Między otchłanią a oślepiającym światłem wolności
Między otchłanią a oślepiającym światłem wolności. „Od śmierci dzieliły mnie dwa gramy”
Dominika Miros Deon.pl 3 kwietnia 2025, 09:00 źródło: https://deon.pl/
Przed 33. urodzinami, w czasie trzymiesięcznego ciągu kokainowego, stałem przed lustrem. Dwa dni wcześniej kupiłem 5 gramów od dealera. Wziąłem trzy, dwa miałem w kieszeni. Czułem się bardzo źle, groziła mi zapaść serca. I nagle w mojej świadomości coś przeskoczyło. Podjąłem decyzję o leczeniu na terapii zamkniętej. Złapałem za telefon – mówi Radek, narkoman, który nie bierze od roku i siedmiu miesięcy.
Jakie jest życie narkomana? Nędzne i podłe. Niby żyjesz, a nie żyjesz. O swoim uzależnieniu i drodze powrotnej opowiada Radek, narkoman i alkoholik.
Początek na szlaku
– Zawsze czułem się odrzucony, również przez rodziców. Czułem, że Bóg ma mnie gdzieś. Nie akceptowałem też siebie. Narkotyki zacząłem brać z ciekawości. Chwilę później zobaczyłem, że są lekarstwem na moje bolączki. W domu lekko nie było i te sytuacje ze stymulantami wynikały z tego. Po narkotykach czułem moc i ulgę od cierpienia – opowiada Radek. – Pierwsze myśli samobójcze miałem w wieku 8 lat. Nie chciało mi się żyć. Wstawałem i nie chciało mi się znowu żyć. Nagle te przykre emocje znikały.
I tak narkotyki i alkohol zabrały mu 20 lat życia. Pierwszą styczność z marihuaną mężczyzna miał w wieku 13.
– Raz pamiętam, poszliśmy z kolegami po szkole na wino. To była moja pierwsza styczność z alkoholem. Upiłem się mocno. Kolejnym razem też. I tak za każdym razem, kiedy się napiłem, piłem ryzykownie. Później w wakacje pierwszy raz paliłem marihuanę. Potem, kiedy z kolegami udało mi się zorganizować trawę, paliłem na imprezach, paliłem kiedy szlajałyśmy się też po opuszczonych domach, czy siedzieliśmy nad rzeką zaszyliśmy – dodaje.
– Amfetaminę zacząłem brać, kiedy miałem 16 lat. I tak moje życie zaczęło płynąć, a ja coraz mocniej zacząłem wsiąkać w to środowisko narkotykowe. Wtedy raz po takim ostrym braniu nie spałem przez dwa tygodnie – mówi dalej Radek.
Znajomi z gimnazjum zauważyli, co się dzieje. Większość ludzi mówiła mi, że jeśli dalej będę brał, to nie chcą mieć ze mną nic wspólnego. Obraziłem się na nich, bo nie akceptowali mnie takim, jakim byłem. Po latach wiem, że to był ich najmądrzejszy wybór, ale mi było przykro. Chcieli chronić siebie i nie chcieli też patrzeć jak się niszczę – opowiada narkoman.
Najczarniejszy dzień
Podkreśla, że nikt nie urodził się uzależniony i takie życie zawsze z czegoś wynika.
– Są tacy, którzy mówią, że marihuana to nic, to nie narkotyk i spróbują. I jak spróbowali, to do tej pory próbują. Marihuana, heroina, kokaina – te substancje różnią są tylko skalą ryzyka. Nie ma to jak świeży stan świadomości – podkreśla Radek.
Mówi, że włóczył się po mrocznych miejscach, których nawet myślach nie chce wspominać.
– Najgorszy dzień był wtedy, kiedy stałem na torach. Miałem czarne myśli. Czułem wokół mnie namacalny mrok. Nie widziałem sensu, by dalej żyć. Życie było dla mnie karą. Miałem pretensje do Boga o to, że żyję – opowiada dziś Radek.
– Ale się cofnąłem – dodaje.
Pasja i obsesja
Mężczyzna opowiada, że pośrodku tego wszystkiego zaczął grać na gitarze. – To była moja wielka pasja. Zacząłem ćwiczyć, kiedy miałem 19 lat i od razu była to nauka po 10 dziennie, więc właściwie obsesja nie pasja. Miałem parę koncertów. Poniekąd było to lekarstwo na nienawiść do samego siebie i na dowartościowanie – kiedy inni zobaczą, że jestem dobrym gitarzystą, poczuję się lepiej – mówi. – Nauczyciel gitary powiedział mi, że mam problem z „pójściem dalej” i muszę zrobić porządek ze sobą, by lepiej grać. I tak zakończył się mój muzyczny etap.
Z powodu konsekwencji zdrowotnych Radek trafił do szpitala. Okazało się, że choruje na toczeń wraz ze wszystkimi stanami towarzyszącymi chorobie, jak zapalenia stawów w całym organizmie czy osteoporoza.
– Ból stawów był taki silny, że przez dwa miesiące nie spałem. Miałem tylko wymuszone 20 minutowe drzemki. Sen przychodził, kiedy byłem skrajnie wyczerpany. I … budziłem się z bólu i tak ciągle. Mama pomagała mi się ubierać, poruszać się. Miałem wtedy wymuszoną abstynencję od amfetaminy i marihuany – opowiada. – Miałem też coś na wzór wrzodów. Nawet, kiedy nie piłem alkoholu, to wymiotowałem po posiłku.
W szpitalu wykryto mu we krwi narkotyki. Lekarze powiedzieli, że jest duża szansa, że toczeń uaktywnił się przez nie.
– Psychiatra ze szpitala dotknęła problemu mojego uzależnienia, ale ją wtedy olałem – mówi.
Proza życia narkomana, czyli dwa tygodnie bez snu
– Kiedy na własną rękę chciałem skończyć z narkotykami, to się upijałem. Piłem w pracy. Wszędzie. Więc alkohol był zamiennikiem narkotyków – opowiada Radek.
– Po jakimś czasie wziąłem ślub. Byłem jednak niedojrzały emocjonalnie i doszło do rozwodu. Uzależnienie zrobiło też swoje. Narkotyki zatrzymają w momencie emocjonalnym, kiedy zaczyna się brać i odczłowieczają, choć mają być ucieczką przed bólem i cierpieniem – mówi dalej. – Moja późniejsza była żona pomogła mi załatwić pierwszą psychoterapię. To był taki przebłysk. Po trzech miesiącach terapii, wróciłem znowu na szlak, czyli do nałogu. Chciałem uciec przed sobą i pojechałem do Holandii. Codzienne przez kilka miesięcy piłem alkohol i paliłem marihuanę. Raz udało mi się wytrwać dwa miesiące bez narkotyków.
Tam zaczął brać kokainę. W piramidzie środków psychoaktywnych zajmuje ona dostojne miejsce obok najgorszych świństw. Kokaina jest stymulantem. Nie można po niej spać. Podobnie jest po Mefedronie, potocznie zwanym kryształem czy amfetaminie.
Przy takim skrajnym wyczerpaniu dochodzi do psychoz narkotycznych, omamów wzrokowych i słuchowych.
– Po kokainie w ogóle nie spałem, choć byłem wyczerpany. Ewentualnie odcinało mnie na chwilę, ale to nie był sen. Raz nie spałem dwa tygodnie – mówi dalej Radek.
Nowy związek, te same narkotyki
– Po rozwodzie byłym związany z inną osobą przez cztery lata. Nadużywałem marihuany, ale nie brałem amfetaminy. Piłem dużo alkoholu. Moja ówczesna partnerka mówiła mi, że powinienem coś zrobić. Mówiłem, że przestanę, ale nie przestałem. Działał u mnie mechanizm iluzji i zaprzeczeń – wspomina. – Nigdy nie pożyczałem pieniędzy, nigdy nie narobiłem sobie długów z tytułu uzależnienia, więc sądziłem, że nie jest źle. Byłem wysokofunkjonującym narkomanem. Po rozstaniu podjąłem pierwsze leczenie psychiatryczne. Miałem koło 28 lat. Trzy miesiące brałem leki. Po ich odstawieniu zacząłem brać znowu amfetaminę.
Krąg życia narkomana
– Brałem w pracy, gdzie co chwilę urywałem się do toalety – miejsca szczególnego dla narkomanów. Brałem w samochodzie. Na późniejszej terapii zamkniętej w Łodzi liczyłem z terapeutami, ile czasu zajmowało mi organizowanie tego wszystkiego, czyli kupowanie, spożywanie, planowanie. Więc wyszło mi 16 godzin dziennie – mówi Radek. – I tak oto moje życie skupiło się do tego stopnia na ćpaniu. Nie miałem na nic czasu. Dealer przyjeżdżał pod pracę i udawało mi się skrzętnie organizować porcję narkotyków. Wszystko działało tak, że moja dziewczyna, z którą wówczas mieszkałem nic nie wiedziała. Na początku nie było widać, a później organizm daje wyraźne sygnały. To była obsesja.
– Chwilę przed moimi 33. urodzinami, po trzymiesięcznym ciągu kokainowym, stałem przed lustrem. Dwa dni wcześniej kupiłem 5 gramów od dealera. Wziąłem trzy, dwa miałem w kieszeni. Czułem się bardzo źle, miałem kołatania serca, groziła mi zapaść. I nagle w mojej świadomości coś przeskoczyło. Podjąłem decyzję o leczeniu na terapii zamkniętej i złapałem za telefon. Nie byłem wtedy trzeźwy. Moja decyzja była podjęta pod wpływem kokainy i alkoholu szansy – mówi Radek, narkoman, który nie bierze od roku i siedmiu miesięcy.
Dwa gramy od śmierci
– Nie wiem, co się wydarzyło, że doszedłem do takiego wniosku. Wiesz, mogłem wziąć te dwa gramy i nie rozmawiali byśmy dziś. Mała szansa, że bym to odchorował. A nawet jeśli, potem zadzwoniłbym znów do dealera. Raczej nie byłoby kolejnej szansy – dodaje.
Mądrzy ludzie mówią, że nie da się nikogo zmienić na siłę. Tę decyzję podejmuje się samemu. Wcześniejsze sygnały z otoczenia Radka nic mu nie dawały. W czasie ostatniego ciągu kokainowego był bliski przedawkowania.
– Byłem wrakiem człowieka, bardzo chudy, wyczerpany. Nie miałem siły pracować. Siedziałem w domu, miałem myśli samobójcze, nie chciało mi się żyć. Doszedłem do dwóch gram dziennie, czyli dawki śmiertelnej dla ludzi, którzy nie brali nigdy narkotyków. Zrozumiałem, że albo terapia albo się wykończę się tymi narkotykami. Zdałem sobie sprawę, że jestem narkomanem ze sobie nie poradzę, że muszę się leczyć – mówi dziś.
Ostre cięcie po odwyku w klinice
Po tym wydarzeniu już w prywatnej klinice odwykowej w Łodzi trafił na odpowiednich terapeutów, którzy mówili, że rzadko się zdarza, by ktoś naćpany zgłosił się po pomoc.
– W ośrodku zrozumiałem, co się ze mną dzieje, czym jest choroba, zwana uzależnieniem. Bez pomocy fachowej mało komu się udaje. Sam bym sobie nie poradził. Więc potrzebowałem się zamknąć, fizycznie odizolować. Potrzebowałem pomocy wykwalifikowanych ludzi. I tylko taka droga dla mnie istniała, teraz uczęszczam na grupę AA. Osoba, która bierze narkotyki myśli, że może wszystko, ale to droga do szpitala, więzienia albo do trumny – opowiada dalej.
– W Łodzi poznałem heroinistów, którzy byli na takiej drodze, że zastanawiałem się, jak można było zabrnąć do takiego momentu… ale potem zrozumiałem, że ja też byłem na niej. Nie dawałem sobie więcej niż 2 miesiące bez brania, bo strasznie trudne jest wychodzenie z narkotyków, myślę, że trudniejsze niż z alkoholu – mówi.
Podczas wychodzenia z uzależnienia trzeba było się jednak odciąć ze wszystkich starych znajomości.
Po wyjściu z ośrodka Radek poszedłem na terapię indywidualną. Tam otarł się o sedno swoich problemów i bazowy problem. Jako dziecko uwierzył, że jest nic nie wart.
– Ostatnio spotkałem brata koleżanki, który jest uzależniony i powiedział mi że czuje się jak ostatnia szmata i ostatnie gówno. Powiedziałem mu, że też się tak czułem, ale da się z tego wyjść. W głębi ducha tacy ludzie bardzo cierpią. Rada dla człowieka, który zmaga się z uzależnieniem? Walczyć o siebie, nie poddawać się i szukać pomocy – tłumaczy Radek.
Droga uzdrowienia trwa
Czasem jeszcze ogarnia Radka ciemność, beznadzieja, depresja i bezsens życia, który – jak mówi – przeszywa go do szpiku kości. Jednak tej otchłani jest trochę mniej niż kiedyś. Depresję po wyjściu z ośrodka rok leczył farmakologicznie.
– Miewam jeszcze sny narkotyczne, w którym zażywałem narkotyki. Podczas ostatniego coś się zmieniło, bo udało mi się odmówić narkotyków i nie towarzyszyło mi wtedy uczucie wstydu. Taki sen to ciężkie emocje – opowiada.
– Na głodzie narkotycznym z pozoru mogę chodzić do pracy, ale wewnętrznie wszystko jest nie tak. Nie mam energii, mam stany depresyjne. Czuję, przeszywającą myśl, że nic dobrego mnie nie czeka. Fizycznie czuję ssanie w żołądku i mam tylko jedną myśl – narkotyki. I te myśli się atakują. Silną wolą się tego nie zatrzyma. Każdy musi znaleźć swój sposób – tłumaczy.
Wspierają go babcia i mama, choć – jak mówi – nie rozumieją go i tego, jak to jest wychodzić z uzależnienia, starają się jednak, na ile potrafią.
Radek uczy się na nowo życia. Szuka spokojnej przystani i dobrych miejsc. Jednym z nich jest AA, gdzie chodzi na spotkania i pomaga innym, bo – jak mówi – w samotności jest dużo trudniej sobie radzić z uzależnieniem.
Szuka serdecznych i wartościowych ludzi. Szuka ukojenia w Bogu. Żyje tym, czego nauczył się na terapii i rozgląda po swoim życiu. Ma nadzieję, że może będzie inna pasja niż gitara i może osoba na resztę życia. Mówi, że wreszcie dzieje dobrego coś dobrego. Droga uzdrowienia trwa.
Może i dla mnie jest nadzieja? – kończy i cytuje fragment utworu Jacka Kaczmarskiego: „Późno mądrość przychodzi, Czego pragnąć się godzi, Ale próżno żałować, Czego nie szło zachować”.
Autor: Dominika Miros