Znajdź pretekst! Jak małe gesty mogą zmieniać nasze życie
Agata Rusek 11 grudnia 2024, 09:46 źródło: https://deon.pl/
Gipsowe Dziecię Jezus, wędrujące po domach, przypomina o prostych gestach, które mogą stać się pretekstem do wspólnej modlitwy, rozmowy o wierze i budowania relacji. Bo czasem wystarczy mała, niepozorna rzecz, by rozpocząć wielką zmianę.
W sobotę Borys wrócił z porannych rorat, dźwigając sporych rozmiarów figurkę małego Jezusa błogosławiącego świat. W naszej parafii jest taki zwyczaj, że dzieci oprócz lampionów przynoszą ze sobą serca z wypisanymi dobrymi uczynkami, które zrobiły poprzedniego dnia. Z nich losuje się szczęśliwca, który może zabrać do domu na jeden wieczór (dwa, gdy się zostanie wybranym w sobotę) gipsowe Dziecię Jezus, po to, by pomodlić się przy nim z rodziną. A listy dobrych uczynków trafiają do żłóbka – księża zbierają je przez cały adwent i w Boże Narodzenie wkładają pod figurkę Nowonarodzonego.
Osobiście przez wiele lat miałam bardzo mieszane uczucia wobec wszelkich figurek i obrazów, które miały „nawiedzać domostwa parafian”. Wynikało to przede wszystkim z fatalnych doświadczeń z tym, jak my, katolicy, czasem potrafimy wystawiać dany wizerunek Maryi/Jezusa na piedestał, robiąc wokół niego jarmark i szopkę w jednym, a w swojej codzienności kompletnie ignorując ewangeliczne wezwania, do których wzywa nas Pan Bóg. O walorach estetycznych tych rozmaitych artefaktów, już nawet nie wspomnę. Przyszła jednak taka peregrynacja, która dotknęła mnie osobiście. Kilka lat temu po mojej rodzinnej wiosce „pielgrzymowała” kopia obrazu Jezusa Miłosiernego. Nasi księża gorąco nawoływali, by „przystroić serca, domy i ulice” na przyjęcie tego wizerunku, a ja z całych sił walczyłam z pokusą przewracania oczami za każdym razem, gdy te wezwania słyszałam. Do momentu, gdy zadzwoniła do mnie stara przyjaciółka ze szkolnej ławy. Zosia bardzo, bardzo dawno temu odeszła z Kościoła i jej życie toczy się z dala od spraw wiary. Kiedy więc powiedziała, że postanowiła „przyjąć Jezusa na jedną noc” i zapytała, czy nie mogłabym do niej wpaść, bo ona „nie wie, co się przy takim obrazie robi”, wzruszenie ścisnęło mi gardło.
Przyznam, że ten wieczór u Zosi, gdy uklękłyśmy razem w jej domu i odmówiłyśmy wspólnie modlitwę, był dla mnie jak rekolekcje. Patrzyłam na obraz Miłosiernego ustawionego w gościnnym pokoju z maleńkim tealightem ustawionym na talerzyku. W tle majaczyła mi ściana, z której już dawno temu zniknął krzyż i w głowie huczało mi, że to właśnie cały On. Przychodzi wszędzie i do każdego, nie stawiając żadnych warunków wstępnych. „Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zgasi knotka o nikłym płomieniu” (Iz 42,3). Wykorzysta każdą szansę, by być blisko. Moja przyjaciółka, nieco skrępowana, ale też wyraźnie zaciekawiona tym zwyczajem, wyznała, że ujęło ją to, że sąsiadka zapytała ją, czy nie chce „wziąć od nich Jezusa na wieczór”. „Przecież wie, że mi daleko do kościoła”. Ale zachwycił ją (!) wymiar wspólnotowy tej peregrynacji, to, że daje ona pretekst do budowania więzi międzyludzkich.
Pretekst. No właśnie. Pretekst. Prosta, gipsowa figurka przyniesiona przez dziecko z rorat może być pretekstem, zapalnikiem, który pozwoli coś zacząć, do czegoś wrócić, z czymś się zmierzyć. „Mały Jezus” wielkości ogrodowego krasnala nie daje się tak łatwo zignorować. Może też pomóc zaproponować np. coś, o czym się już od dawna myślało, ale nie wiedziało, jak zacząć („Ej, zmówmy razem to ojcze nasz, jak ksiądz prosił”). Oczywiście, nic nie musi się wydarzyć. Ba. Więcej. Może się zdarzyć, że ta figurka spotka się w danym domu z szyderstwem, kpiną, niezrozumieniem. Ale to przecież też jest symbol naszych relacji z Panem Bogiem. I Jego nieustającej gotowości, by bez zbędnych słów i gestów być z człowiekiem wszędzie, gdzie się Go przyjmie.
Przez weekend wielka figurka Dziecięcia Jezus stała w centralnym punkcie naszego domu, tuż obok wieńca adwentowego. Przyznaję, że nieco drżałam za każdym razem, gdy nasz dwulatek wdrapywał się na stół i z całych sił przytulał do niej. W kategorii cudu myślę o tym, że w poniedziałek Jezusek wrócił do kościoła z wszystkimi paluszkami swej błogosławiącej dłoni ;-) Wiele razy w tym czasie rozmawialiśmy z dziećmi o radości tego, że nasz Bóg chce być z nami zawsze, wszędzie i blisko w codzienności. I choć w naszej rodzinie wspólna modlitwa i dialogi o sprawach wiary są naturalne i częste, to mimo wszystko ta gipsowa figurka sprzyjała jeszcze większej pamięci o nich i prowokowała dzieci do różnych czułych gestów. Nie raz, nie dwa przeszło mi przez głowę, że ta wędrująca po domach figurka dla wielu rodzin może okazać się wspaniałą szansą, by spotkać się z Panem Bogiem i ze sobą nawzajem.
Zbliżające się święta nie bez przyczyny nazywamy czasem szczególnym. Sprzyjają temu, by się przełamać, coś w swoim życiu zmienić, zmierzyć z pytaniami, których nie zadaje się na co dzień. Tyle, że zazwyczaj to nie jakaś „magia”, a efekt większych i mniejszych gestów, wydarzeń, słów, na które możemy się uwrażliwić. Paradoksalnie adwent może stać się więc szansą na przygotowanie takich pretekstów, które mogą pomóc w tym, by coś nowego i dobrego się urodziło. Przykład? Może wizja wigilijnego stołu napełnia Was znużeniem. Znowu te same twarze, znowu te same tematy, znowu te same dania. A Wy byście chcieli prawdziwego spotkania. Jeśli tak, to może nie róbcie wielkiej rewolucji, ale przygotujcie jakiś jeden, malutki pretekst, który pozwoli Wam wspólnie zrobić przy tym stole coś, co Was zbliży. Może przygotujcie śpiewnik z kolędami i zamiast puszczać je z odtwarzacza w tle, zaintonujcie wspólne śpiewanie? Nawet jeśli Wasze rodzinne wykonanie „Wśród nocnej ciszy” nie będzie brzmiało jako występ chóru „Mazowsze”, to gwarantuję, że przeżyjecie niezapomniane chwile. Być może staną się one początkiem jakiegoś dobrego, czułego wspomnienia, od którego zacznie się nowe. Czasem potrzeba tylko jednej, maleńkiej, niepozornej rzeczy, by uruchomić zmianę, która ogarnie doprawdy wszystko. To taka chrześcijańska prawda znana doprawdy od zarania świata.
Autor: Agata Rusek