Razem
ks. Mateusz Tarczyński 29 września 2024, 09:13 źródło: https://deon.pl/
Chwilę po tym, jak pokłócili się między sobą o to, kto z nich jest największy, Apostołowie muszą zmierzyć się z kolejnym ważnym tematem. Tym razem pojawia się problem stosunku do „innych”: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zaczęliśmy mu zabraniać, bo nie chodzi z nami” (Mk 9,38). Odpowiedź Jezusa jest jasna i jednoznaczna: „Przestańcie zabraniać mu, bo nikt, kto uczyni cud w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9,39-40).
W pierwszym czytaniu widzimy lęk niektórych ludzi o to, że Mojżesz, który jest już zmęczony dźwiganiem ciężaru troski o powierzony mu lud, straci swój autorytet. Owszem, zostało wybranych siedemdziesięciu starszych, na których spoczął Duch Pański, odciążając Mojżesza i czyniąc w tych mężach potrzebną mu pomoc. Wydarzyło się jednak coś, co zaskoczyło wszystkich, bo było nieplanowane i dokonało się poza kontrolą: „Dwóch mężów pozostało w obozie. Jeden nazywał się Eldad, a drugi Medad. Na nich też zstąpił duch, bo należeli do wezwanych, tylko nie przyszli do namiotu. Wpadli więc w obozie w uniesienie prorockie” (Lb 11,26). Zadziwia to, że Pan kazał zebrać Mojżeszowi siedemdziesięciu mężów cieszących się poważaniem wśród ludu. I Mojżesz to polecenie wypełnia – przyprowadza ich do Namiotu Spotkania dokładnie w takiej liczbie. Okazuje się jednak, że Bóg wybrał sobie jeszcze dwóch innych, których wezwał poza tą określoną liczbą.
I stąd pewnie to całe zamieszanie połączone z obawą o to, że coś chyba poszło nie tak – to nie było planowane, więc co z tym „fantem” zrobić? „Jozue, syn Nuna, który od młodości swojej był w służbie Mojżesza, zabrał głos i rzekł: «Mojżeszu, panie mój, zabroń im!»” (Lb 11,28). Tyle, że sam Mojżesz nie boi się o to, że utraci swój autorytet, nie boi się, że Bóg wymyka się spod kontroli. Problem mają z tym inni, którzy widzieli w nim proroka, pośrednika pomiędzy Bogiem a ludem, czyniąc go w swoich sercach może nawet kolejnym „złotym cielcem”. Owszem, taka postawa sprawiała, że czuli się przez to bezpiecznie i stabilnie – przez Mojżesza przemawia Pan. To bardzo wygodna postawa, bo nie trzeba już szukać Boga i nasłuchiwać Jego głosu. On jest tu i tu, przemawia w ten i nie inny sposób, przez tego konkretnego człowieka. Ale Bóg objawia się w tej sytuacji jako zaskakujący i niedający się okiełznać ludzkimi ramami, jako wymykający się ludzkiej kontroli i nieograniczony niczym w swoim działaniu.
Mojżesz to dostrzega i wychwala Pana w tej nowej sytuacji: „Czyż zazdrosny jesteś o mnie? Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha!” (Lb 11,29). Bóg lubi być szukany, a może lepiej i bardziej właściwie byłoby powiedzieć, że lubi być odnajdywany w nowych miejscach, w nowych sytuacjach i w kolejnych osobach, przez które działa. A wymyka się człowiekowi po to, żeby ten odkrywał wielkość i zasięg Jego działania, zadziwiając się Jego wyobraźnią, rozmachem i wewnętrznym bogactwem, które odkryć można w tym, co stworzone, a zwłaszcza w człowieku ulepionym na Jego obraz i podobieństwo.
Czegoś podobnego, jak sytuacja opisana w Księdze Liczb, doświadczają Apostołowie, kiedy odkrywają, że ktoś inny, spoza ich grupy wybranych Dwunastu, również działa, powołując się na imię Jezusa. Są tym zdziwieni i wręcz zszokowani – jakże to tak, przecież tak nie może być! Wyobrażam sobie, że pojawia się w nich zmieszanie i zagubienie, bo czuli się tak ważni w oczach innych, idąc za Nauczycielem przez kolejne miejscowości. Rozgłos, jaki zyskiwał Jezus, ta sława i rozpoznawalność, które coraz bardziej dawały się im wszystkim we znaki, zaczynają ich trochę pociągać, odciągając zarazem od istoty przebywania z Jezusem. Stąd najpierw wewnętrzne spory Apostołów o to, kto jest najważniejszy, i ważna nauka Mistrza o tym, że mają sobie wzajemnie służyć, a nie bić się między sobą o władzę.
A teraz kolejna próba, w której zmierzyć się muszą z sytuacją odkrycia, że nie mają Jezusa pod kontrolą – że to Bóg, który działa jak chce i kiedy chce, i przez kogo tylko zapragnie. To ich odkrycie jest ważne, sami chyba nawet w tym momencie nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo. Póki co widzą w tym zagrożenie dla swojej „pozycji” Apostoła. Ale to tak naprawdę jest odkrycie, że Jezus jest rzeczywiście Mesjaszem, Synem Bożym, a nie tylko kolejnym z proroków czy nauczycieli. To sam Bóg, który stał się człowiekiem – tym konkretnym: Jezusem z Nazaretu, za którym poszli, zmieniając swoje dotychczasowe życie, i któremu zaufali.
Kiedy patrzymy na Apostołów, którzy muszą poukładać sobie swoją relację do ludzi spoza ich „grupki”, możemy w tym dostrzec wyzwanie dla nas dzisiaj, dla naszego Kościoła. I jest to wyzwanie, od którego nie możemy uciec. Możemy próbować uciekać, ale mu nie umkniemy, bo jeśli tego nie poukładamy w sobie, to w relacji z Jezusem zatrzymamy się w miejscu. Jest to wyzwanie, które ma poszerzyć nasze serce poprzez zachwyt nad nieogarnionym działaniem Boga. Warto więc zadać sobie kilka pytań i spróbować poszukać odpowiedzi. Może wcale nie będzie o nie tak łatwo. Być może też te odpowiedzi nie będą dla mnie łatwe do przyjęcia, bo obnażą moje braki.
Jaki jest mój stosunek do tych, którzy w Kościele różnią się ode mnie, bo należą do wspólnot, których „nie czuję”? Czy odmawiam im racji i prawa do wyrażania wiary w odmienny sposób? A jaki jest mój stosunek do tych, którzy są poza Kościołem i na swój sposób szukają Jezusa – i być może odnajdują Go gdzieś poza ramami, w których sam na co dzień się poruszam? Dlaczego nie odnajdują Go w „naszym” Kościele? Nie bez przyczyny Jezus chwilę po tym, jak uczniowie burzą się na „innych”, zaczyna mówić o grzechach – bo to one są powodem, dla którego trudniej dostrzec Chrystusa wśród tych, którzy powołują się na Jego święte imię, będąc tak bardzo nieświętymi: „Jeśli zatem twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; (…) I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; (…) Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je” (Mk 9,43.45.47).
Jestem zafascynowany tym, co od jakiegoś czasu, powoli i po cichu, dokonuje się w „moim” lokalnym Kościele. Od jakiegoś czasu oddolnie wokół Festiwalu dla Życia, który odbywa się w czerwcu, gromadzą się ludzie z różnych wspólnot, by razem działać – nie dla jednorazowego wydarzenia, ale dla długofalowej współpracy, a przede wszystkim dla Ewangelii, którą głosimy wtedy, gdy potrafimy się kochać, różniąc się od siebie. Do tego w miniony weekend po raz kolejny odbyło się ewangelizacyjno-uwielbieniowe wydarzenie „wSTAŃiSŁAW”, którego tegoroczny temat był znamienny: „Together”. Poruszono ważny temat jedności w różnorodności, jedności ponad podziałami i ambicjami. Płynąca w niebo wspólna modlitwa o to, by potrafić być razem w jednym Kościele, który tak bardzo jest podzielony, była nie tylko czymś wzruszającym, ale przede wszystkim dającym do myślenia, czy na co dzień robię cokolwiek, by to pragnienie mogło się zrealizować.
Byliśmy zebrani razem – w jedno Imię, przyzywając jednego Ducha. W jednym Kościele, choć z odmienną wrażliwością. Padający na kolana przed Najświętszym Sakramentem i stojący przed Panem z wyciągniętymi rękami. Idący w jednym kierunku, choć różnymi ścieżkami. I to było piękne. Miłość zaczyna się wtedy, kiedy jest się razem. Szukajmy powodów i okazji do tego, by być razem, a nie przeszkód, które by to uniemożliwiały.
Autor: ks. Mateusz Tarczyński