Miłość to nie pluszowy miś
Magdalena Urbańska 13 lutego 2025, 08:41 źródło: https://deon.pl/
„Miłość to nie pluszowy miś, ani kwiaty. To też nie diabeł rogaty” – jak śpiewał Happysad w utworze dość starym, bo z 2004 roku, pt. „Zanim pójdę”. Nucę tę piosenkę od kilku dni, wprosiła się w moje myśli razem z początkiem Tygodnia Małżeństw i nie chce sobie pójść. Wraz z nią przychodzi też pewna refleksja.
Nosimy w sobie różne wyobrażenia miłości, które przekładamy na małżeństwo. Jedni widzą w nim „diabła rogatego”, patrząc na wiecznie zrzędzących i skłóconych małżonków oraz przeglądając statystyki rozwodów. Słaby to obraz, nieprawdaż? Można też idealizować związek małżeński i jakiekolwiek relacje między ludźmi i wtedy dzieją się rzeczy niezwykle trudne – nie tylko bolą zawiedzione oczekiwania (bo nie ma związków idealnych), ale ciężko jest żyć ze świadomością, że coś jest nie tak, że coś się nie udaje. Jeśli dołożymy do tego instagramową bańkę małżonków non stop spijających sobie z dziubków, w wiecznej szczęśliwości, rodzi się poczucie bycia gorszym, wybrakowanym. Miłość to nie pluszowy miś, nie zawsze jest miło, czasem tulisz się do kolców, albo nie tulisz się wcale. Miłość to też nie jest ułuda, cierpiętnictwo, męczarnia. Prawdziwa miłość to decyzja, czasem wbrew uczuciom.
Znam wiele szczęśliwych małżeństw, ale to, co widzę, patrząc na te pary, to tylko mały wycinek prawdy. Moja interpretacja, oparta na chwilowym spotkaniu. Pięknie napisali o tym Ludzie Pełni Życia: „nie wolno oceniać swojego zaplecza w perspektywie czyjejś witryny. To, co widać, rzadko oddaje to, co jest” i opisują swoje zmagania (tutaj). Znam ich osobiście, nie widać by przeżywali kryzysy. A jednak. Cieszę się, że coraz więcej par, również działających w przestrzeni internetowej, mówi o tym, że małżeństwo to skarb, szansa, ale też zadanie, kryzysy i ból.
Kto z nas zna ludzi po rozwodzie? Ręka w górę! Kto nie zna albo nie słyszał o takich osobach w najbliższym otoczeniu? No właśnie… Znamy wszyscy, wielu z nas doświadczyło rozstania. Nic nie jest proste i oczywiste, każda historia jest inna, ale… Czy choć części tych związków nie udałoby się uratować, gdyby…
Gdyby mieli obok siebie inne małżeństwo, które przeszło w swoim życiu wiele i wspierałoby ich, słuchało, starało się po prostu być blisko. Gdyby trafili na spowiednika, który potrafi mądrze wesprzeć tych, którzy walczą o swój związek, który umie wytłumaczyć i pokazać ile siły i mądrości od Boga płynie w sakramencie małżeństwa – nie tylko w dniu ślubu, ale przez całą małżeńską codzienność. Gdyby przestali ciągle porównywać się do instagramowych, wyidealizowanych obrazków. Gdyby mieli przyjaciela, który powie: „walcz chłopie!”, a nie „jak ci źle, to się rozwiedź, po co się męczyć”. Gdyby… No właśnie.
Widzę w tym zadanie również dla siebie, nie tylko dlatego, że kończyłam na Uniwersytecie studia z poradnictwa rodzinnego i mam głowę napchaną różnymi teoriami. One nie zawsze się sprawdzają, ale sprawdza się jedno – jeśli masz blisko siebie kogoś, kto pokaże ci prawdziwy obraz małżeństwa, może się okazać, że wierzyłeś w kłamstwo i może wcale nie jest tak źle jak ci się wydaje. A nawet jeśli jest naprawdę do bani, to są obok ludzie, którzy chcą i potrafią ci pomóc. To zadanie dla mnie – jako żony, sąsiadki, przyjaciółki, parafianki. Pokazać swoim życiem, że warto walczyć o swoje małżeństwo, nie ukrywając przy tym trudności i trosk, ale też nie demonizując codzienności mamy i żony. Czy jest trudno? Owszem! Czy mimo tego trudu warto? Wierzę, że tak!
Tydzień Małżeństw nie odbywa się pod szyldem Kościoła, to świecka inicjatywa, choć w jej ramach odbywają się również spotkania w parafiach, choć niestety nie jest to normą. Trochę szkoda. Przyznaję, że brakuje mi w Kościele na co dzień modlitwy o święte, szczęśliwe i dobre małżeństwa. Śmieszy mnie, gdy ktoś mówi „Pan mnie powołał”, mówiąc wyłącznie o stanie konsekrowanym, bo Bóg powołuje do wielu różnych stanów i żaden z nich nie jest ani gorszy, ani lepszy. Powołani jesteśmy wszyscy. Dlatego ważne jest to, byśmy modlili się nie tylko o nowe, liczne i święte powołania kapłańskie (choć o nie również!), ale byśmy też zadbali o małżeństwa. Na każdym możliwym poziomie. Wyjdźmy z bańki swoich wyobrażeń. Wyjdźmy też do ludzi stojących obok. Może ich małżeństwo wisi na włosku i oni żyją w poczuciu, że nikt ich nie zrozumie – a przecież wcale nie musi tak być… Wszak miłość to nie kwiaty, to też nie diabeł rogaty…
Autor: Magdalena Urbańska