Księża nie spadają z nieba. Trzy słowa od świeckich do kleryków
Agata Rusek 15 stycznia 2025, 10:35 źródło: https://deon.pl/
W minioną niedzielę proboszcz naszej parafii robił tradycyjne podsumowanie minionego roku i wizyt kolędowych. W pewnym momencie, dziękując rodzicom za ich obecność z dziećmi w kościele, stwierdził, że w tym kontekście warto byśmy pamiętali, że księża i siostry zakonne nie spadają z nieba, a wyrastają z konkretnego, wierzącego otoczenia.
Przyznam, że od razu przed oczami stanęły mi twarze zaprzyjaźnionych kapłanów, którzy swoje powołanie odkryli mimo kompletnie ateistycznego wychowania, ale ta myśl o „rodzinach”, z których wyrastają osoby duchowne, mocno we mnie rezonuje. Może dlatego, że mam w sobie głębokie przekonanie, że to, czego dziś osoby konsekrowane potrzebują szczególnie, to właśnie obecności w rodzinach.
Marta Łysek, jadąca prowadzić dzień skupienia dla kleryków, zapytała swoich obserwatorów na Instagramie, jaką jedną myśl my, świeccy, chcielibyśmy im przekazać. „Żeby to jedną…” – parsknęłam w duchu, ale ćwiczenie, które każe sformułować jedną myśl, jest zawsze dobre, bo pozwala określić jakąś hierarchię ważności.
Po pierwsze: wdzięczność dla was
Pomyślałam więc, że w pierwszej kolejności powiedziałabym im dobre słowo. Słowo wdzięczności i podziwu, że odważyli się iść za głosem powołania. Niewątpliwie minęły czasy, gdy bycie księdzem czy siostrą zakonną wiązało się z jakimś rodzajem prestiżu w Polsce. I choć pewnie w murach seminariów/zakonów wciąż nie brakuje takich głosów, które podkreślają wyjątkowość obranej drogi, to przypuszczam, że tej zwodniczej pieśni ani kandydatki, ani kandydaci do życia konsekrowanego nie dają się uwieść. I że jest w nich więcej lęku wobec nieznanego, które ich czeka niż nadziei na spokojne życie. Za każdym razem, gdy czytam alarmujące statystyki o spadającej liczbie powołań, nie mogę oprzeć się myśli, że może ich jest i mniej, ale jak donośny musi być głos Pana Boga w sercach tych, którzy na drogę święceń wstępują!
Po drugie: róbcie wszystko, by wypełniała was Boża wizja, nie wasza
Drugim więc słowem byłoby: słuchajcie! Róbcie wszystko, by od stóp do głów wypełniało was Jego Słowo, Jego Obietnice, Jego błogosławieństwo, Jego wizja was, waszej drogi, waszej pracy. Jego, a nie – świata. To z pewnością wymaga dyscypliny i pewnego systematycznego wysiłku, ale jest najlepszą radą, jaką można dać dziś człowiekowi każdego stanu. A inna rzecz, że „owieczki” bez trudu rozpoznają „pasterzy” z Jego szkoły. Właśnie po tym, że jak kapłan/siostra żyje Słowem, to wnosi w ten świat to, czego żaden człowiek dać nie może. Mądrość, która nie płynie z metryki, a z głębokości serca. Mozolne drążenie w nim przez studiowanie Biblii i wytrwałą modlitwę zawsze przynosi plon! Zawsze.
Po trzecie: pamiętajcie, że świeckimi można się przyjaźnić
A na koniec dorzuciłabym, że choć hasło „rodziny się nie wybiera” jest pewnym truizmem, to jest ono też pewnym zafałszowaniem rzeczywistości. Owszem, genów nie wydłubiesz, ale idąc do stanu duchownego na pewną rodzinę decydujesz się świadomie (oby!). Więc pójście do zakonu/seminarium nie musi (choć może!) oznaczać borykanie się z samotnością. A jeśli nawet, gdy już będziesz „wewnątrz” i okaże, że biskup jest ojcem nieobecnym, proboszcz zbyt wymagającym CEO, a przeorysza pretenduje do tytułu „Najwredniejszej Kobiety Ever”, to jest jeszcze świat poza murami. Jesteśmy my, świeccy, którzy wcale nie chcemy wieść życia daleko od Was, ale wręcz przeciwnie, chcemy byście naprawdę widzieli w nas siostry i braci. Przynajmniej niektórzy z nas.
Słuchając proboszcza mówiącego o rodzinach kapłanów, myślałam więc o tych wszystkich znanych mi domach otwartych o każdej porze dnia i nocy dla kapłanów czy sióstr zakonnych. Otwartych nie po to, by od nich brać, lecz by im dawać. Co? Wsparcie, zrozumienie, akceptację, ale też kontakt z przeciętnością, zwykłością, z tym Nazaretem, który nierzadko dym kadzidła może mocno przysłonić. Ci, którzy zdecydowali się poświęcić całkowicie Panu Bogu, nigdy nie będą wieść takiego życia, jak my, świeccy. Ale nie znaczy to, że nie potrzebują najzwyklejszych przyjaźni i domów, do których mogą wpaść po prostu w odwiedziny, a nie „po kolędzie”. Specyfika ich życia być może jest inna, niemniej wciąż w pierwszej kolejności są ludźmi. I jak każdy potrzebują akceptacji, przyjęcia, bezpieczeństwa. Wielu z nich potrzebuje wielokrotnego przypominania: „Ej, pamiętaj, drzwi naszego domu są dla Ciebie zawsze otwarte!”. To trochę jak z „kocham Cię”. Naprawdę powiedzenie tego raz w dniu ślubu nie wystarczy, by przez całe życie czuć się przez kogoś obdarzonym zaufaniem i miłością. Sympatyczne „Zapraszamy na kawę!” po niedzielnej sumie tygodniami może pozostawać bez echa. Przyjdzie jednak taki moment, gdy ten gest spotka się z odzewem. I może się okazać, że dopiero wtedy zrozumiemy ewangelie o przyjaciołach Jezusa.
Autor: Agata Rusek