Wartość, której nie zje rdza ani inflacja

ks. Mateusz Tarczyński 3 sierpnia 2025, 09:02 źródło: https://deon.pl/

Z ust Jezusa wychodzi dzisiaj bardzo stanowcze i jasne ostrzeżenie: „Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś ma wszystkiego w nadmiarze, to życie jego nie zależy od jego mienia” (Łk 12, 15). Mistrz z Nazaretu mówi to wprost, nie owija w bawełnę, nie ubiera w piękne słowa. On wie i widzi to konkretnie, choćby w słowach „kogoś z tłumu”, jak łatwo serce człowieka przykleja się do rzeczy materialnych i jak szybko wówczas gaśnie w nim życie.
Paweł Apostoł dopowiada jeszcze mocniej: „Zadajcie więc śmierć temu, co przyziemne w członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy i chciwości, bo ona jest bałwochwalstwem” (Kol 3, 5). Gdy coś, co miało być darem czy też narzędziem, staje się fundamentem poczucia własnej wartości, zajmuje miejsce Boga. Wielu ludzi mierzy siebie metrami kwadratowymi mieszkania, marką auta albo też liczbą followersów w mediach społecznościowych. To też jest bałwochwalstwo. Godność człowieka płynie z faktu, że jest dzieckiem Boga, a nie z tego, co posiada. Źle ulokowane poczucie wartości wciąga w niekończący się i wykańczający wyścig o to, żeby mieć wciąż więcej. A tam, gdzie zaczyna się wyścig, kończy się braterstwo.
Pierwsze czytanie przypomina znany refren: „Marność nad marnościami, powiada Kohelet, marność nad marnościami – wszystko jest marnością” (Koh 1, 2). Kohelet zauważa niesprawiedliwość, w której jeden pracuje, a drugi korzysta: „To także jest marność i wielkie zło” (Koh 2, 21). Bez wiary w niebo te słowa brzmią jak kapitulacja. Ale Kohelet nie zaprasza do bierności, do poddania się. Woła o trzeźwość serca, mówiąc: „Nie stawiaj wszystkiego na doczesność, bo ona szybko przeminie”. Psalmista podejmuje temat i podaje swego rodzaju lekarstwo na serce zbyt mocno zanurzone w tym, co tu i teraz: „Naucz nas liczyć dni nasze, byśmy zdobyli mądrość serca” (Ps 90, 12). Liczyć dni to pamiętać, że każdy jest niepowtarzalny i że kiedyś nadejdzie ten ostatni. Kto o tym pamięta, nie buduje tożsamości na ulotnym piasku rzeczy z tego świata, lecz na skale relacji z Bogiem. Dalej psalmista modli się: „Nasyć nas o świcie swoją łaską, abyśmy przez wszystkie dni nasze mogli się radować i cieszyć” (Ps 90, 14). Łaska budzi do życia i daje spokojne spojrzenie na majątek. Człowiek sycony łaską używa rzeczy jako narzędzi, a nie oddaje im czci.
Apostoł Narodów prowadzi tę myśl dalej: „Jeśli razem z Chrystusem powstaliście z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus, zasiadający po prawicy Boga” (Kol 3, 1). Ten fragment z Listu do Kolosan słyszymy także w Niedzielę Wielkanocną. To nie przypadek: „Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi” (Kol 3, 2). Zmartwychwstały Pan przypomina, że droga ucznia to droga „odwiązania” od rzeczy przemijalnych, by serce mogło oddychać wolnością. Zmartwychwstanie nie odrywa nas od ziemi. Ono uwalnia od przymusu udowadniania własnej wartości rzeczami. Kto wierzy, że dzięki Chrystusowi ma w sobie życie silniejsze od śmierci, nie musi chwytać wszystkiego, co błyszczy na wystawie, przyciągając uwagę i rodząc pożądanie.
W tej perspektywie słuchamy przypowieści o zamożnym gospodarzu. „Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe moje zboże i dobra” (Łk 12, 18) – mówi człowiek, któremu w interesie się poszczęściło. Jego plan brzmi dość rozsądnie. Jezus nie krytykuje jego roztropności, lecz pokazuje ślepotę serca, które o tym wszystkim, co posiada, mówi wyłącznie „moje”. Dlatego Bóg zadaje temu człowiekowi jedno pytanie: „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, co przygotowałeś?” (Łk 12, 20). Ten jednak milczy, bo nigdy nie spojrzał dalej niż na własne podwórko. Konkluzja Jezusa jest prosta i zarazem przestrzegająca: „Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty u Boga” (Łk 12, 21). Ta przypowieść odsłania także iluzję kontroli. Bohater wierzy, że pełne spichlerze zagwarantują mu spokój i bezpieczeństwo. Nie zauważa, że nie ma przecież wpływu na długość swojego życia. Im wyższy mur, tym większa iluzja bezpieczeństwa. Jezus obnaża ten błąd i proponuje inną logikę: bezpieczeństwo rodzi się z relacji z Bogiem.
Człowiek, który buduje swoje „ja” na posiadaniu, nigdy nie odpocznie. Zawsze znajdzie się ktoś bogatszy lub ktoś lepszy, bo osiągnął w życiu więcej. To nieustanna licytacja. Biblia przypomina: „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy” (1 J 3, 1). To zdanie idzie wbrew naszym przyziemnym rankingom. Miłość Boża daje człowiekowi wartość pewną, której nie zje rdza ani inflacja. Jeśli w to uwierzę, mogę korzystać z rzeczy bez lęku, że wraz z nimi zniknie moje „ja”.
Chciwość niszczy również więzi. Gdy człowiek kurczowo trzyma się swoich planów i dóbr, cierpią jego najbliżsi. Ile małżeństw kłóci się o pieniądze, ile rodzin rozpada się przy podziale spadku? Pragnienie posiadania wciąż więcej i więcej kończy się tym, że to pragnienie zaczyna posiada nas. Dlatego Paweł daje jasne polecenie: „Zadajcie więc śmierć temu, co przyziemne w członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy i chciwości” (Kol 3, 5). Umartwiać nie znaczy krzywdzić siebie. To ćwiczyć serce, by wybrało to, co najważniejsze. Co robić, by mogło się to urzeczywistnić? Pierwsza praktyka to dziękczynienie Bogu za dobro, którego doświadczam. Ono uczy widzieć najpierw to, co już jest, a nie wyłącznie braki i niedostatki. Druga praktyka to dzielenie się z innymi. Chleb smakuje lepiej, kiedy z kimś go łamię. Czyż nie tego właśnie uczy nas Eucharystia? Trzecia przydatna praktyka to wpatrywanie się w Krzyż. Jezus oddał na nim wszystko, całego siebie. I nie stracił przez to swojej wartości, lecz objawił ją w pełni. Krzyż to lustro, w którym mogę się przejrzeć i zobaczyć, ile jestem wart w oczach Boga.
Zwróćmy też uwagę na to, że praktycznie na każdym kroku stykamy się z takim przesłaniem, powtarzanym jak mantra: „Jesteś tyle wart, ile masz, ile możesz pokazać”. Reklamy, którymi jesteśmy osaczeni, ustawiają poprzeczkę coraz wyżej. Wystarczy przewinąć kilka obrazków, by poczuć niepokój: mój dom jest za mały, wakacje za skromne, do tego niemarkowe ubrania i ciało nie dość wyrzeźbione, włosy zaniedbane, a i twarzy przydałyby się jakieś „poprawki”. Ten niepokój karmi handel. Chrześcijanin ma natomiast zatrzymać się i zapytać: kto naprawdę mówi mi, kim jestem? Odpowiedź pada w ciszy modlitwy. Tam Bóg wypowiada swoje „kocham”, nie pytając o to, ile mam na koncie. Ten pokój serca może pomóc odzyskać dobrze przeżyta niedziela – to wykrzyknik Bożej ekonomii zbawienia: odpocznij, popatrz na bliskich, posłuchaj śpiewu ptaków. Kiedy serce zwolni, łatwiej dostrzega, że człowiek jest wartościowy nie dlatego, że zdobywa, lecz dlatego, że otrzymuje.
Na ołtarz eucharystyczny przynosimy chleb i wino, nic więcej. Pan oddaje nam je jako swoje Ciało i Krew. On przyjmuje te nasze skromne i proste dary, przemieniając je w skarb nieba. Kto pozwoli Bogu wejść w spichlerze swojego serca, ten nie będzie potrzebował niczego więcej niż miłości Zbawiciela, która stanie się jego zabezpieczeniem na przyszłość. Życie człowieka nie zależy od tego, co posiada, lecz od relacji z Bogiem, który nazywa każdego z nas swoim dzieckiem. Szukajmy więc tego, co w górze, aby nasze ręce były wolne do pracy, a serca wolne do kochania.

Autor: ks. Mateusz Tarczyński

 

Przejdź do treści