Proście, szukajcie i kołaczcie

ks. Mateusz Tarczyński 27 lipca 2025, 10:19 źródło: https://deon.pl/

Przez słowo Boże jesteśmy dziś poprowadzeni w sam środek rozmowy człowieka ze Stwórcą. Widzimy Abrahama, który wyznaje: „jestem pyłem i prochem” (Rdz 18,27), a jednak śmie rozmawiać z Panem wszechświata. Prosi o ocalenie miasta ze względu na pięćdziesięciu, potem czterdziestu pięciu, czterdziestu, trzydziestu, dwudziestu, wreszcie dziesięciu sprawiedliwych i słyszy: „Nie zniszczę przez wzgląd na tych dziesięciu” (Rdz 18,32). Abraham nie tyle negocjuje, ile bada głębokość Serca Boga i odkrywa, że ta głębokość nie ma dna. Gdyby zapytał o jednego sprawiedliwego, odpowiedź prawdopodobnie brzmiałaby tak samo. Najważniejsze jednak jest to, co dzieje się we wnętrzu Abrahama: z każdym kolejnym pytaniem uczy się odwagi stawania twarzą w twarz z Miłością.
Ten starotestamentalny dialog uświadamia nam, że Bóg nie wzbrania się przed naszymi pytaniami, wątpliwościami czy targowaniem. On pragnie więzi, która nie rodzi się w milczeniu pełnym lęku i zastanawiania się, czy w ogóle można się odezwać, lecz w szczerej wymianie serc. Kilkaset lat później Paweł Apostoł dopowie w Liście do Kolosan, dokąd prowadzi logika tej więzi: „Darował nam wszystkie występki, skreślił zapis dłużny, przygniatający nas nakazami” (Kol 2,13-14). Kiedy patrzymy na krzyż, widzimy, że targowanie się Abrahama z Bogiem ma swoją kulminację w ukrzyżowanym Synu. Tam Bóg nie tylko obiecuje oszczędzić jedno czy dwa miasta – On decyduje się umrzeć, by ocalić każdego mieszkańca świata. Miłość posuwa się do granic sięgających poza horyzont, powtarzając: „Choćby miał to być tylko jeden człowiek, oddam swoje życie za niego, aby żył wiecznie”.
Dopełnienie tego obrazu znajdujemy w Ewangelii. Uczniowie proszą: „Panie, naucz nas modlić się, tak jak i Jan nauczył swoich uczniów” (Łk 11,1), a Jezus podaje im słowa modlitwy „Ojcze nasz”. Ponadto dodaje zachętę: „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a zostanie wam otworzone” (Łk 11,9). Nie chodzi o trzy magiczne kroki do sukcesu, lecz o drogę dziecka, które wie, że może przyjść do Ojca z każdą sprawą i o każdej porze. Proszenie rozszerza serce, szukanie wyprowadza z wygodnych schematów, kołatanie uczy wytrwałości. Każde z tych działań sprawia, że modlitwa staje się drogą pogłębiania relacji z Bogiem, a nie jedynie odczytywaniem listy życzeń.
I właśnie tutaj chciałbym nawiązać do stwierdzenia, które usłyszałem od znajomej po śmierci znanej aktorki kabaretowej. Powiedziała mi, chyba bez wyrzutu, a raczej z wielkim smutkiem: „To dowód na to, że Boga nie ma. Bo dlaczego zabrał z tego świata tak dobrą osobę?”. Trudno nie zrozumieć tego wewnętrznego krzyku, tej niezgody na śmierć. Często miarą Bożego błogosławieństwa jest dla nas jest długość życia, doświadczonego dobra czy też odczuwanego zadowolenia. Tymczasem Boża miara jest inna – On patrzy z perspektywy wieczności. Jeśli wpuścimy tę perspektywę do naszego proszenia, szukania i kołatania, to zobaczymy, że modlitwa nie służy zdobyciu chwilowego komfortu, lecz otwiera nas na horyzont, w którym śmierć jest bramą, a nie murem nie do przejścia, odgradzającym żywych od zmarłych. Wtedy nawet łzy mogą stać się modlitwą. Kiedy niesiemy je z wiarą przed Boga, powoli uczymy się pytać: „Panie, a jak Ty patrzysz na tę smutną i trudną historię?”.
Abraham przechodził podobną drogę. Zaczynał od lęku, że sprawiedliwi zginą wraz z grzesznikami, a kończył przekonaniem, że Bogu zależy na każdym. Psalmista potwierdza tę prawdę słowami: „Będę Cię sławił, Panie, z całego serca, bo usłyszałeś słowa ust moich” (Ps 138,1). To nie oznacza, że zapomnimy o cierpieniu, że przestaniemy na nie zwracać uwagę. Wręcz przeciwnie, przeżyjemy to inaczej. Człowiek wdzięczności widzi w historii własnego życia punkty, w których Bóg już ocalił, uleczył i podniósł. Dlatego potrafi w środku trudnej nocy powtarzać: „Będę Cię sławił, Panie”, nawet jeśli jego łzy jeszcze nie wyschły.
A co, gdy cisza ze strony Boga trwa długo? Jezus opowiada historię natrętnego przyjaciela, który stuka do drzwi o północy, i kwituje ją słowami: „Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje” (Łk 11,8). Kluczowe jest stwierdzenie: „ile potrzebuje”. Bóg nie zawsze daje to, czego chcę, ale zawsze daje to, czego naprawdę potrzebuję – nawet jeśli ja pojmuję to dopiero po latach. Jest bowiem Ojcem, który kształtuje serce, pozwalając mu dorosnąć do daru. Nie zapominajmy, że gospodarzem domu w Jezusowej przypowieści jest przyjaciel – natręctwo prośby nie jest więc obrazą, gdy osoby łączy tak głęboka relacja.
W tym kontekście można też odkryć głębsze znaczenie sakramentów. Eucharystia przypomina scenę z Księgi Rodzaju – kapłan, podnosząc kielich, w pewnym sensie powtarza wołanie Abrahama: „Może jeszcze jedna dusza, Panie?”. A Bóg odpowiada przez Chrystusa: „To jest moja Krew za was i za wielu wylana”. Właśnie dlatego Kościół zaprasza nas do częstej Komunii. Jak ciało potrzebuje codziennego chleba, tak duch potrzebuje Chleba żywego, by pamiętać o swoim przeznaczeniu. Kto karmi się Ciałem Chrystusa, nosi w sobie Bożą logikę: ratować każdego, kochać aż po krzyż, ufać obietnicy przyszłej nieśmiertelności. Sakramenty są miejscem, w którym serce uczy się patrzeć na świat jak Ojciec.
Lubię porównywać tę drogę do górskiej wspinaczki. Dopóki patrzę tylko pod nogi, droga wydaje się dłużyć, a każdy kolejna skała staje się coraz trudniejsza do pokonania. Gdy jednak podniosę oczy ku szczytowi, to co prawda kamienie nie znikają, ale przestają być uciążliwością – wiem, dokąd idę. Tak działa potrójna zachęta Jezusa: proście, szukajcie, kołaczcie. Kto wędruje tą ścieżką, uczy się pragnąć nie tyle prezentów, ile obecności Dawcy.
Przypomina mi się krótka rozmowa z pewnym młodym mężczyzną, który wyznał: „Od ponad roku modlę się o to, żebym znalazł dziewczynę – i nic!”. Zapytałem wtedy: „A czy czegoś nauczyła cię ta trudna, uporczywa modlitwa?”. Po chwili milczenia stwierdził szczerze: „Zrozumiałem, że boję się zaangażować w związek, bo nie wierzę, że ktoś mógłby mnie pokochać”. Nie dostał tego, o czym marzył, ale dostał lustro, w którym zobaczył prawdę o sobie. To jest właśnie pedagogika Ojca – zanim wręczy dar, przygotowuje serce człowieka na jego przyjęcie.

Autor: ks. Mateusz Tarczyński

 

Przejdź do treści