Pokusa, by intronizować imitację Chrystusa

Wojciech Żmudziński SJ 28 stycznia 2025, 13:56 źródło: https://deon.pl/

Zapowiadany w Warszawie na 1 lutego Kongres dla Społecznego Panowania Chrystusa Króla nie jest wydarzeniem, które ma wsparcie Metropolity Warszawskiego. Ma niewiele wspólnego z Dobrą Nowiną o powszechnym zbawieniu głoszoną przez chrześcijan od dwóch tysięcy lat. Pomysły na „intronizację Boga” od lat dzielą Polaków. Jednych doprowadzają do ekstazy, innych do furii. Należę do tych drugich.
Myślę, że ktoś pomylił Jezusa z Nazaretu z mitycznym Dionizosem, który jednym zapewniał złoto pozbawiając ich chleba, a innych karał obłędem. Dionizosa, podobnie jak Jezusa, urodziła śmiertelna kobieta. Na jego cześć upijano się winem, a zwolennicy tego kultu wierzyli, że rozszarpany przez tytanów zmartwychwstał i zapewni im szczęście w życiu pozagrobowym. Przez artystów był przedstawiany jako mężczyzna z długimi włosami i brodą. Nie otaczali go jednak apostołowie, lecz orszak satyrów. Malarze przedstawiali Dionizosa w pozie półleżącej z pucharem wina w dłoni jak na obrazie “Uczta bogów” pędzla XVII-wiecznego malarza Jana Harmensza van Biljera sparodiowanym podczas inauguracji igrzysk olimpijskich w Paryżu. Również wówczas pomylono go z Chrystusem.
Gdy poparcia dla ruchów intronizacyjnych udziela słynny pan z gaśnicą, którego antychrześcijańskie przesłanie uwłacza człowiekowi, należy zastanowić się, o co tu chodzi. Skąd popularność takich wydarzeń? Czy przy okazji takiego kongresu nie zapala się nam czerwona lampka i nie ostrzega, że jako chrześcijanie zbaczamy z kursu?

To wina nas wszystkich
Moim zdaniem jest to reakcja na niewystarczającą obecność postaci Chrystusa w publicznych debatach o religii i w naszym codziennym życiu. Pośród letnich katolików, tzw. wyznawców Jezusa leżącego, postać Zbawiciela kojarzy się jedynie z dzieciątkiem leżącym w żłobie i ukrzyżowanym leżącym w grobie. Poza tym religia to Bóg, który „za dobre wynagradza i za złe karze”. Czasem jakaś procesja przechodząca pod oknem, fotografia z Pierwszej Komunii, ksiądz po kolędzie, przypomni nam, że wierzymy w Boga. Ale czy wierzymy w Chrystusa?
Kardynał Raniero Cantalamessa w artykule zatytułowanym „Jezus czy Dionizos” (The Tablet, 11.01.2025) pisze, że w dialogu międzyreligijnym postać Jezusa jest nieobecna. Mówi się wiele o pokoju na świecie, o ubóstwie, o środowisku naturalnym i wielu kwestiach moralnych, ale nie o Jezusie, który powinien stanowić istotę naszej wiary. Bez niego nie ma chrześcijaństwa, nie ma pokoju, nie ma troski o ubogich, nie ma sensownego życia. Podobnie jest w dialogu między nauką i wiarą. Również tu Jezus jest nieobecny. Dyskutujemy o początkach wszechświata, o harmonii Stworzenia, o praprzyczynie, ale nie o Jezusie. Zdaniem Cantalamessy rzeczywistym zagrożeniem dla perfidnej logiki tego świata nie jest religia jako taka, lecz Jezus Chrystus.

Teologia nie jest źródłem wiary
W dyskusjach o moralności coraz częściej zastępujemy osobę z krwi i kości, imperatywem moralnym, nakazami i zakazami. A przecież nasza wiara nie zrodziła się z tego, że ktoś przypomniał nam o naszych powinnościach, lecz z doświadczenia miłości Jezusa, który oddał za nas życie, gdy byliśmy jeszcze Jego nieprzyjaciółmi. Argumenty na istnienie Boga nie są źródłem chrześcijańskiej wiary. Jej źródłem nie są poglądy i przekonania. Wiara nie jest wynikiem dociekań filozoficznych czy teologicznych. Wiary nie można nauczyć ani przekazać kolejnym pokoleniom jako religijnej tradycji. Jest ona zawsze żywą reakcją na konkretne wydarzenie, na osobiste doświadczenie zakochanego w człowieku Boga. Jest darem, a nie koncepcją. Jest miłością darmo daną, a nie takim czy innym światopoglądem.
Zgubiliśmy Jezusa i dlatego poszukujemy Jego imitacji w posągach i portretach myśląc, że wszystko, łącznie ze zbawieniem, od nas tylko zależy. Zabłądziliśmy żywieni fałszywym przekonaniem, że niebo zdobywa się poprzez bycie dobrym, szlachetnym człowiekiem. Straciliśmy wiarę w jedyną osobę, która może nas podnieść z upadku, Zapomnieliśmy o Chrystusie i pozostał nam tylko ten z obrazka. Bez Chrystusa nawet najbardziej szlachetny człowiek jest pogrążony w ciemności i nie ma dla niego ratunku dopóki nie spotka… Pewnego dnia. Choćby we śnie. Jezusa z Nazaretu.
Zgubiliśmy Jezusa koncentrując się na obrzędach religijnych, które zasłaniają nam Jego oblicze. A przecież wystarczy spojrzeć z miłością na drugiego człowieka, by je rozpoznać. Wystarczy dać kawałek chleba głodnemu i szklankę wody spragnionemu, opatrzyć rany i podźwignąć zrezygnowanego. Coraz rzadziej patrzymy na ludzi, a coraz częściej na ołtarz. Nic dziwnego, że chcemy postawić na nim tron i ukoronować tandetną koroną imitację Króla Wszechświata.

Stęskniliśmy się za Chrystusem
Potrzebujemy ekumenicznej odnowy, ponownego odkrycia bóstwa Chrystusa, który przychodzi ze swoją miłością do każdego. Wystarczy otworzyć przed nim umysł i serce. Stęskniliśmy się za prawdziwym Chrystusem. Brakuje nam Go. Stąd zdesperowane i niedorzeczne pomysły na ogromnej wielkości posągi, które mają zrekompensować ten brak. Dopóki religia chrześcijańska będzie postrzegana we współczesnej kulturze jedynie jako kanon przekonań dotyczących istnienia Boga i zasad moralnych, coraz mniej miejsca będzie w Kościele dla Chrystusa. Coraz większa będzie pokusa, by intronizować Jego imitacje.
Nie mamy takiej władzy, by uczynić Chrystusa królem na naszą modłę. Jezus jest władcą królestwa nie z tego świata, królem służącym do stołu swoim podwładnym, a nie siedzącym na tronie. Nie ubierajmy go w fatałaszki ziemskich władców. Nie wciskajmy mu na głowę korony wysadzanej diamentami. On ma już swoją koronę z kolcami cierniowymi. A jego tronem będzie zawsze krzyż.
Przywróćmy Chrystusowi właściwą przestrzeń w rozmowach o religii. Nie bójmy się stawiać go w centrum dialogu międzyreligijnego i wszelkich rozważań o zbieżności nauki z wiarą. Marginalizując Jezusa, który oddał za nas życie, ryzykujemy, że pogubieni ludzie, tacy jak pan z gaśnicą, pomylą go z Dionizosem czy inną mityczną postacią, albo ukoronują przypadkowego pluszaka.

Autor: Wojciech Żmudziński SJ

 

Skip to content