Kim On jest? Kim jest drugi? A kim jestem ja?
ks. Mateusz Tarczyński 29 czerwca 2025, 10:53 źródło: https://deon.pl/
Zdarza się, sam się na tym przyłapuję, że czytając Ewangelię i wyobrażając sobie to, co ona opisuje, próbuję gdzieś bezpiecznie ukryć się w towarzyszącym Jezusowi tłumie – być blisko, ale jednak… nie za blisko, a Jego słowa bardziej odnosić do innych niż do siebie. Dziś Mistrz z Nazaretu nie daje nam takiego komfortu. Najpierw pyta ogólnie: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” (Mt 16,13), lecz już chwilę później wbija wzrok w uczniów i dopytuje: „A wy za kogo Mnie uważacie?” (Mt 16,15). To spojrzenie trwa przez wieki, przedziera się przez historię kolejnych pokoleń chrześcijan i zatrzymuje się na mnie i na tobie, właśnie teraz, właśnie dziś.
Pierwszym krokiem w budowaniu głębokiej relacji z Jezusem musi być szczerość i uczciwość. Łatwo powtarzać poprawne katechizmowo hasła, trudniej przyznać, że czasami nasze serce bywa gdzie indziej niż usta, że nie do końca przylgnęliśmy do Ewangelii, której może nie rozumiemy albo nie potrafimy znaleźć sił, by według niej żyć. Chrystus, gdy pyta o to, kim dla nas jest, nie oczekuje zgrabnie skonstruowanego referatu, lecz prawdy. Piotr odpowiedział: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego” (Mt 16,16), choć wciąż niewiele jeszcze rozumiał. Jego wyznanie było jak ziarno – małe, ale żywe. Moje może być podobne: kruche, podszyte wątpliwościami, lecz jeśli jest szczere, Jezus je przyjmie i pomoże mu się dalej rozwijać.
Z powodu pewnego zamieszania nie został opublikowany mój komentarz do niedzielnej Ewangelii sprzed tygodnia, kiedy to właśnie podczas liturgii odczytywaliśmy odpowiadający mu fragment autorstwa św. Łukasza. Z perspektywy czasu patrzę na to jako na zachętę do tego, żeby głębiej wejść w te słowa, żeby spróbować lepiej je zrozumieć, żeby mieć więcej czasu na obcowanie z nim. Tak samo jak Apostołowie, wyznający ustami Szymona Piotra wiarę w Jezusa jako Mesjasza, mieli więcej czasu niż inni na to, żeby zrozumieć, z kim na co dzień mają do czynienia, kim jest Człowiek, który stał się ich codziennością. Wtedy rzeczywiście mogą powiedzieć z przekonaniem, choć jeszcze nie w sposób w pełni świadomy, że ten właśnie Nauczyciel jest Namaszczonym, na którego czekały całe pokolenia.
Uświadomienie sobie, że potrzebujemy czasu do właściwej oceny tego, kim dla nas jest Jezus, pokazuje nam także to, że warto wstrzymać się z pochopnymi ocenami wobec innych ludzi. Niekiedy bardzo szybko wydajemy werdykt, przedstawiamy swoją ocenę danej osoby, nie znając tak naprawdę ani jej wnętrza, ani historii, której konsekwencją jest takie właśnie, a nie inne serce. Nie potrafię nie wspomnieć w tym miejscu ks. Józefa Tischnera, którego 25. rocznica śmierci przypadła dokładnie wczoraj. On, na I Krajowym Zjeździe Delegatów NSZZ „Solidarność”, który odbył się w 1981 roku w Gdańsku, widząc pojawiające się pęknięcia i pogłębiające się podziały, zachęcał do jedności w różnorodności. Mówił wówczas: „Pluralizm to jakby wymiana spojrzeń. Idzie o to, że nikt z nas nie znałby pełnej prawdy o sobie, gdyby jej nie wyczytał z oczu drugiego człowieka”. I dodał: „Wyjeżdżając stąd, drodzy bracia, nie zapominajcie uścisnąć ręki także waszemu tu przeciwnikowi”. Jakże to ewangeliczne.
Dogłębnej refleksji potrzebujemy również w określeniu, kim my jesteśmy w oczach Boga i kogo w sobie samych widzimy. Chodzi o określenie własnej tożsamości. Próbujemy ją budować w odniesieniu do tego, co robimy, czym się zajmujemy, co stanowi naszą codzienność, a tak naprawdę punktem odniesienia ma być sam Bóg. To Jego zachowanie i Jego słowa określają to, kim jesteśmy. I tak w pierwszym czytaniu widzimy, że dla Boga jesteśmy kimś, o czyją wolność Pan będzie walczył. Cudowne wybawienie Piotra z opresji więzienia jest obrazem tego, co dzieje się we wnętrzu człowieka, który oddaje się w ręce Zbawiciela. Nawet największe zniewolenie nie jest przeszkodą dla Boga, by serce człowieka uczynić niezależnym od krępujących go kajdan: „Kiedy go pojmał, osadził w więzieniu i oddał pod straż czterech oddziałów, po czterech żołnierzy każdy, zamierzając po Święcie Paschy wydać go ludowi. (…) W nocy, po której Herod miał go wydać, Piotr, skuty podwójnym łańcuchem, spał między dwoma żołnierzami, a strażnicy przed bramą strzegli więzienia. Wtem zjawił się anioł Pański i światłość zajaśniała w celi” (Dz 12,4.6-7).
W słowach psalmu znajdujemy rozwinięcie tej intuicji: „Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał i wyzwolił od wszelkiej trwogi” (Ps 34,5). Kto tak woła, uznaje, że centrum jego życia nie jest kalendarz zapełniony obowiązkami i wydarzeniami ani też idealnie skrojony plan osobistego rozwoju, lecz Osoba, która sama w sobie staje się pragnieniem, natchnieniem, wypełnieniem każdej pustki i jedyną ostoją, która może przynieść ratunek. Wtedy „oblicza wasze nie zapłoną wstydem. Oto biedak zawołał i Pan go usłyszał, i uwolnił od wszelkiego ucisku” (Ps 34,6-7). Jeśli Jezus jest Panem mojej historii, niewola, w której tkwię, nie będzie nigdy wyjałowioną pustką, lecz przestrzenią gotową na wypełnienie Bogiem-Miłością. Czy mam jednak w sobie takie pragnienie, by znaleźć pełnię w Bogu? Czy wierzę, że to jest możliwe i że po to właśnie On zaprasza mnie do tak bliskiej relacji? „Skosztujcie i zobaczcie, jak Pan jest dobry, szczęśliwy człowiek, który znajduje w Nim ucieczkę” (Ps 34,9).
W tym momencie do głosu dochodzi perspektywa patrzenia na samego siebie – i to jest kluczowe. Paweł Apostoł przypomina: „Pan stanął przy mnie i wzmocnił mnie, żeby się przeze mnie dopełniło głoszenie Ewangelii i żeby wszystkie narody je posłyszały; wyrwany też zostałem z paszczy lwa. Wyrwie mię Pan od wszelkiego złego czynu i wybawi mię, przyjmując do swego królestwa niebieskiego” (2 Tm 4,17-18). Te słowa mają rozbroić to, co jest moim kompleksem, co przysparza mi poczucia niższości względem innych. Bo w oczach Boga jestem kimś wybranym i ukochanym – i to nie jest żaden slogan. Zarazem słowa te rozbijają pychę, bo ta godność dziecka Bożego i wynikające z niej zapewnienie o tym, że Pan będzie o nas walczył do samego końca, choćby inni o nas zapomnieli i nas opuścili, jest darmo otrzymanym darem, a nie zdobytym przeze mnie trofeum.
Nie buduje się Kościoła na identyczności, lecz na wspólnym mianowniku, jakim jest dziecięctwo Boże, które otwiera na przestrzeń różnorodności. Porządek Ewangelii to nie ustawianie wszystkich pod linijkę, to nie beznamiętne kopiowanie schematów, lecz komunia. To właśnie dlatego chrzcielny tytuł „dziecko Boże” wyprzedza wszystkie inne. Jeśli naprawdę w to uwierzę, to nie będę już dłużej budować poczucia własnej wartości przez porównywanie się z kimkolwiek. W przeciwnym razie – będę traktować innych jak konkurentów, a nie jak towarzyszy w tej samej pielgrzymce wiary.
Dzisiejsza liturgia słowa stawia więc przed nami trzy pytania: za kogo uważam Jezusa, za kogo uważam siebie i za kogo uważam drugiego człowieka? Do nich dochodzi jeszcze czwarte, być może najtrudniejsze: czy jestem gotów wziąć na siebie konkretne zadanie? Jezus, po zadaniu pytania o to, za kogo uważają Go Apostołowie, mówi do Szymona: „Ty jesteś Piotr Opoka, i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego: cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Łk 16,18-19). To hardcore’owe zadanie. To nie oferta dla zainteresowanych, lecz nieodzowny element bycia uczniem Chrystusa. Krzyż nie ma być ani dla Piotra, ani dla innych Apostołów, ani dla nas dekoracją na ścianie czy tez noszonym na piersiach medalikiem, lecz sposobem życia i zmierzania do nieba, gdzie tempo nadaje miłość dostrzegająca w nas niezwykły potencjał.
Zauważmy, że Jezus nie zaczyna od moralizowania, od stawiania wymagań, od „straszenia” zadaniem. Najpierw przyjmuje deklarację Szymona, który za chwilę stanie się Piotrem. Tak samo chce usłyszeć moje, choćby nieporadne, wyznanie: „Ty jesteś Mesjasz, Zbawiciel”. Dopiero potem zaprasza mnie na drogę ucznia naśladującego Nauczyciela. Nie chodzi o to, czy jestem już w pełni gotowy do podjęcia wspólnej drogi, czy przygotowałem się do niej, lecz o samą tylko decyzję: „Jezu, chcę być z Tobą”. Z tej decyzji kształtuje się potem stopniowo pełna miłości postawa, a z niej – czyny.
Autor: ks. Mateusz Tarczyński