Katolicy potrafią w seks. Ale nie wykrzykują o tym wszędzie

Agata Rusek 23 kwietnia 2024, 16:29 źródło: https://deon.pl/

Jeśli chcemy zagwarantować sobie pełne audytorium na rekolekcjach małżeńskich, wystarczy zaproponować temat związany z seksem. Ta szalenie delikatna sfera jest dla wielu związków interesująca – niezależnie od wieku czy stażu bycia razem.
Nie znaczy to wcale, że katolicy z seksualnością sobie kompletnie nie radzą. Raczej trudności, z jakimi borykamy się w tej sferze, są uniwersalne i dotykają tak wierzących, jak i tych, co żyją z dala od Pana Boga. Z doświadczenia Spotkań Małżeńskich ośmielam się jednak twierdzić, że katolicy próbują pogłębiać swoje zrozumienie seksualności w perspektywie wiary i wynika to na ogół z przekonania, że Boży sposób kochania jest najlepszym wzorem do naśladowania także w sferze budowania fizycznej relacji. To coś, z czym powinniśmy jak najczęściej wychodzić do młodych ludzi.

Piętnastolatki i seks – czy na pewno o to chodzi?
W ostatnich miesiącach przy okazji debat dotyczących „pigułki dzień po”, aborcji oraz edukacji seksualnej w szkołach raz po raz media przekazują, co ta czy inna osoba publiczna sądzi o seksie nastolatków. Z tych przekazów wynika, że piętnastolatki (co ciekawe, zazwyczaj mowa tylko o dziewczętach) prowadzą już regularne życie erotyczne, a dorośli mogą co najwyżej powiedzieć: „No cóż, takie jest teraz życie, młodzi szybciej dorastają i nie ma co załamywać rąk, tylko trzeba zrobić wszystko, by dzieci nie miały dzieci”. Czyli: ułatwmy dostęp do antykoncepcji i aborcji, bo to rozwiąże doraźnie nasze problemy.
W tym kontekście zazwyczaj nie ma mowy o budowaniu więzi, o odpowiedzialności, o miłości, o dojrzałości do podejmowania pewnych decyzji, o tym, że seksualność człowieka to obszar, którego krajobraz tworzy całe mnóstwo psychicznych komponentów. Seks przedstawiany jest jako czynność naturalna, fizyczna, dostępna dla każdej wolnej osoby i tobie, rodzicu, nic do tego, kiedy twoje dziecko zacznie „uprawiać” ten ogródek. A może raczej „orkę na ugorze”, jak można wnioskować z niekończących się żartów i memów dotyczących sfery seksualnej? W takich warunkach trudno jest budować w dziecku szacunek do intymności i przekonanie, że seksualność warto odkrywać na innych zasadach niż podpowiada świat. Jest to trudne, ale nie niemożliwe.

Mamo, czy wiesz, co to znaczy „69”?
Razem z mężem – nie bez oporów i wątpliwości – podjęliśmy decyzję, żeby z dziećmi tematy związane z seksem zacząć „omawiać” już w przedszkolu. Oczywiście chodziło o wykorzystanie momentu, gdy dziecko naturalnie zaczyna się interesować, skąd się wzięło na tym świecie, ale zależało nam także na tym, by „ubiec” świat, byśmy to my, a nie koledzy/koleżanki ze szkolnej ławki wprowadzili je w tak wrażliwe i delikatne kwestie. Dziś zbieramy bardzo dobre owoce tej decyzji. Dlaczego? Bo po pierwsze dzieci ze swoimi pytaniami przychodzą do nas, do swoich rodziców, a nie do wujka Google, a po drugie widzimy, że mają bardzo mocno ugruntowane poczucie, że seksualność jest czymś pięknym i dobrym, ale wymagającym wyjątkowej ochrony i troski.
Nie mamy przy tym wątpliwości, że to nie tyle nasze pogadanki, co całokształt – to jak z mężem traktujemy siebie nawzajem, nasze ciała i przestrzeń sypialni, jakim językiem się posługujemy i w jaki sposób wyznaczamy granice treściom, które docierają do naszych dzieci – składa się na ten dobry owoc wychowawczy. Zdarza się przy tym, że musimy stawiać czoła trudnym tematom, ale konsekwentnie staramy się wyczerpująco odpowiadać na pytania dzieci, przechodząc nad własnym zażenowaniem – jak wtedy, gdy nasz dziesięciolatek przyszedł zapytać, co oznaczają cyfry „69”, bo koledzy w klasie powiedzieli mu, że ma to związek z seksem… Mimo wszystko wolę, bym to ja mu wyjaśniała takie „ciekawostki” niż rówieśnicy z (nierzadko) dostępem do smartfona.

Dorosłym też nie jest łatwo mówić o seksie
Zaryzykuję tezę, że dialog na tematy intymne większości ludzi przysparza pewnych problemów. Oczywiście jest jakiś procent tych, którzy mają łatwość rozmawiania ze sobą o rozmaitych przejawach seksualności, ale na ogół jest to taki obszar, który sprawia, że człowiekowi brakuje słów, odwagi, umiejętności nazywania swoich uczuć i potrzeb. Pojawia się pokusa obejścia „tych tematów” ciszą lub śmiechem albo schowania się za dosadnymi opisami czy wulgarnymi niedomówieniami, a w przypadku rozmowy z dziećmi – zinfantylizowania przekazu do granic absurdu. Wszystko, byle tylko się zbytnio nie odsłonić i nie pokazać w prawdzie.
Umiejętności rozmowy o tym, co intymne, na ogół nie wysysamy z mlekiem matki. Tego się trzeba w spokoju uczyć. Tutaj na białym rumaku wjeżdża oczywiście argument z edukacji seksualnej, która ma być remedium na wszelkie bolączki w tej materii: tak młodych, jak i starszych osób. Problem w tym, że w podzielonym i pełnym skrajności świecie coraz trudniej o zgodę co do wspólnych wartości i języka, jakim chcielibyśmy, by tego typu rozmowy były toczone. Nie widać też zbytnio czegoś takiego, jak konsensus naukowy dotyczący szeroko rozumianych kwestii związanych z seksualnością, a próba ustalenia powszechnie akceptowanego programu nauczania w tym zakresie najprawdopodobniej otworzy kolejny front walk ideologicznych w Polsce. A dialog o seksie nie potrzebuje walki. Potrzebuje czasu, spokoju, wzajemnego zaufania, poczucia, że zarówno moja, jak i twoja wrażliwość jest w równym stopniu szanowana i przyjmowana.

Czy katolicy stracili prawo do mówienia o seksie?
Skandale pedofilii i wykorzystania seksualnego sprawiły, że obecnie dla wielu osób nauka Kościoła w materii dotyczącej seksualności stała się niewiarygodna. Z drugiej strony sącząca się zewsząd kakofonia głosów wyciągająca w światło jupiterów coraz intymniejsze doświadczenia sprawia, że – czy nam się to podoba, czy nie – jesteśmy (wszyscy!) wystawiani na treści, obrazy i język, które nierzadko odzierają relacje damsko-męskie z piękna i wyjątkowości. W tej sytuacji trzeba, by wierzący i praktykujący zaczęli nieco więcej mówić o tym, co daje „wpuszczenie Pana Boga do sypialni”. „Nieco” – bo naszym atutem jest to, że chronimy tę sferę przed wścibskimi oczami i wbrew logice mediów nie pokazujemy wszystkiego wszystkim. „Mówić” – bo jest to coś, co świat, a przede wszystkim młodych ludzi, może rzeczywiście ku lepszemu zainspirować i zbudować.

Hej, ludzie, seks jest boski!
Co zatem – dajmy na to – katolickie małżeństwo może zrobić, by stać się świadectwem tego, że seks jest boski (dosłownie „boski”, bo wymyślony przez Pana Boga)? Nie każdy ma przecież odwagę, chęci ani umiejętności, by opowiadać o tym na TikToku czy tworzyć wiralowe rolki na Instagramie (przy czym warto zaznaczyć, że to jest absolutnie wspaniałe, że tacy ludzie są i już teraz robią genialną ewangelizacyjną „robotę” w mediach społecznościowych).
Przede wszystkim warto wykonać osobistą pracę, by spróbować zgłębić duchowość cielesności – poczytać np. Pieśń nad Pieśniami, komentarze do tego Słowa, wybrać się na rekolekcje, warsztaty czy konferencję, poświęcone relacjom damsko-męskim w wymiarze duchowym, posłuchać świadectw tych, którzy rozeznają u siebie dar mówienia o tych sprawach interesująco i pięknie. Nie zaszkodzi wspierać swoją uwagą wspomnianych influencerów, tak by pomagać zwiększać im zasięgi. Ale przede wszystkim trzeba pamiętać, że największą moc ewangelizacji ma świadectwo życia.

Jak wy to robicie, że tak wam wychodzi?
Do tych par, po których widać, że się rzeczywiście kochają, ludzie naturalnie zwracają się z pytaniem: „Jak wy to robicie?”, „Skąd wy to macie?”. A takie pytania prędzej czy później prowadzą do rozmów na bardzo wrażliwe kwestie. Jeśli dane małżeństwo buduje na Panu Bogu, to przypuszczalnie dość naturalnie będzie potrafiło pokazać, w jaki sposób wiara je we wzmacnianiu relacji wspiera. Także w aspekcie relacji fizycznej.
Głos małżeństw świadomie korzystających z Naturalnych Metod Planowania Rodziny, osób promujących czystość przedmałżeńską (np. członków Ruchu Czystych Serc) czy konsekrowanych doceniających celibat musi tu i ówdzie wybrzmiewać, by miał szansę dotrzeć do tych, których karmi się obecnie ułudą, że seks bez zobowiązań przynosi największą satysfakcję, a ciało jest w stanie zadowalać się fizycznością bez jakiegokolwiek udziału duchowości. Nie oznacza to, że ci pierwsi swoje przekonania powinni od dziś wykrzykiwać na rogach ulic i w każdym możliwym medium. Być może właśnie ich największa siła rażenia tkwi w tym, że chronią to, co intymne i wrażliwe przed dyktaturą dosłowności i wystawieniem na ocenę zupełnie obcych ludzi, a o tym, co ważne i budujące są gotowi powiedzieć bliźniemu, ale w komfortowych warunkach spotkania w cztery oczy.
Autor: Agata Rusek

 

Skip to content