Obecność małych dzieci w kościele.
Wojciech Węgrzyniak źródło: https://www.facebook.com/wKongres eucharystyczny (51)
Wczoraj był Dzień Dziecka, to i warto jedną refleksję poświęcić sprawie obecności małych dzieci w kościele.
Co do zasady, kościół nie jest tylko dla dorosłych. Każdy może być na Mszy św. czy nabożeństwie. Praktyka wielowiekowa uczyła, że warto małe dzieci brać do kościoła, ale jak zaczynały przeszkadzać, to się z nimi wychodziło za zewnątrz, czy do zakrystii. Na Mszach chrzcielnych tolerancja wobec płaczących dzieci była większa. A już na procesjach to nie wyobrażano sobie braku obecności sypiących kwiatki dziewczynek czy dzwoniących chłopaków.
I teoretycznie nie powinno być problemu, bo sprawy wydają się oczywiste.
Pierwszym jednak problemem jest to, że zazwyczaj poziom, który nazywamy „przeszkadzaniem” inaczej odbiera ksiądz, inaczej ludzie obok a jeszcze inaczej rodzice. Dla rodziców tak jak pewno dla nauczycieli w szkole pewien poziom hałasu jest normalny i nie kojarzy się z przeszkadzaniem. Stąd potrzeba empatii z dwóch stron: zrozumienia rodziców, że oni nie widzą jeszcze w tym problemu i wrażliwości na ludzi, dla których to już jest przeszkoda.
Drugą sprawą jest to, że dziecko nie ma obowiązku uczestniczyć we Mszy św. przed siódmym rokiem życia. I dawniej również można było spotkać dzieci, które nie chodziły do kościoła, bo albo ich rodzice nie chcieli brać, albo byli niegrzeczni. I tak jak nie mamy wyrzutów sumienia, kiedy nie chodzimy na Mszę w tygodniu, tak nie powinniśmy, że nie zabieramy dzieci do kościoła.
Przy tej okazji powtarza się, że przecież jak się dziecka nie nauczy od małego, to nie będzie umiało potem. Nie do końca. Do szkoły nie chodzi 6 lat, a potem chodzi lata. Alkoholu nie pije kilkanaście a potem jakoś się nauczy. Przykładów można by mnożyć więcej. Super jeśli małe dzieci są w kościele, ale problemem nie jest to, jeśli ich nie będzie. Prawdziwym problemem jest to, że mało dzieci chodzi do kościoła, kiedy już mają obowiązek. I to wcale nie dlatego, że nie chodziły od małego.
Pewno nie będę ojcem, ale ja chyba bym przychodził z małym dzieckiem do kościoła jak jest pusty. Opowiadał mu, co tu się dzieje i obiecał, że jak już będzie wystarczająco duży, żeby nie przeszkadzać, to go zabiorę na Mszę św.
Trzecia kwestia, to pozorna konieczność bycia razem z dziećmi. Jest to piękne jak cała rodzina uczestniczy w Mszy św., ale znowu lepiej iść osobno, na przemian zostając jedno z dzieckiem i dobrze przeżyć Msze św., niż myśleć całą Mszę głównie o dziecku i jego zachowaniu. Nie byłoby to dobre, gdyby z powodu małych dzieci wiara rodziców osłabła. Zresztą tak jak czasem mąż idzie na rower sam, czy żona do koleżanki. tak jak chodzimy do pracy osobno, czy robimy naprawdę wiele rzeczy osobno, tak nie jest żadną gorszą formą życia religijnego nie chodzić na Mszy św. razem.
Inna sprawa to ta, że dużo ludzi nudzi się w kościele i dlatego, lubią czasem sobie pooglądać jak się małe dzieci zachowują. Czy poszliby z dzieckiem do teatru? Nie? Bo by inni się oburzyli, że przeszkadza. Czy poszliby do kina? Też nie. Bo ludziom zależy, by rozumieć to, co oglądam. Dziś niestety wielu ludziom nie zależy na dobrym przeżyciu Mszy św., stąd nie zwrócą uwagi rodzicom, choć gdzie indziej by zwrócili. Brak zwracania uwagi w kościele na zachowanie zazwyczaj nie jest znakiem większej miłości do dzieci, tylko mniejszej miłości do Jezusa. Albo i swoistego paraliżu, że nie można nikomu dzisiaj nic powiedzieć. A już tym bardziej w kościele.
Jeszcze jedną kwestią jest kwestia magiczności. Jest sporo takich osób, która uważa, że nawet jakby cały kościół koncentrował się na dziecku, to lepiej, żeby ono było i przeszkadzało niż nie było. Bo Msza św. jest „zaliczona”, a Pan Bóg w magiczny sposób będzie błogosławił za trud przyprowadzania dziecka. Tak to nie działa. Eucharystia to nie spotkanie na zaliczenie a wręcz przeciwnie. Sposób traktowania Mszy św. gorzej niż pracy, teatru czy kina prędzej czy później obróci się przeciw człowiekowi.
Pewnym rozwiązaniem są Msze dla dzieci czy pomieszczenia dla dzieci, ale znów pytanie czy to pomaga rodzicom przeżyć Eucharystię. Bo w dyskusji o małych dzieciach problemem nie są dzieci. Wyzwaniem jest ten szczególny okres w życiu rodziców, w którym tak się mogą skoncentrować na dzieciach, że osłabią swoją relację z Bogiem i to na lata.
Bardzo lubię dzieci. I mało rzeczy tak otwiera mi usta na uśmiech niż one. Bardzo też lubię widzieć je w kościele. Podziwiam tych parolatków, którzy angażują się dużo więcej niż my chociaż dużo mnie rozumieją. Ale w głębi serca ciągle jestem przekonany, że Eucharystia jest miejscem, gdzie najważniejszy jest i musi pozostać Bóg. „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie” nie znaczy „Pozwólcie dzieciom, by przeszkadzały innym w przychodzeniu do Mnie”, ani też nie znaczy „Pozwólcie dzieciom zająć moje miejsce”.
Podsumowując, powrót do starej zasady w tej sprawie wydaje się najbardziej rozsądny: Przychodzimy z małymi dziećmi jak nie przeszkadzają. Wychodzimy albo nie przychodzimy jak przeszkadzają.