Oczy w górze, stopy na ziemi
ks. Mateusz Tarczyński 1 czerwca 2025, 08:30 źródło: https://deon.pl/
Stajemy dziś na Górze Wniebowstąpienia i – bądźmy szczerzy – paru z nas wciąż wpatruje się w niebo jak apostołowie: zdziwieni, że Jezus „rozstał się z nimi i został uniesiony do nieba” (Łk 24,51). Ile razy możemy usłyszeć: „Gdyby Pan Jezus był tu na ziemi, wszystko wyglądałoby inaczej”. Tyle że On jest! Sam przecież to powiedział: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20). Problem leży nie w tym, co by zrobił Jezus, gdyby tu był, bo przecież właśnie jest (!) lecz w tym, co my zrobiliśmy z Kościołem i obecnością Pana w nim.
Bywa niekiedy tak, że parafia przypomina trochę punkt usług religijnych. Liturgia – odfajkowana, sakrament – zaliczony, metryka – podbita. A gdzie relacja? Zamieniona na transakcję i urzędowe sprawy. Gdy w Eucharystii przestajemy wypatrywać Twarzy Pana, zostaje tylko procedura, a w procedurze rządzi pieczątka. Wtedy rodzi się niezbędna konieczność regulaminów, grafików i formularzy. Znamy dobrze, może nawet zbyt dobrze, „spychologię” w wersji kościelnej: świeccy narzekają na księży, księża gadają na świeckich – kto ma wypełnić rubryki i dopełnić formalności, kto bardziej „musi” i kto bardziej „winny”.
Kiedy Jezus przestaje być w centrum, pustkę po Nim natychmiast zapełni coś innego. Czasami na powrót wkrada się pogaństwo, wciąż żywe pomimo wieków ewangelizacji, które wyraża się w myśleniu, że za religijną usługę trzeba zapłacić, lub w myśleniu magicznym, że jak wszystko „odprawię”, to Bóg będzie musiał zadziałać. A przecież chrześcijaństwo zrodziło się z relacji, nie z taryfikatora. Jeśli liturgia, sprawowanie sakramentów i głoszenie Słowa nie prowadzą do spotkania z Żyjącym, to pozostaje jedynie martwa skorupa. Wtedy nowość Ewangelii traci swój świeży smak, a my odgrzewamy stare kotlety naszych schematów. Ks. Józef Tischner przestrzegał: „Nikt jakoś nie jest w stanie przekonać mnie, że dziś największym niebezpieczeństwem chrześcijaństwa jest ateizm i laicyzm. Widzę na co dzień większe niebezpieczeństwo. I myślę sobie, że jeżeli Bóg – po latach rozkwitu – dopuści jakieś nieszczęście na nasz Kościół i naszą wiarę, to przyjdzie ono nie z zewnątrz, ale od wewnątrz: z krzykliwej wiary nie w Boga, ale wiary w wiarę”.
Z drugiej strony warto zaznaczyć, że istnieje także skrajność kontemplacyjnej ucieczki. Można stać godzinami z zadartą głową, liczyć obłoki i czekać na cud. Aniołowie musieli aż ‘potrząsnąć’ uczniami: „Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo?” (Dz 1,11). Niebo to nie eskapizm. To cel, który nadaje kierunek pracy tu, na ziemi. Kościół nie jest stacją kosmiczną, lecz warsztatem, w którym przygotowujemy się do lotu. Dlatego w liturgii dzisiejszej uroczystości nie słyszymy: „Patrzcie w górę, zapomnijcie o ziemi”, ale: „będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1,8). Uczeń, który spotkał Zmartwychwstałego, nie zamyka się w zakrystii, tylko ryzykuje wyjście do świata. Ma świadomość jego przemijalności, ale nie ucieka, bo wie, że sens tego, co ziemskie, objawia się w świetle Nieba, które już się otworzyło.
Czy da się pogodzić te dwie postawy: oczy patrzące w górę i stopy mocno postawione na ziemi? Tak, jeśli w centrum będzie Chrystus, który „wszedł nie do świątyni zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej świątyni, ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga” (Hbr 9,24) – nie po to, by się od nas odłączyć, ale by nasze sprawy wprowadzić w wieczność. Dlatego każdy sakrament jest miejscem realnego dotknięcia Nieba.
Co to oznacza dla biura parafialnego? Że nawet ksiądz ze swoją pieczątką może być kimś, kto pomoże mi zrozumieć Niebo i na nie ukierunkować swoje życie, kiedy w rubrykę „przygotowanie” wpisze słowo „spotkanie”. Jeżeli drżę, a zdarza mi się to wcale nierzadko, rozdając Komunię Świętą, to nie dlatego, że ludzie coś przy tej okazji „załatwiają”, ale dlatego, że On do nich przychodzi. Jestem przekonany, że gdyby wierni poczuli to, co mnie porusza, to znikłaby wszelka procedura, a pozostałoby jedynie miejsce na relację. A co to oznacza dla osoby świeckiej? Że sakrament to nie inwestycja w „święty spokój”, lecz przestrzeń spotkania i słuchania. Że ślubna Eucharystia nie jest dekoracją dla zdjęć, ale chwilą, gdy Niebo dotyka ziemi w miłości dwojga ludzi. Że bierzmowanie nie kończy misji, lecz ją dopiero zaczyna. Kiedy będę Jezusa traktować jak kogoś naprawdę bliskiego, a nie jak odległą legendę, to nauczę się korzystać z daru oczu, które widzą więcej.
Wniebowstąpienie, z którym dzisiaj w liturgii się mierzymy, nie zwalnia z troski o świat, lecz uczy nowego nań spojrzenia, w którym wszystko – od rachunku za prąd po spór sąsiedzki – staje się materią Królestwa. Dlatego Kościół, który wiernie adoruje Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, musi równie wiernie naprawiać chodnik przed świątynią. Inaczej Ewangelia pozostanie tylko teorią. Niebo i ziemia spotykają się w dłoniach, które potrafią i wznieść się w geście modlitwy, i posprzątać w postawie troski o dobro wspólne. Może więc warto dzisiaj zrobić prosty rachunek sumienia. Po pierwsze: czy niekiedy nie zdarza się, że sakrament traktuję jako „usługę”, a nie wydarzenie spotkania? Po drugie: czy nie uciekam czasami w duchowe uniesienia zamiast zmierzyć się z prozą codzienności? Po trzecie: czy wierzę, że Jezus naprawdę dotyka wszystkich moich spraw?
A co z patrzeniem w górę? Trzeba je pielęgnować. Bez nadziei, że „przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba” (Dz 1,11), szybko popadniemy w źle rozumiany aktywizm. Modlitwa chroni przed tym, by Kościół nie stał się jedną z organizacji pozarządowych. Prawdziwa modlitwa jest zawsze odkryciem tego przepływu z góry ku dołowi. Ta logika wpisana jest w liturgię. „Idźcie w pokoju Chrystusa” – słyszymy na końcu Mszy, dzięki czemu mamy przekroczyć próg kościoła ze świadomością zadania odnalezienia Pana w ulicznym zgiełku.
Tam, gdzie staję z pustymi rękami i pozwalam, by On je napełnił, niebo dotyka ziemi. Jeśli brakuje mi odwagi, przypomnijmy sobie obietnicę: „Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc” (Dz 1,8). To nie teoria duchowości, lecz paliwo do działania. Nawet najbardziej popękany chodnik da się naprawić, gdy serce bije rytmem Ewangelii. Wtedy nawet kancelaryjny stempel może stać się narzędziem zbawienia. Tak rodzi się parafia, która pachnie Ewangelią, a nie tuszem. Dlatego dzisiejsza uroczystość to nie wspomnienie dawnego pożegnania Mistrza z uczniami. To święto bliskości. Wydaje się to paradoksem: Jezus wstępuje do nieba, żeby zostać z nami na ziemi. Słyszą oni jednak, że otrzymają Ducha, a On daje moc przywracania sakramentom smaku, relacjom – ciepła, a tradycjom – oddechu. Jest to też moc usuwania z Kościoła wszystkiego, co stwarzałoby klimat urzędu, w którym bierze się numerek i czeka na obsługę.
Autor: ks. Mateusz Tarczyński