Polska dla Polaków

Polska dla Polaków, ziemia dla ziemniaków, a księża na księżyc!

Jakub Kołacz SJ 7 lipca 2025, 10:00 źródło: https://deon.pl/

Frazesy, banały, obietnice bez pokrycia wciąż je uwielbiamy, choć zupełnie nic nam nie dają. No bo spójrzmy. Miało być tak pięknie: wojna miała się skończyć następnego dnia, ludzie mieli przestać emigrować i szczęśliwie klepać biedę w swoich lepiankach, lato miało być leniwe, słoneczne i umiarkowanie ciepłe, a Kościół miał stać się tak transparentny, że aż przezroczysty. Tymczasem wojny zamiast się kończyć – wybuchają; emigrantów jest tylu, że nawet w Unii zamyka się granice. A Kościół – oceńcie sami.

W pułapce stereotypów, czyli „szufladkowanie” rzeczywistości
Jeden z etapów mojej jezuickiej formacji odbywałem na Filipinach. Tam wybory odbywają się co trzy lata, a towarzyszy temu taki sam bałagan, jak w każdej innej demokracji. Ludzie śmieją się, że po wygranych zwycięzcy przez pierwszy rok skupiają się na zagarnięciu jak najwięcej pieniędzy, żeby spłacić długi zaciągnięte na kampanię; w drugim roku dają zarobić rodzinie, a dopiero ostatni rok służy temu, żeby coś zrobić dla wyborców, którzy zresztą za chwilę ponownie mają iść do urn. W naszej zwariowanej części świata jak na średniowiecznym targu też niedawno zachwalano swoje „towary”, nie zwracając uwagi na to, czy ten, kto obiecywał, był w ogóle w stanie spełnić obietnicę (bo przecież „cóż szkodzi obiecać?”). Przy okazji grano na najgorszych emocjach, pogłębiając podziały na „nas dobrych” oraz „ich złych”. Rzeczywistość jednak okazała się bardziej złożona i o ironio, okazuje się, że jedyną stabilną politykę oferuje się jedynie za wschodnią granicą, konsekwentnie dążąc do zniszczenia tej części świata.
Czy zwykły człowiek musi dać się nabrać i wspierać ten proces szufladkowania rzeczywistości? A może chodzi o to, żeby poczuł się zagubiony, zdystansował się od wszystkiego i po prostu nie przeszkadzał?

W poszukiwaniu stałego lądu
Zaraz na początku Starego Testamentu czytamy – mam nadzieję, że wszyscy wiedzą, o czym piszę – że Bóg wybrał sobie na własność naród, który wiernie wspierał, także w jego „politycznej karierze”, praktycznie nie oglądając się na los innych ludzi. Czy taka była prawda? Na pewno taka jest „narracja”, napisana z perspektywy starożytnego Izraela. Prawdę mówiąc, tym „wyborem” własnego narodu Bóg tylko dołożył sobie problemów: tamci nigdy nie byli ani wierni, ani nawet wdzięczni. Potrzeba więc było naprawdę Boskiej cierpliwości, aby zdania nie zmienić i stać przy tych buntownikach, którzy zamiast stać przy Bogu, woleli „cudzołożyć” z innymi bóstwami. Zawsze jednak zastanawiało mnie, jak opowiadanie o uwolnieniu z Egiptu czytają sami Egipcjanie – to fakt, że ich przodkowie byli dla Izraelitów nieco okrutni, ale chyba niełatwo czyta się opowiadanie o tym, że Bóg, który cię stworzył, chce cię zgubić…
Tak to już jest, że wszyscy – i ci lepsi, i ci gorsi – potrzebujemy jakiegoś stałego oparcia, pewnego fundamentu, skały. I jak się wydaje, taką skałą powinien być Kościół. Jednak nie ze względu na samych duszpasterzy, ale na Boga.
Ostatnio jednak i Kościołowi obrywa się niemało. I to nie tylko za likwidację KAI-u, bo tu prawda jest gdzieś pośrodku, ale bardziej za „zdymisjonowanie” Prymasa z ważnej funkcji związanej z procesem oczyszczenia Kościoła z zaniedbań wobec bezbronnych. Cała sprawa ma swe oficjalne tłumaczenie, ale wielu tej argumentacji nie ufa. Cóż to tak samo jak z ubóstwem – zawsze uważałem, że jeśli musimy dopiero „wytłumaczyć”, na czym ono polega (daj Boże, żeby nie pokrętnie tłumaczyć), to znaczy, że w praktyce temat wymyka nam się spod kontroli. Ze skały robi się trochę grząski piasek. A może to, że Kościół powinien być „przejrzysty”, to też jest frazes? Podobnie jak ten, że „Bóg za złe karze”, a księża „mają się modlić i nie interesować się niczym więcej”…

Czułość – koło ratunkowe dla duszy
Zawsze twierdziłem, że nie interesuje mnie, czy Kościół będzie określany jako „prawicowy”, „lewicowy” czy „Łagiewnicki” – najważniejsze, żeby był „myślący” i „współczujący” (i w ten sposób będzie angażował i rozum, i serce). Może więc – w obronie przed rzeczywistością zaklętą we frazesach – warto przypomnieć sobie o jednej ważnej wskazówce Franciszka, której udzielił nam niedawno, pod sam koniec życia?
Pamiętamy jego ostatnią encyklikę, dość trudną, ale ważną – o Sercu Boga i jego miłości do człowieka. W tym dokumencie papież zwrócił uwagę na bardzo prozaiczną sprawę, w której na pierwszy rzut oka trudno szukać wielkiej teologicznej głębi: na czułość. Franciszek zaproponował, aby przypomnieć sobie drobne, miłe doświadczenia z dzieciństwa: smażenie wraz z babcią chruścików, zasuszony między kartkami książki kwiatuszek, ptaszka, który wypadł z gniazda i wiele innych. To dzięki czułości jesteśmy w stanie zobaczyć coś, co jest na wyciągnięcie ręki, ale co jest trudno uchwytne. Franciszek podkreśla, że czułość wymyka się sztucznej inteligencji i nigdy nie da się zamienić w żaden algorytm. A ja dodałbym, że czułość wymyka się nie tylko sztucznej inteligencji, ale też pustce po inteligencji tej naturalnej – a na tę chorobę cierpią ci, którzy świat porządkują za pomocą frazesów: obojętnie, czy wykrzykują je w mediach, czy chłoną je do swych dusz, a potem bezmyślnie postępując, według nich kształtują swe życie.

Autor: Jakub Kołacz SJ

Przejdź do treści