Nasze zmartwychwstawanie
ks. Mateusz Tarczyński 20 kwietnia 2025, 08:55; źródło: https://deon.pl/
„Słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary” (Łk 24, 11). To pierwsza reakcja uczniów Jezusa na sensację, z którą przybiegły do nich od pustego grobu kobiety, twierdząc, że spełniły się słowa Mistrza i On rzeczywiście zmartwychwstał. I dla nas wieść o powrocie Chrystusa do życia wydawać się będzie jedynie pustosłowiem, jeśli nie łączy nas z Nim osobista relacja, jeśli nasza więź z Nim jest martwa. Ale nic straconego! Wielkanoc to dobry czas na zmartwychwstawanie, na ożywianie tego, co obumarłe.
Triduum Paschalne to celebrowanie miłości – przede wszystkim miłości Boga do człowieka, która wyraża się w imieniu Jezus Chrystus. To budowanie relacji z Panem. Lecz to także wyrażanie przez ludzi ich miłości do Boga – miłości czasami niedoskonałej i przygasłej, a z pewnością nieadekwatnej do tej, której człowiek doświadcza od Pana. Paschalne celebracje mają też rozpalić miłość ludzi wobec siebie nawzajem i uzmysłowić, że doświadczanie miłości Chrystusa ma nas popychać do większej miłości wobec braci. Triduum otworzył gest wielkiej czułości i bliskości – obmycie nóg, które nie jest jedynie naśladowaniem tego, co wobec Apostołów podczas Ostatniej Wieczerzy zrobił sam Jezus, ale przede wszystkim ma oddawać wewnętrzną postawę chrześcijanina stawiającego drugiego ponad siebie: „Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem” (J 13, 14-15).
W parafii, gdzie na co dzień pracuję, w tym roku zaprosiliśmy do tego obrzędu nie osoby, które wcześniej do tego przygotowaliśmy, ale tych, którzy poczuli w tym momencie w swoim sercu pragnienie, by pozwolić sobie obmyć nogi, doświadczając w ten sposób miłości i czułości samego Boga, i odpowiedzieli na powracające w homilii wołanie: „Dajcie sobie obmyć nogi!”. Tradycyjny obrzęd stał się więc przestrzenią budowania relacji – z Bogiem i z człowiekiem. Dowodem na to były łzy wzruszenia zarówno tych, którzy przychodząc na wielkoczwartkową liturgię, nie spodziewali się, że będą w niej w ten właśnie sposób uczestniczyć, jak i moje, gdy klękałem przed kolejnymi osobami, by obmyć im nogi. Te łzy stały się punktem wyjścia do kolejnych doświadczeń.
Wielkopiątkowa liturgia poruszyła nas swoją surowością i przeszywającą ciszą, w której rozlegają się tylko słowa sądzonego Jezusa i przyprawiające o dreszcze krzyki odrzucenia ze strony tłumu domagającego się Jego śmierci. A potem już tylko dramat Golgoty i ulatujące z Jezusa życie, którego ostatnie drgnienia wytrząsają z człowieka łzy przerażenia śmiercią i konsekwencjami grzechu, ale zarazem łzy żalu i nawrócenia. Na czułość obmycia nóg z Wielkiego Czwartku w dzień śmierci Chrystusa odpowiedzieliśmy pocałunkiem adoracji Jego krzyża. Natomiast wielkosobotnia pełna zadumy cisza Grobu Pańskiego, przeplatana migającymi gdzieś w tle (choć niekiedy próbującymi przebić się na pierwszy plan świąt) koszyczkami z kolorowymi pisankami, wprowadziła nas w doświadczenie zmartwychwstania, które wyciska łzy radości z tego, że pokładana w Chrystusie nadzieja nie zostanie zawiedziona.
Jezus nie po to bowiem wyszedł zwycięsko ze swojego grobu, żebyśmy Go podziwiali i przez kolejne wieki w liturgicznych obchodach Wielkiej Nocy wspominali Jego tryumfalny pochód z krainy śmierci do królestwa życia. Ta uroczyście celebrowana przez nas święta noc ma być też naszą paschą, naszym przejściem przez Morze Czerwone, przejściem z niewoli do wolności i ze śmierci do życia. Może czasami czuję się zakleszczony pomiędzy wojskiem faraona, napierającym na mnie z wielką zaciekłością, a morzem, które przeraża mnie swoją niebezpieczną otchłanią. I nie widzę dla siebie ratunku, nie mam już w swoim sercu żadnej nadziei. W tej właśnie sytuacji może objawić się Boża moc przeprowadzania człowieka suchą nogą po dnie śmierci. Ten właśnie moment mojego życia, ta właśnie przestrzeń mojego serca, może stać się miejscem zmartwychwstania, pustym grobem, z którego zwycięsko wyjdzie Chrystus. I tak będzie, jeśli uwierzę, że On naprawdę żyje, i pozwolę Mu na bliskość ze mną i na to, żeby – jako najlepszy Przewodnik – mnie poprowadził.
Faraon, jego rydwany i jeźdźcy to obraz mojej przeszłości, z którą nie potrafię sobie poradzić, a która mnie prześladuje. Może chodzi o błędne decyzje, których konsekwencje ciągną się za mną latami, a odczuwam to w swoim codziennym życiu i w relacjach z najbliższymi. Co jest tą niewolą, która nie daje mi o sobie zapomnieć? Co jest tym moim uwiązaniem, które nie pozwala mi żyć pełnią życia? Jakieś nałogi lub niszczące przyzwyczajenia? A może jest tym zalegające w sercu nieprzebaczenie wobec kogoś? Morze, przed którym stoję, oznacza przyszłość, której się obawiam. Co będzie po drugiej stronie? Nie chcę już dalej tak żyć, ale nie mam też siły, by to zmienić, bo paraliżuje mnie lęk i odczuwam wielką niepewność co do tego, co czeka mnie na drugim brzegu. A może utonę, próbując przepłynąć przez fale? Czy Ziemia Obiecana jest naprawdę dla mnie?
Bóg nie jest tylko tym, który swoimi przykazaniami i obietnicą przyszłej nieśmiertelności motywuje człowieka do zmiany życia, ale to On sam daje nowe życie – przeprowadza do niego. Dlatego właśnie zmartwychwstanie Chrystusa daje nadzieję. Bo Pan jest Mojżeszem wyciągającym rękę nad Morze Czerwone – śmierć rozstępuje się przed Nim, a dla nas przestaje już być granicą nie do pokonania. Przeszłość zostaje za nami i nie ma już do nas dostępu. Pusty grób Jezusa pozwala patrzeć dalej, patrzeć w niebo jako na coś realnego: „Jeśliście więc razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus zasiadając po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi” (Kol 3, 1-2).
Tu nie chodzi tylko o odkrycie, że Jezus żyje. Nie tylko chodzi o to, żeby uznać i przyjąć za fakt Jego zmartwychwstanie – żeby stwierdzić, że grób jest pusty, bo On z niego wyszedł o własnych siłach, a nie, że Jego ciało wykradziono i przeniesiono w inne miejsce. Dlatego grób, w którym nie ma ciała Pana, nie jest sam w sobie dowodem zmartwychwstania. Rzecz jest w tym, żeby zobaczyć w tym dzieło dla mnie, zbawcze wydarzenie, w którym też mogę mieć udział w różnych wymiarach – nie tylko w przełomowych momentach dla mojego życia, lecz także w codziennych sprawach. Zmartwychwstanie to coś, co wciąż się wydarza. To nie jest zamknięta sprawa.
Mamy w tym udział przez chrzest: „Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie, jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca. […] Tak i wy rozumiejcie, że umarliście dla grzechu, żyjecie zaś dla Boga w Chrystusie Jezusie” (Rz 6, 4.11). Zmartwychwstanie to coś, co może wydarzyć się we mnie – i tak właśnie ma się stać, bo wtedy będę wiarygodnym świadkiem Pana, którego spotkałem w ożywaniu tego, co we mnie umarłe. Będę mógł wówczas głosić wraz z Piotrem: „Bóg wskrzesił Go trzeciego dnia i pozwolił Mu ukazać się nie całemu ludowi, ale nam, wybranym uprzednio przez Boga na świadków, którzyśmy z Nim jedli i pili po Jego zmartwychwstaniu. […] Wszyscy prorocy świadczą o tym, że każdy, kto w Niego wierzy, przez Jego imię otrzymuje odpuszczenie grzechów” (Dz 10, 40-41.43).
Autor: ks. Mateusz Tarczyński