Z kosmosu nie widać granic

Wojciech Żmudziński SJ 18 lipca 2025, 06:10 źródło: https://deon.pl/

Czy młodzi Europejczycy skręcają dziś w prawo, ku nacjonalizmowi, czy raczej pragną być obywatelami świata o lewicowej wrażliwości społecznej?
„Kiedy wygląda się przez okno międzynarodowej stacji kosmicznej, nie widać granic ani państw. Widać jedną, piękną planetę z delikatną atmosferą” – powiedział astronauta Sławosz Uznański-Wiśniewski, który niedawno wrócił na ziemię z orbity okołoziemskiej. Jego słowa brzmią jak komentarz do znanej piosenki Johna Lennona – Imagine: „Wyobraź sobie, że nie ma krajów. […] Wyobraź sobie wszystkich ludzi współdzielących cały świat”.
Słowa polskiego astronauty uzmysłowiły mi, jak wielu młodych ludzi czuje się dzisiaj obywatelami świata. Mimo narastających tendencji nacjonalistycznych, młodzi Europejczycy dzielą się swoim pragnieniem przeniesienia własnych korzeni w inne miejsce niż te, w którym się urodzili. Nie brakuje też zadeklarowanych chrześcijan, dla których pójście za głosem powołania oznacza poszukiwanie przestrzeni, która przemawia do serca, odnalezienie miejsca, w którym będą mogli nadać życiu nowy kierunek i sens. Pisze o tym Valeria Torta w Osservatore Romano z 10 lipca br. w artykule zatytułowanym „Zamieszkiwać świat i nie zgubić się”. Przyznaje, że wyruszenie w przygodę bez granic wymaga odwagi. Czasami trzeba zacząć wszystko od nowa, wyjść poza schematy, zmienić myślenie i przyzwyczajenia, zaryzykować.
Ważną rolę w tym procesie odkrywania własnego powołania odgrywają korzenie, z których młody człowiek wyrasta. Z jednej strony potrzebuje zakorzenienia w kulturze, z której pochodzi, w tradycji rodzinnej, a z drugiej strony głęboko pragnie szukać sensu gdzieś dalej, gdzie indziej, za horyzontem. To nie może nie powodować napięcia, tęsknoty za tym, co się opuściło. Ale otrzymuje się także coś w zamian.

Dom można zbudować wszędzie
Młodzi, którzy mają możliwość podróżowania i odwiedzania innych krajów, uczenia się tam lub pracowania, przyznają, że życie za granicą uczy elastyczności oraz spojrzenia na siebie i na innych z nowej perspektywy. Tworzy się przestrzeń do autentycznego dialogu z różnymi ludźmi i kulturami. „Tożsamość nie jest czymś sztywnym, ale czymś, co się dostosowuje, kształtuje, a czasem poszerza. Dorastanie w różnych kontekstach […] sprawia, że czujesz się częścią większej mozaiki i uczy, że można należeć do wielu miejsc, nie tracąc przy tym spójności z samym sobą” – cytuje autorka artykułu jednego z młodych ludzi.
Dom można zbudować wszędzie i sens życia można odnaleźć w zupełnie nowym miejscu niż w tym, w którym przyszło się na świat – uważają rozmówcy Walerii Torty. Mobilność jest dla nich wyrazem wolności. „Zawsze odczuwałem potrzebę wyruszenia gdzie indziej – opowiada Giordano. Po długiej osobistej wędrówce przez Szwecję, Turcję, Portugalię, RPA i Indie, odnalazłem na Sri Lance miejsce, w którym poczułem głębię i dobre samopoczucie: duchowość, ludzki rytm życia, naturę. Tutaj czuję, że mogę być użyteczny, że mam swoją przestrzeń. Nauczyłem się, że można dać coś z siebie nawet daleko od miejsca urodzenia. I że wyjazd może być również sposobem na pozostanie wiernym sobie”.
Bardzo lubię oglądać program telewizyjny zatytułowany „Polacy za granicą” i słuchać świadectw polskich migrantów, którzy założyli rodzinę daleko od kraju. Tam, gdzie się osiedlili, dają coś z siebie, realizują swoje marzenia, nie izolują się, są doceniani, nierzadko traktowani jak swoi. Tam odnaleźli swój prawdziwy dom.
„Dom to nie miejsce – opowiada Benedetto – ale ludzie, z którymi dzielisz coś autentycznego”. Nie jest konkretnym miejscem na mapie, czy apartamentem, w którym mieszkasz. Dom jest przestrzenią relacji międzyludzkich.
„Gdy myślę o słowie dom, przychodzą mi do głowy trzy poziomy – mówi Giordano. Pierwszy to poziom wewnętrzny: miejsce mentalne i duchowe, które noszę w sobie, gdziekolwiek się udaję, i które daje mi równowagę. Drugi to poziom społeczny: budowanie autentycznych relacji, nawet jeśli są one tymczasowe. […] Trzeci to poziom materialny: posiadanie fizycznej przestrzeni, nawet niewielkiej, gdzie można zostawić przedmioty, wspomnienia, ślady swojej historii”.

Ojczyzna z wyboru?
Jezuici zawsze oczekiwali od swoich misjonarzy, że wcielą się w rzeczywistość miejsca, do którego są posłani, że zakorzenią się w miejscowej kulturze. Dla Chińczyków staną się Chińczykami, a dla Rosjan Rosjanami. Mieli się upodobnić do miejscowej ludności tak, jak Chrystus upodobnił się do nas – we wszystkim oprócz grzechu. Dzisiaj trudno wielu Polakom zrozumieć, że polski jezuita pracujący w Danii, będzie podczas meczu piłki nożnej kibicował drużynie Danii, a nie Polski. Taki jest koszt naśladowania Chrystusa, który wcielił się w kulturę konkretnego narodu. Mam współbraci, którzy posłani na misje z łatwością zakochują się w tamtejszych ludziach i ich kulturze, z entuzjazmem stają się jednymi z nich. Również obecny papież Leon XIV tak zżył się z narodem peruwiańskim, że wierni, którym służył dziwią się, że ktoś może go nazywać Amerykaninem.
Czy świat widziany z kosmosu należy do kosmopolitów, czy do obrońców granic? Jedni chcą być obywatelami świata, inni nie wyobrażają sobie sensownego życia poza własnym krajem, a jeśli z niego wyjadą, nie integrują się ze społecznością pośród której mieszkają. Czy świat bez granic to tylko iluzja. Utopia? A może zagrożenie? O co by walczył człowiek w takim świecie i czym usprawiedliwiałby nienawiść?
Więcej się dzisiaj mówi o patriotach kultywujących batalistyczną przeszłość narodu, bo są głośniejsi i lepiej zorganizowani. Nie wyobrażają sobie oddawania czci innej fladze niż ta, pod którą maszerowali ich rodzice.
Obywatele świata też są liczni, szczególnie wśród młodych dorosłych. Dość szybko i bez rozgłosu znajdują sobie inny kraj na osiedlenie się i realizują tam życiowe powołanie. Sami wybierają sobie ojczyznę. I tam budują dom.

Autor: Wojciech Żmudziński SJ

 

Przejdź do treści