Przejdź do treści

Sede vacante

Sede vacante: czas żałoby, nadziei i opowiadania bzdur

Jakub Kołacz SJ 1 maja 2025, 07:00 źródło: https://deon.pl/

Sede vacante, czyli czas „pustego tronu”, już po kilku dniach przestaje być czasem pustki i płaczu, ale intensywnych działań, których zwieńczeniem jest konklawe i wybór papieża. Pomijając całą „widowiskową” stronę tego wydarzenia – bo nie ma co udawać, jest to także spektakl – jego przygotowanie wymaga wiele pracy. Ale to właśnie dlatego czas ten nie jest okresem żałoby, ale nadziei – ale także czasem opowiadania kompletnych bzdur. I na nieszczęście to właśnie nimi ludzie interesują się najbardziej.

Najpierw jest czas żałoby
Niewątpliwie Pan Bóg wyświadczył Franciszkowi wielką łaskę, zabierając go po zaledwie parutygodniowej chorobie. Nie mieliśmy wprawdzie okazji, aby towarzyszyć papieżowi w jego agonii, która zawsze jest wzruszającym przeżyciem, ale też Franciszek uniknął takiego okresu, w którym sam męczyłby się z własną niedołężnością, Watykan długo musiałby udawać, że „wszystko toczy się normalnie”, a ludzie mieliby czas na to, żeby cierpienie papieża im spowszedniało i zaczęliby niecierpliwie czekać, kiedy „to wszystko się skończy”. Franciszek umarł nagle. Właściwie wtedy, gdy lekarze zaczęli nas uspokajać, że… będzie żył, a my sami ucieszyliśmy się, widząc go dzień wcześniej na placu św. Piotra.
Smutno zrobiło się w ten drugi dzień Wielkanocy, zwłaszcza tym, którzy papieża kochali. Ale ponieważ śmierć jest czymś, czego do końca nie ogarniamy, wtedy milkną nawet ci, którzy normalnie o tym kimś nie mają nic dobrego do powiedzenia. Dzieje się tak choćby z szacunku do tych, którzy przeżywają żałobę. Ponieważ jednak Internet w naszych czasach dał możliwość anonimowego wyładowywania własnych frustracji – i wygłupiania się na własne życzenie – wielu, wbrew logice, z tej możliwości skorzystało. Jednak dla większości ludzi, i to niekoniecznie wierzących, śmierć papieża Franciszka była smutnym czasem żałoby. Był dobrym człowiekiem…

Życie nie znosi pustki
Prawdę powiedziawszy, sam Watykan nie pozostawia wiele czasu na żałobę po zmarłym papieżu. Śmierć biskupa Rzymu jest dla wszystkich kardynałów na świecie wezwaniem nie do płaczu, ale do przyjazdu w Watykanu: po pierwsze na pogrzeb, a po drugie na rozpoczynające się wkrótce konklawe, a po trzecie po to, aby zanim papież zostanie wybrany, mogli zarządzać bieżącymi sprawami Kościoła. Bo to właśnie kolegium kardynałów w tym czasie załatwia wszystkie bieżące sprawy i nikt nie może go w tym zastąpić. W rzeczywistości jednak w znacznej mierze ogranicza się do przygotowań do konklawe, tego wielkiego spektaklu o zasięgu światowym. Przygotowania do konklawe to także nieformalne spotkania i rozmowy między kardynałami, którzy muszą nie tylko przygotować cały ten ceremoniał, ale także mniej więcej wiedzieć, na kogo mogą oddać swe głosy. To, co w powszechnym odbiorze budzi tyle niezdrowego zainteresowania i emocji, w rzeczywistości jest procesem absolutnie niezbędnym. I choć czasami w samym kolegium kardynalskim zdarzają się tarcia, a nawet „liczenie szabel”, choć ścierają się różne frakcje, to trudno sobie wyobrazić wybór z pominięciem tego etapu. Kardynałowie muszą dokonać szybkiej analizy sytuacji, w jakiej obecnie znajduje się Kościół, poznać aktualne wyzwania, przed jakimi stanął, no i w końcu zobaczyć, który z nich byłby w stanie tym wyzwaniom sprostać. Zatem choć konklawe jest jednym z tych momentów w życiu Kościoła, w którym kluczową rolę odgrywa Tradycja, to właśnie wtedy jak nigdy ważne jest, aby to szacowne grono nie utknęło w getcie przeszłości, ale odważnie spojrzało w przyszłość. Aby to było możliwe, kardynałowie – po prostu – muszą się naradzić. I to właśnie dlatego obrad nie rozpoczyna się bezpośrednio po pogrzebie papieża, ale kilka-kilkanaście dni później.

Kiedy w Watykanie ciężko pracują, cały świat dobrze się bawi
Ktoś bardzo trafnie zauważył, że w spektaklu trwającym od śmierci papieża do wyboru jego następcy udział bierze cały świat, każdy na swój sposób jest tu aktorem, ale niestety, nikt nie zna scenariusza tego dramatu – odgrywamy więc swe kwestie na wyczucie. Dziś, dzięki mediom, nie dość że wszystko śledzimy sytuację na bieżąco, to jeszcze staramy się sami tę rzeczywistość – według własnego uznania – kreować. Ludzie, nawet kompletnie niezwiązani z Kościołem, interesują się każdym dla nich tajemniczym gestem i wypowiadają się tak, jakby naprawdę wiedzieli, o czym mówią. Czas od śmierci papieża to czas domorosłych „ekspertów”, którzy starają się wykorzystać swoje pięć minut. Już chwilę po śmierci Franciszka słyszeliśmy wypowiedzi naprędce wyszukanych „specjalistów”, wielu w koloratkach, bezwstydnie głoszących banały, którymi karmiły się tłumy. Dokonywano pospiesznych analiz właśnie zakończonego pontyfikatu, a przy tym wygłaszano sądy i opinie żenujące w swej treści. Rzecznik jednej w kurii biskupich nieskładnie opowiadał w telewizji o lęku Franciszka, jaki towarzyszył mu podczas podróży do Polski, bo przecież „jest to ziemia jego wielkiego poprzednika Jana Pawła”, kto tylko mógł, wyszukiwał swoje fotografie z papieżem, zaczęto snuć domysły na temat tego, kto jest papabile, nawet nasz prezydent udzielił skromnych wskazówek kardynałom, że powinni wybrać człowieka „duchowego”. Niektórzy szybko zorientowali się, że zagalopowali się w tym wyrażaniu żalu po śmierci Franciszka i stali się za mało dyplomatyczni, usiłowali więc „cofnąć czas” – np. MSZ Izraela, parę godzin po reakcji na wiadomość o śmierci, przypominało sobie, że przecież Franciszek jednoznacznie potępiał masakrę w Gazie, szybko więc wycofano sympatyczny, emocjonalny wpis, wyrażający żal po jego odejściu, pozostawiając wyłącznie lakoniczne kondolencje, w dodatku nie wiadomo, do kogo skierowane. Jakby tego było za mało, z braku innych newsów, już następnego dnia niektórzy zaczęli zastanawiać się, czy do stwierdzenia zgonu papieża wciąż używa się sławnego złotego młoteczka albo czy pierścień Rybaka rzeczywiście został zniszczony. Cóż, świat, w jakim żyjemy, uwielbia pląsać na grobach.
Tymczasem w Watykanie trwają narady kardynałów. I choć rzeczywiście dobrze jest, że konklawe nie zaczyna się zaraz po śmierci papieża, bo dzięki temu kardynałowie mogą się naradzić, to z drugiej strony dobrze, że z jego rozpoczęciem nie czeka się zbyt długo. W przeciwnym razie aż trudno sobie wyobrazić, czym – w oczekiwaniu na biały dym nad Kaplicą Sykstyńską – zajęłyby się media.

Autor: Jakub Kołacz SJ