Współziomek – słowo klucz do wielkopostnej praktyki

Agata Rusek 12 marca 2025, 10:21 źródło: https://deon.pl/

U progu Wielkiego Postu Magda Urbańska zachęcała w swoim felietonie (Rewolucyjny Wielki Post), https://deon.pl/kosciol/komentarze/rewolucyjny-wielki-post,3076397 by zapytać Jezusa o to, co powinniśmy w tym konkretnym czasie robić, by się nawrócić. Wracam do tej myśli raz po raz, zwłaszcza gdy codzienna lektura Słowa Bożego prowadzi mnie w obszary, których się nie spodziewałam. Ale może to właśnie dobry przykład „klasyki tematu”, tzn. tego, że jest w nas, wierzących, taka ciągła pokusa, żeby planować swój rozwój duchowy bez pytania Góry o sugestie. Ja przynajmniej co chwila się na takiej fatalnej praktyce łapię.

Kogo słucham?
Taką praktykę można by streścić sformułowaniem: „Słucham Jezusa, ALE…”. Ale w pierwszej kolejności słucham siebie… Zresztą sztuka słuchania (kogokolwiek) powoli zmierza ku dziedzinie sportów ekstremalnych – wymagających odwagi i sporego nakładu pracy, by móc je uprawiać. Kakofonia nieustających dźwięków, komunikatów, opinii i pohukiwań tej czy innej strony tworzy typowy krajobraz foniczny współczesnego człowieka. W tej gęstwinie łatwo wejść w viralowy nurt: „Wypowiedz swoje zdanie”, „Podziel się z nami swoją opinią”, „Opowiedz, co sądzisz na temat tego lub tamtego” i zacząć nadawać komunikaty bez oczekiwania reakcji drugiej strony. Sama niestety często łapię się na tym, że jeszcze zanim ktoś skończy mówić, ja w swojej głowie już formułuję własne zdanie na dany temat. W efekcie nie zawsze jestem w stanie dobrze zrozumieć mojego interlokutora. A jak jeszcze nałożymy na to coraz bardziej jałowe wzorce naszych komunikacyjnych zachowań spowodowane (nad)używaniem smartfonów i internetowych komunikatorów, to okazuje się, że my często nie tylko głosu bliźniego nie słyszymy, lecz nawet swoich własnych wewnętrznych pragnień nie jesteśmy w stanie odczytać! O subtelnych natchnieniach Ducha Świętego, nie wspominając.
Od pierwszych dni Wielkiego Postu z uporem maniaka zaczynam więc każdy dzień prośbą do Ducha Świętego, żeby to On mi pokazywał, co powinnam zrobić, by się nawrócić. Oczywiście nie omieszkuję mu każdorazowo przypomnieć, że ja sobie świetny plan na ten czas przygotowałam, ale ewidentnie nie znajduje on uznania u Góry. Z pokorą przyjmuję więc wszystkie intuicje, które idą w poprzek moim planom i zastanawiam się, gdzie mnie Pan wyprowadza. Jednym z takich Słów, które nie dają mi spokoju, dudnią w sercu i obracają w proch mój misternie opracowany schemat tegorocznego nawracania, jest: współziomek.

Jak trudno pościć w domu
Patrzę na siebie i nie mogę wyjść z zadziwienia, jak łatwo mi przychodzi zachować cierpliwość, łagodność i miłosierdzie dla zupełnie obcych ludzi, a jak trudno skruszyć swoją zatwardziałość w stosunku do własnego dziecka, męża czy rodzica. W pierwszy piątek Wielkiego Postu Izajasz przypomniał nam Słowa Pana Boga: Czyż nie jest raczej postem, który Ja wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić na wolność uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym, do domu wprowadzić biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków (por. Iz 58, 1-9). Te słowa z całą mocą wróciły do mnie, gdy w niedzielny wieczór nasz nastolatek wytrącił mnie tak z równowagi, że w trakcie rozmowy odwróciłam się na pięcie i – by nie odgryźć mu głowy, wyszłam ochłonąć. Wiem, że prawdopodobnie przy moim temperamencie i jego zmęczeniu, była to w tej sytuacji najlepsza z możliwych reakcji. Ale w sumieniu dudniło: „To jest post, to jest wysiłek, to jest realna droga do kruszenia twojego serca – przekroczyć siebie i nie odwrócić się od współziomka”.

W Kościele, który jest moim domem
To słowo wróciło też do mnie w innej konstelacji. Któregoś popołudnia siedzieliśmy z zaprzyjaźnionym młodym księdzem, który dzielił się z nami swoją troską o przyszłość w bardzo materialnym wymiarze. Pokazywał rozmaite aspekty swojej obecnej sytuacji i przejmująco konstatował – „Mam poczucie, że mój Biskup, jako mój ojciec, jest głuchy na moje lęki, odwraca się od nich i zostaję z nimi sam”. Pokusa, by wylać kolejne wiadro pretensji do wyższego duchowieństwa pojawiła się w moim sercu niemal natychmiast. Ale znowu wróciła myśl: „A przecież w Kościele każdy biskup jest twoim współziomkiem. Potrafisz tylko sądzić, czy spróbujesz odwrócić się w ich kierunku i za nich pomodlić?”.
Uwiera, ach, jak uwiera ta myśl, że Pan Jezus prosi do nawrócenia mnie osobiście, a nie „ich”. Jak niewygodne jest to wezwanie, by nie osądzać, tylko w każdym dostrzegać Jego twarz. W każdym – i w biskupie, i w kleryku, i w znanym influencerze, i w sąsiadce, z którą dochodzę się o płot, i w nastoletnim dziecku, i w tym małym, nieodsysalnym bobasie, który sprawia, że nie śpię od trzech dni… To jest jednak ta chrześcijańska super-moc – usłyszeć Jego wezwanie, z Jego pomocą skruszyć swoje zatwardziałe serce i wreszcie POCZUĆ w nim cały wachlarz emocji, który przełoży się na pewność: „Tylko tak warto żyć – w pełni wolności, którą daje nie-ziemska Miłość”.

Autor: Agata Rusek

 

Przejdź do treści