Nie uciszajmy konserwatywnych katolików

Andrzej Sarnacki SJ 19 listopada 2024, 10:02 źródło: https://deon.pl/

Kiedy pojawiają się projekty zmian, zawsze należy spodziewać się zamieszania, sprzeciwu, nawet sabotażu. Nie inaczej ma się rzecz z ruchem synodalnym, który ma być sposobem odnowy Kościoła, jaką podejmuje papież Franciszek. Z twierdzeniem, że odnowa jest potrzebna, zasadniczo zgadzają się wszyscy, ale wiele kontrowersji wywołuje to, co chcemy odnawiać i jakimi środkami. Gdy chodzi o sprawy ważne, zawsze dochodzi do jakiegoś zderzenia przekonań i odnosi się to również do Kościoła. W tego typu konfrontacji trzeba strzec się skrajnych stanowisk, które zwykle są jednostronne.
Bezkrytyczni obrońcy Synodu zapewniają, że chodzi jedynie o większe włączenie ludzi świeckich w życie Kościoła i procesy decyzyjne. Postulat większego zaangażowania jest dość oczywisty, a sama praktyka naturalnym odruchem każdego proboszcza, który nie jest despotą. Nie jest jednak prawdą, że to jedyny cel Synodu. Poruszane są bowiem na nim tematy szerszych reform Kościoła, które dotyczą niemal wszystkich tradycyjnych struktur i praktyk. Nie brak środowisk, które sygnalizują oczekiwanie na zmiany radykalne.
Liberalne pismo katolickie „The Tablet” donosi o rozczarowaniu Synodem „postępowych” grup katolików. „To, co zaczęło się jako zaproszenie dla wszystkich katolików do udziału w odnowie katolicyzmu, stało się konferencją osób wtajemniczonych, dyskutujących między sobą o tym, jak mają utrzymać statek na powierzchni, hamowany przez przestarzałe struktury i stanowiska intelektualne. W międzyczasie zwykli katolicy masowo odchodzą lub ledwo trzymają się na nogach.” Przykładów tego typu krytyki jest wiele, a sprzeciw wobec podejścia do niektórych tematów jest tylko fragmentem tego spektrum.
Zachowanie dystansu nie jest złą radą. Można być nieostrożnym na dwa sposoby, jakimi są bezkrytycyzm z jednej i negacjonizm z drugiej. Jeśli mamy do czynienia z pomysłem radykalnej przebudowy Kościoła, musi temu towarzyszyć obawa i musi dojść do konfrontacji. Pozytywne jedynie podejście do tego zamiaru grzeszy naiwnością. To co zasadnie niepokoi to pomysły reform, które są zadziwiająco podobne do logiki zmian promowanych przez środowiska nieprzyjazne Kościołowi. Również te środowiska mają pomysł na reformę Kościoła i przynajmniej należałoby wziąć to pod uwagę.
Wektorem przecięcia sprzecznych ocen Synodu jest realizm oceny tego, jakie ożywienie wniosą proponowane zmiany. Z pewnością wiele z postulatów jest słusznych. Inne zastanawiają, bo przypisuje się im rangę konieczności i przynagla do natychmiastowego wdrożenia. Tylko czy to te zmiany dadzą impuls Kościołowi? Jeśli przyjrzymy się efektom podobnych zmian już wprowadzonych w wielu kościołach protestanckich zauważymy, że w żaden sposób nie przyczyniły się one do ożywienia tychże. Może zatem to nie te tematy, które są tak chętnie powielane przez media, są kluczowymi dla życia Kościoła? Dlatego można pozostać sceptycznym wobec promowanych, a czasem wykrzyczanych oczekiwań. Realizm jest sprawą pierwszorzędnej rangi. Może czasem wyrażany jest w języku, na który wielu się zżyma. Jednak sceptycy niekoniecznie należą do formacji twierdzy. Czasem wątpliwości są uzasadnione, tym bardziej gdy diagnoza wygląda jakby została sporządzona na kolanie. Problemy nie są łatwo identyfikowalne, zwłaszcza jeśli o tych realnych nie chcemy wiedzieć.
Przy różnego typu konfrontacjach ważny jest język, jakim się posługujemy. Jedną z uporczywie powracających kalek językowych jest oskarżanie adwersarza o fobie przy każdej próbie wyrażenia wątpliwości. Środowiska lewicowe kontynuują dzieło multiplikowania absurdów i są nieskończenie kreatywne w tworzeniu kuriozalnych koncepcji, domagając się jednocześnie ich akceptacji. Ktoś wchodzi do naszego domu, przemeblowuje go nie pytając nas o zdanie. Kiedy próbujemy się sprzeciwić dowiadujemy się, że jesteśmy niewystarczająco dojrzali estetycznie i musimy sobie uświadomić, że nasza reakcja jest wynikiem głębokich uprzedzeń i strachu. Jeśli nadal chcemy bronić naszego porządku, usłyszymy, że jesteśmy anachroniczni, nietolerancyjni, nieracjonalni, nieuświadomieni itp. Nasze poglądy zostaną wyśmiane, wszak zasługują na to ze względu na swą niedorzeczność. Ten rechot adresowany pod adresem konserwatywnego środowiska wierzących przedostał się też do samego Kościele i nie brak odważnych augurów, którzy za swój heroizm postępowej neo-ortodoksji płacą wzrostem popularności w sieci.
Współczesna polityka, od Warszawy do Waszyngtonu, koncentruje się na metodach zdobywania władzy. Jedną z regularnie stosowanych jest systematyczne wyśmiewanie oponentów, co z reguły jest bardzo skuteczne. Inną jest uporczywe oskarżanie przeciwników o brak wiedzy, podejście emocjonalne czy wspomniane już fobie. Te i inne wyrafinowane zabiegi przekraczają poczciwy amoralizm erystyki. Nie powinniśmy jednak przenosić tych metod do Kościoła, powiększając obecną przecież polaryzację. Ton wyższości moralnej i przekonanie o lepszym niż inni rozumieniu Ewangelii, sprzyjają jedynie replikowaniu sceny politycznej z jej nieuleczalnym zacietrzewieniem. Bardzo łatwo można stać się ofiarą własnych złudzeń.
Dlatego nie należy rozprawiać się z konserwatyzmem Kościoła, który chroni przed sprzeniewierzeniem się tradycji. Wielu z tych, którzy widzą proste rozwiązania w naprawie Kościoła niekoniecznie odznacza się profetyczną duchowością. Z bezwiednie przejętych schematów wyziera raczej ignorancja i urazowość. Nie jest to materiał na awangardę Kościoła, a powoływanie się na dobre zamiary nie gwarantuje słuszności.

P.S. Pisząc o konserwatyzmie, nie mam na myśli tradycjonalistów, tylko wiernych, którzy do zachodzących zmian nastawieni są co najmniej sceptycznie.
Autor: Andrzej Sarnacki SJ

 

Skip to content