Po co żyjemy?

kard. Grzegorz Ryś publikacja 05.06.2025 14:20 żródło: https://kosciol.wiara.pl

Słyszałem kiedyś papieża Franciszka, który o tym mówił, i bardzo mnie to, co powiedział, przekonuje. Franciszek mówił do młodych: nie pytajcie się, po co żyjemy, tylko dla kogo żyjemy. Te pytania brzmią podobnie, ale są radykalnie inne. Zapytaj sam siebie: dla kogo żyjesz?
To nie jest tak, że Franciszek to wymyślił. Wiecie dobrze, że jestem z Krakowa. Przy ulicy Grodzkiej, będącej fragmentem Drogi Królewskiej, jest kościół Świętego Marcina, który dziś należy do luteranów, a kiedyś należał do karmelitów. Na tym kościele wyryty jest prosty napis, po łacinie, ale nie musimy się teraz bawić w łacinę; po polsku oznacza on: „Na próżno żyje ktoś, kto nikomu nie przynosi pożytku”
Chcecie wiedzieć, czy wasze życie ma sens, to pytajcie się, kto z tego życia ma pożytek. Dlaczego? Najpewniej dlatego, że człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga, a Bóg – jak mówi nam Nowy Testament – jest Miłością. Bóg nie potrafi żyć inaczej, niż istniejąc „dla…”, dlatego że jest Trójcą Osób. To jest tajemnica wiary. Nie wiem, czy jakikolwiek matematyk jest w stanie wytłumaczyć, jak to jest, że trzy równa się jeden. Wszyscy łamią sobie nad tym głowę, ale teologicznie, jeśli cokolwiek w tej tajemnicy potrafimy rozświetlić, to że ponieważ Bóg jest Trójcą Osób, Jego życie wewnętrzne polega na tym, że istnieje dla drugiego: Ojciec dla Syna, Syn dla Ojca, a ta wzajemna ich miłość to Duch Święty, który jest miłością między Osobami. Bóg nie może istnieć inaczej niż dla kogoś, a człowiek jest na Jego obraz i podobieństwo. Mam wrażenie, że to idzie pod prąd dzisiejszej kulturze. W dzisiejszej kulturze nie jest wcale oczywiste, że sensowne jest życie dla kogoś. Ja jednak jestem głęboko przekonany, że to jest właśnie to, co daje człowiekowi radość i satysfakcję, nawet jeśli czasem dużo kosztuje. Bycie dla drugiego z reguły dużo kosztuje, ale ostatecznie masz z tego dużą radość.
Podam mocny przykład z mojego doświadczenia. Byłem kiedyś rektorem seminarium. Zostałem mianowany w trakcie wakacji, kiedy klerycy byli akurat na różnych praktykach w parafiach, i zdumiałem wtedy pół miasta, ponieważ wsiadłem na rower i jeździłem od parafii do parafii, żeby się z nimi spotkać. Szokiem było już to, że rektor seminarium odwiedza kleryków, a drugim, że na rowerze. Najbardziej zszokowani byli chyba proboszczowie, bardziej niż klerycy. I pamiętam rozmowę z jednym chłopakiem, który mi powiedział, że chyba odejdzie z tego seminarium. Pytam czemu, a on mi na to: „Bo ja to się chyba nie zrealizuję, tak czuję, że się nie spełnię w kapłaństwie”. Bywają takie momenty, kiedy trzeba odpowiedzieć natychmiast, i to najlepiej, żeby było mądrze… Westchnąłem więc do Ducha Świętego i wypaliłem mu prosto w oczy: „Dziecko, a kogo to obchodzi?”. Jego reakcja była mniej więcej taka sama jak wasza w tym momencie. Był przekonany, że mnie to bardzo obchodzi, czy on się zrealizuje, a ja mu powiedziałem: chłopie, mnie obchodzi to, czy Kościołowi będzie z tobą dobrze. Kościół nie jest dla ciebie, ty masz być dla niego. Mnie interesuje to, czy wszyscy ci ludzie, którym ty będziesz potem posługiwać jako ksiądz, będą z tego powodu szczęśliwi, a nie to, czy ty sam będziesz superszczęśliwy i spełniony, bo pozostałeś księdzem… To może się wydawać przeciw człowiekowi, takie słowa, ale wierzcie mi, paradoksalnie, to jest naprawdę za człowiekiem, od początku do końca. Nic nie daje takiego sensu w życiu jak doświadczenie miłości. Nic. Zabrzmiało prawie jak puenta, ale to jeszcze nie jest puenta.
A zatem: nie pytajcie, po co żyjecie, tylko dla kogo – czy to jest jasne? Czy jest przekonujące? My się bardzo często kłócimy o różne rzeczy, ale nie o osoby, i wtedy się zaczynają wszystkie problemy: kiedy masz w polu widzenia rzeczy, sprawy, nawet wartości, a nie osobę. Jeśli masz w polu widzenia osobę, to myślisz w kategoriach miłości i dobra, to znaczy myślisz o tym, co tej osobie przyniesie dobro. Natomiast jeśli myślisz o rzeczach, o sprawach, o poglądach, to nie myślisz kategoriami dobra, tylko kategoriami racji: kto ma rację. I niejednokrotnie jest tak, że ludzie dla racji potrafią innym ludziom robić rzeczy straszne.
Mój profesor, który mnie uczył filozofii, ksiądz Józef Tischner, jeden z największych myślicieli w dwudziestym wieku w Polsce, zawsze mówił tak: „Może i masz rację, ale jakie z tego dobro?”.

Czemu nie dostaję odpowiedzi na pytania, które zadaję Bogu?
To trzeba byłoby się Pana Boga zapytać… Kiedyś papież Benedykt XVI tłumaczył, że czasami Pan Bóg przestaje do nas mówić, bo najwyraźniej jeszcze nie przemyśleliśmy tego, co nam powiedział poprzednio. Bóg po prostu nie chce, żebyśmy się zapchali na amen Jego słowami, tylko żebyśmy przetrawili to, co do nas doszło. Jeśli przychodzi do mnie ktoś i mówi, że przestał słyszeć Boga, i pyta, co ma zrobić, to zawsze odpowiadam: wróć do ostatniego momentu w swoim życiu, kiedy miałeś poczucie, że Bóg do ciebie mówi. Przypomnij sobie to ostatnie słowo, to ostatnie doświadczenie, kiedy wiedziałeś: tak, spotykam się z Nim i On do mnie mówi. Być może jest tak, że tamto słowo wymaga od ciebie przetrawienia do końca, że jeszcze nie zacząłeś tym słowem żyć.
Jest taki stary dowcip kaznodziejski, że przyszedł nowy proboszcz do parafii i przez trzy miesiące mówił to samo kazanie. Niedziela w niedzielę to samo. Po trzech miesiącach ludzie nie wytrzymali. Wysłali jednego odważnego i ten zapytał proboszcza: „Czternaście razy to samo kazanie, kiedy nam ksiądz powie coś nowego?”, a proboszcz mówi: „Jak zaczniecie żyć tym pierwszym”.
Ja mam z kolei takie doświadczenie, i to dosyć często, że klękam przed Bogiem i nie mam Mu nic nowego do powiedzenia, nic mi do głowy nie przychodzi albo wszystko wydaje się za małe. Znacie taką sytuację? Chciałbyś się modlić, ale nie masz słów. Żadne słowo, które przychodzi ci do głowy, nie obejmuje tego, co chciałbyś powiedzieć. No to sobie posiedź. Papież Franciszek mówi, że jak masz spać przed telewizorem, to idź lepiej przed Najświętszy Sakrament. Pan Jezus nie będzie miał pretensji, że śpisz przed Nim. Ucieszy się. Najpierw w to nie wierzyłem, ale się przekonałem.
Wiecie, myślę o momentach, teraz coraz rzadszych, kiedy mogę odwiedzić moich rodziców. To już są starsi państwo, po osiemdziesiątce. Pamiętam takie sytuacje, że chciałem ich odwiedzić, przychodziłem i… zasypiałem. Ktoś może zapytać: to co oni mają z tych odwiedzin? Przyszedł i leży. Moja mama zawsze wtedy wyciągała jakiś koc i jeszcze mnie przykrywała. Oni się bardzo cieszą z tego, że jestem u nich. Co z tego, że śpię? A gdzie mam spać? To jest taki rodzaj bliskości, że już nie trzeba gadać bez przerwy. Na Podhalu tak jest, że jak idziesz drogą i kogoś mijasz, to musisz coś powiedzieć.
Jak nie powiesz słowa, to drugi myśli, że się na niego gniewasz. To nie jest jeszcze żadna przyjaźń. Przyjaźń polega na tym, że możemy siedzieć razem, nic do siebie nie mówić. I to tyle.
To są zawsze bardzo osobiste sytuacje, gdy mamy wrażenie, że Bóg do nas nie mówi. Poczekajmy, kiedyś się odezwie.

Jak wierzący ludzie mają dawać świadectwo wiary?
Pół odpowiedzi kryje się w samym tym pytaniu, bardzo trafnym. Kluczem nie jest sam zakaz, tylko to, czego on broni. Zakaz zawsze stoi na straży jakichś wartości. Nie żyjesz zakazem; żyjesz tą wartością, która dla ciebie jest ważna. Wybór jest pozytywny: idziesz za tym, co dla ciebie jest istotne, a ewentualne zakazy mają to chronić. Kościół mówi na przykład „nie zabijaj”, ponieważ z szacunkiem odnosi się do życia, ponieważ życie – moje, drugiej osoby – jest ogromną wartością. Zawsze trzeba pytać o to, co jest pozytywne. Idziemy za tym, co jest dobre. To się liczy. Chyba na tym będzie również polegać świadectwo, o które pytasz. Mam w sobie pasję do czegoś. Nie mam pasji do zakazów, nie jestem masochistą, nie ograniczam się dla zasady.
Nawet w praktykach ascetycznych nie chodzi tylko o ich znaczenie negatywne, o to, żeby się czegoś wyrzec i już, tylko zawsze chodzi o wartość pozytywną. Weźmy choćby post, o którym już trochę rozmawialiśmy. Po co komu post? Mówiliśmy o tym, że post jest po to, żeby się poczuć głodnym i wtedy zadać sobie pytanie: co mnie nasyci? Czego pragnę? Zapewne kiedy poważnie nad tym pomyśleć, to nie będzie bułka z szynką. Okaże się, że są rzeczy dla ciebie ważniejsze, których potrzebujesz, żeby być szczęśliwym. Post ma uświadomić pragnienie – i to jest znaczenie superpozytywne. Post może też sprawić coś takiego: odjąłem sobie od ust jedną bułkę, jedną zjadłem, ale ta druga mi została. Obok mnie jest koleżanka czy kolega, którzy jeszcze dzisiaj nie jedli. Wtedy okazuje się, że post jest po to, żebym się mógł podzielić. To też jest superpozytywne. Jeżeli poszczę, ale nie dochodzę do tego – jeżeli post nie pomaga mi w uświadomieniu sobie, co jest dla mnie ważne, ani w tym, żebym się podzielił – to bez takich znaczeń mój post nie jest postem, tylko zwykłą dietą. Dieta też jest czymś dobrym, pod warunkiem że się na jej punkcie nie zwariuje (niektórzy przez dietę kończą w chorobie), jednak jest czymś innym niż post. Post ma swoje znaczenia pozytywne. Nie chodzi o to, żeby się ścigać, ile sobie odjąłeś od ust. Wtedy jest właśnie zakaz, zakaz, zakaz. Chodzi o to, żeby spytać: po co? Co dobrego chcę tym osiągnąć? Jaka się w tym kryje wartość?
I tu się otwiera przestrzeń na świadectwo. Zapewne stanie się tak, że kiedy będziesz na jakiejś fajnej wycieczce w piątek i będziesz pościł, to wzbudzi pytanie u kolegów. Zobaczcie, nie namawiam was, że macie „poprzesuwać” wszystkich, którzy będą w ten piątek jedli boczek z najlepszym majonezem. Ktoś chce jeść – niech je. Jeśli zobaczy, że ty nie jesz, to jest duża szansa, że zada ci pytanie, a kiedy je zada, ty mu odpowiesz. Tak się rodzi świadectwo.
Co się natomiast tyczy zakazów – wracam tu do początku zadanego pytania – zawsze się pytajcie, czemu służą. Pamiętam, jak klerycy mnie pytali, dlaczego w seminarium nie wolno pić alkoholu. To było dla nich bardzo trudne. Sześć lat, teraz już siedem, spędza się w seminarium i w niektórych przez cały ten czas nie wolno pić żadnego alkoholu. Dlaczego? Odpowiadałem wtedy: wiesz, kiedy będziesz już księdzem, może się okazać, że w twojej parafii albo w najbliższym otoczeniu jest ksiądz alkoholik. Kiedy się spotkacie na kolacji albo czyichś imieninach, dobrze, żeby miał koło siebie kogoś, kto nie pije, choćby na tej kolacji. Ty możesz się napić trochę wina i nic się nie stanie, ale jemu wystarczy kieliszek i pójdzie w tango, które potrwa miesiąc. W takiej sytuacji twoja abstynencja, nawet jednorazowa, jest czynem miłości. Skąd masz wiedzieć, że potrafisz nie pić? Jeśli po święceniach się okaże, że sam masz tendencję do uzależnienia, to skąd masz wiedzieć, że potrafisz nie pić? Na te pytania możesz powiedzieć: mam doświadczenie, że nie piłem przez sześć czy siedem lat. I koniec, to jest argumentacja za tym, dlaczego nie wypijesz dziś w seminarium.
Moi klerycy zawsze mieli prawo zadać mi każde pytanie, dlaczego coś jest tak, a nie inaczej. I musieli dostać odpowiedź, która pokazuje wartość. Uważam, że podawanie zakazów, za którymi nie ma argumentów, jest dla dzisiejszego człowieka czymś nie do przeskoczenia, zwłaszcza dla młodych to jest jakiś kosmos. Zakaz broni pewnej wartości. Zawsze pytajcie o wartość.
*
Powyższy tekst jest fragmentem książki kardynała Grzegorza Rysia „Odpowiedzią zawsze jest miłość”, która ukazała się nakładem wydawnictwa ZNAK

 

Przejdź do treści