O mediach społecznościowych bez cenzury
Marta Łysek 25 stycznia 2025, 07:10 źródło: https://deon.pl/
Chodziłam koło tematu „zniesienia cenzury” na Facebooku dobre kilka dni, ale ostatecznie zainspirował mnie nasz publicysta, Wojciech Żmudziński SJ, który w swoim felietonie, w kontekście zaprzysiężenia Donalda Trumpa napisał:
„Wielu obawia się świata bez cenzury, gdzie faktów nie będzie można już odróżnić od ich interpretacji, gdzie każda narracja będzie miała taką samą wartość. Chaos stanie się wielki jak nigdy wcześniej. Tak czytam decyzję króla o zniesieniu cenzury. Media społecznościowe poza jakąkolwiek kontrolą, znachor na równi z lekarzem, wróżbita nie gorszy od psychologa. Każdy będzie przekonany o konieczności zjednywania innych dla swoich subiektywnych racji i będzie gotowy bronić „prawdy” ogniem i mieczem, osaczać i linczować inaczej myślących, a zwolenników promować na sędziów, prokuratorów i prezydentów. Tego racja będzie na wierzchu, kto będzie miał większą władzę lub będzie lepiej używał technik manipulacji.”
No cóż: z mojej perspektywy – czyli z punktu widzenia nie tylko użytkownika mediów społecznościowych, ale twórcy tzw. kontentu i redaktora treści – stan, w którym faktów nie można odróżnić od interpretacji i tak dalej, jak w powyższym opisie, trwa już od kilku lat i na skutek specyficznej cenzury tylko się zaostrza.
Przez ostatnie kilka lat, od czasu pandemii począwszy, można było zwłaszcza na Facebooku i Instagramie obserwować skracanie smyczy i nakaz jazdy w lewo. Światopoglądy, religie i ideologie nie były traktowane równorzędnie: były dzielone na lepsze – te, które były promowane zasięgiem – i gorsze, które były wycinane z walli i feedów. Przykładem z naszego podwórka może być hasztag #ewangelia, który przez pewien czas działał jak wyłącznik widoczności posta. I nie był jedyny. Gruby eksperyment zrobił na Facebooku twórca jednego z profili pokazujących konserwatywne wartości i takież nastawienie do świata. Gdy wrzucał wpisy z dwuzdaniowymi, banalnymi pochwałami dla „tęczowych” ruchów, widoczność postów wystrzelała w niebo: gdy pisał to, co zwykle, widoczność była znikoma. Działo się tak wiele razy, chociaż te drugie treści były bardziej dopracowane i unikalne oraz pożądane, lajkowane, komentowane i udostępniane przez jego dużą społeczność obserwatorów, a więc teoretycznie dające algorytmom jasne dowody, że są bardziej wartościowe. A jednak były cięte przy samej ziemi.
Dlatego naraz dziwi mnie i nie dziwi krzyk, jaki się obecnie podniósł po lewej stronie sceny politycznej i światopoglądowej. I bardzo bawi mnie argumentacja, która brzmi mniej więcej tak: brak cenzury sprawi, że zostaniemy zalani fake newsami. Tak jakbyśmy do tej pory nimi nie byli zalani, a factchecking na fejsie był stuprocentowo skutecznym narzędziem… No naprawdę. To są bajki dla naiwnych, proszę państwa. Albo obserwacje ludzi, którzy założyli konto w społecznościówkach przedwczoraj.
A jak jest? Mniej więcej tak: gdy wchodzę na Facebooka albo Instagrama, niemal za każdym razem widzę fake newsa (często poważnego, jak ten o Mateuszu Morawieckim i Wikipedii). Pół biedy z chałkoniami i jedynymi ocalałymi z pożaru domami. Takie rzeczy działy się wcześniej i żadna cenzura Facebooka na to nie miała rady. Dlatego dość mnie bawi wielka zapowiedź zwolnienia cenzury, bo w tym sensie to ona działała naprawdę średnio.
Druga rzecz to inżynieria społeczna, jakiej się platformy społecznościowe dopuszczały zwłaszcza w momentach decyzyjnych dla przyszłości konkretnych państw. Mieszanie w wynikach wyborów przez zarządzanie odpowiednim kontentem w odpowiedni sposób, farmy trolli i boty podburzające (trudno to inaczej nazwać) ludzi do ciężkich kłótni w komentarzach i skakania sobie do oczu – to też jest codzienność mediów społecznościowych. Że farmy trolli i boty to teoria spiskowa? Nic podobnego – kilka prostych eksperymentów ze słowami kluczowymi na naszym redakcyjnym koncie odarło mnie z nadziei, że to jednak wymyślona narracja, a nie twarda rzeczywistość. Cenzura na trolle i boty nie bardzo pomagała, a algorytmy w ostatnich miesiącach zachowywały się coraz dziwniej, banując kompletnie neutralne treści bez podania powodu innego niż „to nie podoba się twojej społeczności” (co znaczyło niemal wprost, że jeśli publikujemy post o czarnych różach ogrodowych i ktoś go zgłosi jako mowę nienawiści i rasizm, to post najpierw zniknie, a ewentualnie potem dostaniemy enigmatyczne przeprosiny za wadliwy algorytm i może, może powrót naszego kontentu, ale to już niekoniecznie. A przyczyny będziemy się tylko domyślać).
Mówiąc krótko: dobrze nie było chyba nigdy, może w czasach FarmVille. A cenzura działała od dawna i to w pełnym tego słowa znaczeniu, to znaczy absolutnie nie była factcheckingiem. Odsiewała nie tylko treści potencjalnie niebezpieczne i nieprawdziwe (na ile były odsiewane, to inna sprawa), ale także te niezgodne z wybranym światopoglądem. Myślę, że stąd ten krzyk na lewicy – trudno jest znieść myśl, że przez długie miesiące dostawało się w tej grze wielkie fory i nagle się je straci, bo równe zasady mogą zacząć obowiązywać wszystkich twórców treści. Mogą, bo ile z tych zapowiedzi i w jaki sposób się zrealizuje – pozostaje jak zawsze tajemnicą właściciela i jego aktualnego pomysłu na biznes.
Więc czy naprawdę chaos w social mediach po zapowiadanych zmianach stanie się wielki jak nigdy wcześniej? Powiem tak, jak mówi pokolenie alfa: przypuszczam, że wątpię.
Autor: Marta Łysek