Objawienia maryjne i duchowe przegięcia

Marta Łysek 21 września 2024, 06:00 źródło: https://deon.pl/

W czwartek papież Franciszek podpisał dokument dotyczący Medjugorie. Problem jest taki, że w kwestii objawień maryjnych mamy wśród katolików sporo praktycznych heretyków. To ci, którzy mają gdzieś pouczenia Kościoła o tym, że prywatne objawienia są prywatne i żaden katolik nie jest zobowiązany w nie wierzyć, a ten brak wiary nie skutkuje piekłem. Niestety „niezdrowa nauka” szerzy się w kręgach, o których nigdy chyba nie czytałam w liście pasterskim ani nie słyszałam na żadnym kazaniu. I cena za to milczenie będzie wysoka.
„Królowa Pokoju”: tak jest zatytułowana nota o Medjugorie, którą podpisał papież Franciszek. Stworzony przez Dykasterię Nauki Wiary dokument nie orzeka, czy „nadprzyrodzone zdarzenia” były prawdziwe, czy nie. Mówi za to o efektach. „W trakcie doświadczenia duchowego zaobserwowano wiele pozytywnych owoców i nie wystąpiły żadne negatywne lub ryzykowne skutki wśród Ludu Bożego” – czytamy w nocie. Jest długa, ale napisana prostym językiem. I prosto wyjaśnia, co jest zgodne z nauką katolicką, a co nie jest.
Obawiam się, że to nam jednak nie wystarczy. I że po publikacji dokumentu więcej będzie niezadowolonych niż usatysfakcjonowanych. A najwięcej będzie duchowo niezdyscyplinowanych wiernych, którzy uważają, że prawdą jest to, co potwierdza ich rację, a jeśli ktoś jest innego zdania, jest heretykiem. A jeśli innego zdania jest papież – tym gorzej dla papieża.
Że wymyślam? Nic podobnego. Pozwolę sobie na dowód zacytować kilka komentarzy z mediów społecznościowych. Jeden z nich brzmi tak oto [pisownia oryginalna]: „Maryja, Pan Jezus i święty Józef pewno tez czekają niecierpliwie jaka będzie decyzja…. na bank nasłuchują jaka przyjdzie wiadomość z ziemi tak wiec wy wszyscy duchowni którzy podejmują decyzje miejcie się na baczności!” . Inny autor komentarza za zagrożenie duchowe dla katolików uznaje stwierdzenie, że „Maryja jest tylko matką Pana Jezusa i nie trzeba się do niej modlić”. (Na wszelki wypadek z teologicznego obowiązku od razu wyjaśniam: tak, Maryja jest TYLKO Matką Jezusa, a nie boginią, która obdarza nas łaskami i spełnia prośby zanoszone na modlitwie do Niej).
Problem więc jest taki, że mamy wśród katolików sporo praktycznych heretyków. To ci, którzy mają gdzieś pouczenia Kościoła o tym, że prywatne objawienia są prywatne i żaden katolik nie jest zobowiązany do wiary w nie, a brak wiary w maryjne orędzia nie skutkuje brakiem zbawienia (ani piekłem, jak niektórzy w emocjach sugerują). „Niezdrowa nauka” szerzy się w kręgach, o których nigdy chyba nie czytałam w liście pasterskim ani nie słyszałam na kazaniu: wśród naszych z wierzchu najpobożniejszych, którzy w środku okazują się poganami. Sensu stricte, bo wierzącymi w boginię Maryję chroniącą ludzi przed strasznym gniewem jakiegoś okrutnego Ojca, który aktualnie, rozzłoszczony, śle na Polskę fale powodziowe.
I powiem szczerze: nie wiem, kiedy mi bardziej opadają ręce. Gdy słyszę ludzi wojujących z Kościołem, piszących zalanym franciszkanom w Kłodzku: „szkoda, że was w 1997 skutecznie nie zalało”, czy gdy słyszę katolików równających z ziemią wszystkich braci i siostry w wierze, którzy „lekceważą głos Maryi” i doświadczą za to „ciężkiej kary Bożej”, bo „nikt ich już nie uratuje, gdy odważyli się tak nie szanować Matki” – a muszę zaznaczyć, że są to bardzo łagodne określenia.
Problem w tym, że jedno i drugie nosi wyraźne znamiona osławionej mowy nienawiści. I gdy w przypadku ludzi dalekich od Boga jakoś mogę ją zrozumieć (choć nie tolerować) – to w przypadku tych „pobożnych” mam duży problem. Bo ich uparte okopywanie się wokół swoich racji niszczy wspólnotę, rozwala relacje, budzi zażenowanie normalnych katolików i odrazę u tych, którzy rozważają, czy nie odejść z Kościoła.
Tak, wiem, to mocne słowa. Ale u tak wielu świętych papierkiem lakmusowym ich wiary i pobożności była wierność nauczaniu Kościoła, choćby to nauczanie było trudne i choćby w swojej duszy słyszeli od Boga co innego, że fajnie by było o tym częściej z ambon przypominać. O tym, że ci ludzie, finalnie święci, z pokorą stawiali Pismo i Tradycję wyżej od swoich przekonań, a nawet od własnych objawień i dzięki temu trwali w takiej jedności z Bogiem, że – cytując apostoła – nic nie mogło ich odłączyć od miłości Jezusa.
Dlaczego teraz spirala przemądrzałych, pełnych niemiłości heretyków się nakręca? Myślę, że powody są dwa. Pierwszy taki, że w trudnych czasach trzeba się czegoś mocno trzymać i szybko następuje radykalizacja przekonań, a przyznanie, że nie ma się racji, jest traktowane jak zdrada i niechybna przyczyna rychłego nieszczęścia. A drugi taki, że nikt nas za bardzo o tym nie poucza: nie ma listów pasterskich mówiących o niebezpieczeństwie duchowym, jakie bierze się z tych wszystkich małych, pobożnościowych herezji. Nie ma kazań, w których ksiądz naprostowałby pogańskie myślenie o skuteczności maryjnych łańcuszków czy jasno powiedział, że wiara w to, co się dzieje w Medjugorie, nie jest do zbawienia konieczna. Dlaczego? Czy tylko dlatego, żeby nie zniechęcić albo nie obrazić tej „twardej kadry” najbardziej „pobożnych” katolików, zajmujących zawsze mentalne pierwsze ławki? Jeśli tak, cena za to będzie dla naszego Kościoła bardzo wysoka.

 

Skip to content