Nie możemy głosić tego, co świat chciałby usłyszeć, co byłoby dobrze przyjęte przez większość, co może zapełniłoby kościelne ławki, lecz mamy głosić Chrystusa – takiego, jaki jest naprawdę, czyli Boga wcielonego, pełnego miłości i pragnącego zbawienia wszystkich ludzi aż do tego stopnia, że oddał za to życie: „Ukazała się łaska Boga, która niesie zbawienie wszystkim ludziom i poucza nas, abyśmy wyrzekłszy się bezbożności i żądz światowych, rozumnie i sprawiedliwie, i pobożnie żyli na tym świecie, oczekując błogosławionej nadziei i objawienia się chwały wielkiego Boga i Zbawiciela naszego, Jezusa Chrystusa, który wydał samego siebie za nas, aby odkupić nas od wszelkiej nieprawości i oczyścić lud wybrany sobie na własność, gorliwy w spełnianiu dobrych uczynków” (Tt 2,11-14).
Jeśli będę czuć się dzieckiem Boga, zdanie innych nie będzie dla mnie tak istotne, bo to nie na tym będę budować poczucie własnej wartości. Owszem, to nie znaczy, że łatwo będzie doświadczać odtrącenia, niezrozumienia czy też niesprawiedliwego osądu. To może bardzo boleć, możemy z tego powodu mocno cierpieć. Relacja z Chrystusem wnosi jednak to życia człowieka inną perspektywę patrzenia na własne życie, które nie ogranicza się tylko do tego, co tu i teraz, lecz jego horyzont sięga poza to, co widzialne dla oczu.
Autor: ks. Mateusz Tarczyński