Cierpienie oddam w dobre ręce

Monika Odrobińska; źródło: https://www.katolik.pl/

Niektórych cierpień można uniknąć – tych, które świadomie wyrządzamy innym, a wtórnie także sobie. Unikamy, jeśli dajemy się uformować w stronę miłości, łagodności, cierpliwości, opanowania, przebaczania, miłości do nieprzyjaciół. Bóg stworzył nas do życia, a nie do cierpienia. W spotkaniu z krzyżem do człowieka może przemówić tylko Bóg.
Z ks. prof. Robertem Skrzypczakiem rozmawia Monika Odrobińska

Czy Jezus mógł uniknąć krzyża?
Jezus mógł nie pójść na krzyż. Mógł też posłuchać szatana, który na pustyni w todze teologa proponował Mu alternatywną formę bycia Mesjaszem – takim, który trafi w gusta wszystkich ludzi. „Oddam Ci cały splendor tego świata – mówił – tylko mi się pokłoń”.
Od Piotra w drodze do Jerozolimy Jezus usłyszał: Panie, nie dopuścimy do twego cierpienia. Odpowiedział wtedy: „Zejdź mi z drogi, szatanie”. Na krzyżu diabeł ponawia propozycję: wykrwawiasz się i umierasz za ludzi, a oni za nic Cię mają. Naprawdę chcesz ich zdobyć cierpieniem? Zejdź z krzyża, zabierz ludziom cierpienie, a będą Cię uwielbiali.
Jezus wie, że głównym problemem człowieka jest grzech, to on rodzi cierpienie. Nie da się go uniknąć ani przezwyciężyć inaczej, jak tylko ogromną miłością. Chrystus poszedł na krzyż, by właśnie tam, gdzie my kapitulujemy – w naszych słabościach – rozlała się ogromna Boża miłość.

Znamy to na przykładzie Hioba, ale to raczej nie jest idol XXI w., w którym życie ma dostarczać wyłącznie przyjemności. Ale cierpienie i tak się wdziera. Skoro tak, to po co?
Nasze klęski mogą stanowić część większego planu: by oczy się otworzyły, a zmysły wyostrzyły. Byśmy mogli dotknąć życia, wyjść z iluzji, robienia bożków z siebie i własnych wytworów. Wielu ludzi odnalazło Boga na zakręcie: po wypadku, bolesnej stracie.
Nie zgodzę się natomiast, że Hiob nie jest bohaterem XXI w., występuje wszak w wielu sztukach teatralnych, filmach, piosenkach hiphopowych. To ten, który w nich cierpi i nie znajduje odpowiedzi na pytania, które stawia mu życie. Ten, który przeżywa samotność, depresję, poczucie bezsensu.
Wielu wydaje się, że Chrystus jest jak środek znieczulający, a tak nie jest. On nam cierpienia nie zabierze. Po zmartwychwstaniu zachował rany, bo to w nich objawia się Boża miłość. Bóg nie pozbawia nas doświadczeń życiowych, ale obiecuje, że nas przez nie przeprowadzi.

I tu pewnie Ksiądz powie o wolnej woli człowieka?
Każdy prędzej czy później stanie przed koniecznością upadku z piedestału. I od nas zależy, czy spadniemy na goły beton, czy na Czyjeś ręce. Jeśli poczytamy Ewangelię, dostrzeżemy pewien paradoks. Z jednej strony Chrystus wysyła nas do walki z ludzkimi cierpieniami. Mówi: „Byłem głodny, a nakarmiliście Mnie”. A z drugiej strony mówi: „Kto chce iść za Mną, niechaj weźmie swój krzyż”.

Co to znaczy?
Bóg chce, byśmy uczyli się przyjmować życie takim, jakie jest. Osobiście wiele uczyłem się od Karola Wojtyły, który na każdym etapie swojego życia żył do końca, głęboko. Gdy dowiedziałem się, że cudem decydującym o jego beatyfikacji było uzdrowienie s. Simone Pierre z choroby Parkinsona, zastanawiałem się, czemu sam siebie z niej nie uleczył. Otóż jego świadectwo było nam potrzebne, by zobaczyć, jak zostać z Chrystusem aż do końca. Najlepiej oddają to jego słowa: „Z krzyża się nie schodzi, z krzyża jest się zdjętym”. Tu nie ma drogi na skróty.

Trudno powiedzieć, by święty zasłużył sobie na cierpienie. Czy cierpienia można podzielić na zawinione i niezawinione?
Tak. Niektórych cierpień można uniknąć – tych, które świadomie wyrządzamy innym, a wtórnie także sobie. Unikamy, jeśli dajemy się uformować w stronę miłości, łagodności, cierpliwości, opanowania, przebaczania, miłości do nieprzyjaciół. Bóg stworzył nas do życia, a nie do cierpienia. Ono przyszło razem z grzechem, przez zawiść szatana.

Ale my nie chcemy cierpienia. Jak się przed nim bronić?
Ból jest nieunikniony, ale ma sens – ostrzega. Łatwiej go znieść, bo znamy jego przyczynę. Problem zaczyna się tam, gdzie ból przeobraża się w cierpienie. Możemy przeznaczyć wszystkie środki i siły na prowizoryczne rozwiązanie jego problemu. Będzie to przypominało sytuację, w której pękła rura z amoniakiem i wszystkie środki idą w odwożenie poszkodowanych do szpitala. Ale dopiero gdy znajdzie się ktoś, kto da nura w tę chmurę amoniaku i zatka dziurę w rurze, ten dopiero rozwiąże problem.

Jezus zatkał rurę z amoniakiem?
To może zbyt banalne porównanie. Ale tak, Chrystus nie tylko oddał życie za to, byśmy my mogli żyć wiecznie, ale nawet zstąpił do piekła, by je rozwalić, bo to w nim tkwi przyczyna ludzkiego cierpienia.

To chyba nie do końca się udało…
Nasze piekło to brak miłości, samotność, to piekło korporacji, piekło bomby biologicznej. U jego podstawy leży grzech. Ale świat się uparł, że grzechu nie ma. Trudno walczyć z czymś, co „nie istnieje”. Kardynał Sarah swoją książkę zatytułował „Bóg albo nic” – jeśli usuniemy krzyż z miejsc publicznych, pozbawimy się tego miejsca, w którym Bóg przyszedł do nas z pomocą. Chrystus może zniszczyć w człowieku zło, nienawiść, pychę, i wlać w to miejsce zmartwychwstanie.

Ale sami też możemy próbować sobie pomóc?
Wciąż zastanawiamy się, co robić, by mi było lepiej. A lepsze jest wrogiem dobrego. Wybawieniem od stresu, cierpienia może być shopping, footing. Co jeszcze możemy sobie podarować, ile komplementów usłyszeć, by poczuć się lepiej? Ale lepiej nie znaczy: dobrze. Ratujemy się tylko wtedy, gdy otwieramy się na Tego, który stoi z rozpostartymi rękami, żebyśmy nie huknęli w goły beton.

A jak poradzić sobie z cierpieniem najbliższych: wyniszczającą chorobą męża, niepełnosprawnością dziecka, śmiercią brata, który osierocił małe dzieci?
To najbardziej bolesne. Ci, którzy kochają, woleliby sami cierpieć, niż patrzeć na cierpienie ukochanych osób. Uczniowie, widząc żebrzącego ślepca, pytali Jezusa: kto zgrzeszył – on czy jego rodzice? A Jezus odpowiada: źle stawiacie pytanie. Jemu się to wydarzyło, by objawiła się wielkość Boga. Spotykałem się z osobami tak cierpiącymi, że nie byli w stanie tego cierpienia zmetabolizować. Nie umieli żyć inaczej niż w klatce cierpienia.

Z ambony często słyszymy o szlachetności cierpienia, o tym, jak ono pomaga wzrastać. Moim zdaniem rodzice śmiertelnie chorego dziecka mają prawo wstać i zapytać: „Zamieni się ksiądz?”.
Cierpienie nie uwzniośla i nie uszlachetnia. Mówię to jako bywalec na oddziale onkologicznym. Cierpienie sprowadza do parteru i pokazuje, że jest się nikim, że sami nie możemy nic. Cierpienie oczekuje Mesjasza i pomocy Boga. Największej intymności z Nim doświadczamy w krzyżu. Z niego bije siła, której nie da się wyjaśnić, dlatego nie ma udanych książek o krzyżu. Jedynym kodem dostępu do krzyża jest wiara. Krzyż po to ma belkę poziomą i pionową, by nas podpierać.

A co by Ksiądz powiedział takim rodzicom?
Św. Paweł radził: ciesz się z radującymi się, płacz z płaczącymi. Czasem wystarcza współodczuwanie, towarzyszenie. Unikałbym banałów typu: „dasz sobie radę”, „weź się w garść”, wszelkiego filozofowania czy łatwych kazań.
Misją chrześcijanina jest dawać świadectwo, siać Dobrą Nowinę. Prorok Ezechiel został postawiony wśród kości i usłyszał: prorokuj. W miarę prorokowania kości obrastały w mięśnie, ścięgna, skórę, w ciało. Prorokował i prorokował, aż stanęła przed nim potężna armia.

Jeśli cierpienie jest najczęściej konsekwencją niesłuchania Bożych nakazów i zakazów, to dlaczego za cudze grzechy muszą cierpieć ofiary wojen?
Najbardziej boli cierpienie niezawinione. Zadane przez kogoś, od kogo się tego nie spodziewamy: od bliskiego, własnej ojczyzny, Kościoła, księdza w konfesjonale. Chrystus posyła nas do uwalniania ludzi od niepotrzebnych cierpień. To zawsze wołanie o nawrócenie. W spotkaniu z krzyżem do człowieka może przemówić tylko Bóg. Trzeba tylko się na Niego otworzyć. Tego nie da się nauczyć, to wymaga świadectw.

Ale jakie świadectwo „na korzyść cierpienia” dają ofiary wojny?
Edyta Stein w obozie koncentracyjnym, idąc nago do komory gazowej, powiedziała do siostry: „Chodź, umrzemy za nasz naród, za nasz Kościół”. To jedyna sensowna postawa wobec takiej sytuacji. Ofiarować się za innych. Jak Jezus na krzyżu.

Ale nie każdego stać na męczeństwo…
Pamiętam mężczyznę, który przyszedł do spowiedzi po wielu latach. Kiedy zapytałem, dlaczego zdecydował się na to akurat tego dnia, odpowiedział: „Dziś zmarła moja matka. Modliła się za mnie całe życie, a ja jej nie słuchałem”. Jeśli kochasz, nie będziesz domagał się zawsze wyjaśnienia i ustępstwa, ale sam zaciśniesz zęby i ustąpisz. To dotyczy chwil nie tylko heroicznych, ale i tych codziennych, domowych, w których przed swoimi potrzebami postawimy cudze.
Z tej strony nieba nie wszystko widać, dlatego trzeba więcej ufać, niż żądać dowodów. Wobec cierpienia zareagować można tylko w jeden sposób: „Jezu, Ty się tym zajmij”.

Rozmawiała Monika Odrobińska
Idziemy nr 14/2019
ks. prof. Robert Skrzypczak (1964) – teolog, psycholog, duszpasterz akademicki, wykłada teologię dogmatyczną na Papieskim Wydziale Teologicznym i w seminarium duchownym w Warszawie. Autor licznych książek.

 

Skip to content